Każdy człowiek odczuwa w różnych momentach duchową pustkę, która odzywa się zasadniczo regularnie i z różnym nasileniem na kolejnych etapach życia. Wiele religii znalazło sposób monetyzowania tego zjawiska oferując różnego rodzaju protezy w postaci Jezusa, który ma wypełnić ją swoją miłością (chrześcijaństwo), wyrwania się z kręgu samsary osiągając stan nirwany (buddyzm), ekstatycznych stanach transowych (szamanizm, new age, neopogaństwo itp.).
Wszystkie te propozycje cechuje jednak to, że uczestnicy tych religii ostatecznie nie osiągają celu. Cały czas ich życiu towarzyszy uczucie tej samej duchowej pustki. Czasami jest ono złagodzone, a czasami nie, ale nigdy nie ustępuje.
Tą duchową pustkę można chwilowo łatać na wiele różnych sposobów. Możesz zalepiać ją kupowaniem nowych zabawek, edukacją, Jezusem, medytacją, jedzeniem, alkoholem, muzyką i całą masą innych wynalazków, które rzeczywiście potrafią na krótką chwilę skutecznie ją wyciszyć. Jednak zazwyczaj z czasem, pustka ta zaczyna wołać coraz donioślej: "TO CO ROBISZ NIE MA SENSU!".
Ostatnio sporo myślę o tym, jak religia funkcjonuje we współczesnym świecie. Z jednej strony mamy rozwój nauki, technologii, a także bardziej świeckie społeczeństwa, z drugiej – wciąż miliardy ludzi na całym świecie trwają przy swoich wierzeniach. Pytanie, które mnie nurtuje, brzmi: czy religia staje się mniej istotna, bo nie jest już potrzebna do wyjaśniania zjawisk naturalnych czy kontrolowania społeczeństw, jak to było w przeszłości? A może po prostu zmienia swoją rolę i dzisiaj jest bardziej kwestią osobistych przeżyć, duchowości czy identyfikacji kulturowej?
Ciekawi mnie, jak Wy mirki to widzicie. Czy religia przestaje być potrzebna, czy może po prostu szukamy jej na innych płaszczyznach, np. w filozofii, duchowości bez dogmatów, albo nawet w nowych formach wspólnoty, takich jak ruchy ekologiczne czy społeczne? Zapraszam do dyskusji
( ͡° ͜