Mocno szarpnęła kierownicą w prawo. Coś łupnęło, wydech z szurgotem przeszorował krawężnik. BMW wyhamowało przed nimi i zaczęło zawracać w bramie „Delikatesów Doroty”. - Zamiana, dawaj, dawaj! – rozkazał dziadek, wypychając wnuczkę przez drzwi samochodu. Nogi miała jak z waty – kierując się do prawych drzwi auta poruszała się tak swobodnie, jak wtedy, gdy z koleżanką Natalką po kolana brodziły w szlamie wysychającego stawu, ratując duszące się w błocku traszki. Dziadek otworzył drzwi,
@Miszcz_Joda: To ostateczność. Wydanie w niezłym wydawnictwie wiąże się z tym, że tłumacze zza granicy mogą składać oferty zagranicznym wydawnictwom. A dotychczas w Polsce na pisaniu nie zarobiłam prawie nic. Za granicą - sporo. Jedno spotkanie autorskie to co najmniej kilkaset euro.
@RobaczekWyrostowy: @Miszcz_Joda: @problemat: Nie kłóćcie się, szkoda życia na kłótnie... Ważne, że mi się podoba i wiem, że to dobre. A każdy kolejny czytelnik cieszy najbardziej na świecie (。◕‿‿◕。) A jak się komuś nie podoba, to po co się męczyć i czytać?
@BQP: Tak, jest też e-book, zapomniałam. Co do papieru, to mogą napisć, że hurtownia nie ma, bo ostatnio ktoś tam kupował i miał taką sytuację. Ale spróbować można. Ostrzegam, to wiersze. W dodatku rymowane.
- Nie rozumiesz – dziadek przetarł załzawione oko wierzchem spierzchniętej dłoni. – Dopiero, gdy napiję się tego wina, wyglądam tak jak teraz. Dla was „Amarena” to, jak rzekłaś, zwykły jabol. Dla nas magiczny napój, który naprawdę nieziemsko smakuje. Jak już umrzesz, to zrozumiesz, o czym mówię. - Daj łyka. Dziadek podał wnuczce „Amarenę”, która brutalnie przetoczyła się przez jej przełyk, wywołując natychmiast nieprzyjemne palenie w żołądku. „Chyba jednak żyję”, pomyślała, i przysiadła obok dziadka.
@BQP: Dzięki! Z doświadczenia wiem, że ludziom nie chce się czytać dłuższych fragmentów w internecie. Możesz zawsze czytać np. raz na tydzień kilka, jeśli tak krótkie na raz Ci nie odpowiadają.
Pani Jola z „Apteki z Uśmiechem” nabiła na kasę wodę utlenioną i rivanol. - Powinna sobie pani teraz przykładać coś zimnego... - tłumaczyła, a Kasia patrzyła to na nią, to na swojego martwego, owiniętego kocem dziadka, który klapnął sobie beztrosko na dziecięcym krzesełku, przeglądając rysunki znudzonych pociech klientów apteki. - Nie wiem czy to dobry moment – uśmiechnęła się pani Jola. - Ale jakby co, to mamy dzisiaj promocję środków na komary. Powoli zaczyna
- Kasiu, skup się – dziadek podłączył USB do gniazda w radio, z głośników zaczęła grać charakterystyczna muzyczka zwiastująca początek filmu, a na bocznej szybie wyświetliła się słynna czołówka 20th Century Fox. Przerobiona na 2nd Cemetery Chads. - Nieźle to wymyśliliśmy, nie? – zatrzymał film dziadek. - Podobno „chad” to po angielsku przystojny mężczyzna, posiadający conajmniej 180 cm wzrostu i wyraźnie zarysowaną szczękę. Ma powodzenie u kobiet dzięki swojej sylwetce. Jest z nami
Po pierwszej próbie samobójczej zachciało jej się spać. Tak bardzo, że zaparkowała pod sklepem Blaszak 24h, i postanowiła zdrzemnąć się w aucie. Wkrótce ktoś zapukał w szybę. - Halo, Kasiu! - zawołał. Dziewczyna poderwała się nagle. Miała podkrążone oczy i maleńki kucyk spięty pomarańczową spiralną gumką, która rzekomo nie plącze włosów. - Kim jesteś? – zapytała. - Twoim martwym dziadkiem.
