Wpis z mikrobloga

Po pobycie we Włoszech odnoszę wrażenie, że wszyscy mieli jakieś ciekawe romanse, historie miłosne i pamiętne flirty.
Mój jedyny romans trwał dzień. No, może pół.
Właściwie rzecz biorąc - piętnaście minut.
Wszystko zaczęło się od tego, że bardzo chciało mi się siku.
Już od dłuższej chwili szukałam toalety, ale wszystkie knajpki, bary, sklepy, warzywniaki i urzędy na mojej drodze stały pozamykane. Otwarty był tylko kiosk.
A każdy przecież wie, że pani z kiosku nie sika.
Zadzwoniłam więc do znajomej, która mieszkała w pobliżu.
- Cześć, wiesz otwarty jest dziś już tylko kiosk, a pani z kiosku nie sika, czy mogę wpaść do ciebie dosłownie na pięć minut? - zapytałam.
- Yy - usłyszałam w odpowiedzi.
- Muszę skorzystać z toalety. Nie będę zajmować Ci zbyt wiele czasu, obiecuję - obiecałam.
Zgodziła się.
Gdy tylko dotarłam do jej