@sikzmiednicy: @derincon: @karo_lka: @Bielecki: pięknie dziękuję za czytanie i miłe słowa! To jest akurat początek powieści, która jest na półmetku, więc zapraszam do obserwowania, bo będę wstawiać kolejne fragmenty ( ͡°͜ʖ͡°)
Listopadowa słota, a ja wracałam do domu przez Milanówek, popilotowawszy rodziców na drogę numer 579 w kierunku Błonia. - A na pewno nie chcecie z Warszawy wracać siódemką? – zapytałam. – Nawigacja twierdzi, że tak będzie szybciej prawie o godzinę. - Nie, bo się zgubimy, rozbijemy, taki ruch w tej Warszawie – sapnęła mama, moszcząc się w wypełniających auto jabłkach odmiany ‘Jonagold’. I tak się zgubili. Zamiast jechać wskazaną drogą prosto, skręcili na autostradę. Mama,
Raz w tygodniu Paweł przyjeżdżał z Warszawy, odbierałam go ze stacji PKP Ciechanów, bo to właśnie w Ciechanowie uczęszczałam do liceum, i to właśnie lekcje w liceum opuszczałam, by chadzać z moim amantem nad rzekę Łydynię, a następnie oddawać się zajęciom o wiele przyjemniejszym niż pisanie kartkówek z fizyki. Nie wiem, o czym w tym momencie pomyśleliście, ale ja miałam na myśli rozmowy o rybkach. Poznaliśmy się przez internet, na portalu akwarystycznym. Był to
Babcia Zosia i wszystkie ciotki upierały się, by nadać mi imię Bieluchna. To dlatego, że urodziłam się białowłosa i wszystkie kobiety w rodzinie radowały się, że będę blondynką. Ludowa mądrość mówi bowiem, że blondynki mają łatwiej w życiu. Pomysł imienia podsunęła babcia. Jakaś jej przodkini - żyjąca na przełomie XVI i XVII wieku – tak się właśnie nazywała. Mojej matce Bieluchna średnio przypadła do gustu, więc usiłowała przekonać pozostałych, że skoro do rodu
- Jaki adres? - pyta lekarz, którego wezwałam udręczona silną alergią - dosłownie i w przenośni - zachodzącą mi za skórę. - Farnetella 30. - Proszę pani, takie miejsce nie istnieje na mapie tego świata. - Na mapie może i nie, ale w rzeczywistości tak - przekonuję. - Mogę wysłać współrzędne, z nawigacją pan trafi. - Nie da rady. Muszę podać dokładny adres w rozliczeniu dla ubezpieczyciela. Poza tym nie używam nawigacji. Czy może mi pani
Po pobycie we Włoszech odnoszę wrażenie, że wszyscy mieli jakieś ciekawe romanse, historie miłosne i pamiętne flirty. Mój jedyny romans trwał dzień. No, może pół. Właściwie rzecz biorąc - piętnaście minut. Wszystko zaczęło się od tego, że bardzo chciało mi się siku. Już od dłuższej chwili szukałam toalety, ale wszystkie knajpki, bary, sklepy, warzywniaki i urzędy na mojej drodze stały pozamykane. Otwarty był tylko kiosk. A każdy przecież wie, że pani z kiosku nie sika.
- Poproszę pięć tych kalmarów - wypowiadam takie zdanie po włosku, i jestem z siebie co najmniej tak dumna, jak wtedy, gdy miałam osiem lat, i udało mi się spektakularnie splunąć gumą do żucia za kołnierz kroczącej przede mną babci. - To nie są kalmary. To są sepie. Hihihi - starsza kobieta za ladą robi sobie ze mnie podśmiechujki, a ja nie wiem, co powinnam zrobić, bo w tym momencie wyczerpują się moje
- Pani mie dotkła. - Przepraszam. - I w oko mi chlapła - żali się towarzyszka z toru, rozdmuchując wokół chlorowane smarki. - Nie chciałam. - Taka to niech pierwsza płynie - odzywa się różowy czepek z równoległego toru. - Chlapaczka jedna. Płynę więc, zawstydzona, wbijając wzrok w sufit. Liczę lampy. Choć chodzę na ten basen już pół roku, wciąż nie umiem ich skutecznie policzyć, bo mniej więcej w połowie toru nieodwracalnie parują mi okularki.
@Lils: @AGS__K: @Dzej_Kej: @turpis: @sikzmiednicy: @Brzozq: Mam już wystarczające doświadczenie, by znać wartość swojej pracy. Dzięki. Bardzo się cieszę, że się podoba!
- Czekaj Sławek, dzie ten samolot leci? Do Kalgary? A tam w ogóle coś jest? Czekam w kolejce do kontroli bezpieczeństwa, cała struchlała, że pani Marzena uzna moje soczewki kontaktowe za płyn i każe mi je wyrzucić; albo że będę musiała wybierać między szminką a gastrolitem ("bo to proszek do rozpuszczania w wodzie, więc już właściwie płyn, proszę pani"). Peniam więc i mimowolnie nasłuchuję. - Kalgary to chiba dzieś we Anglii, Bożenka - wyjaśnia szpakowaty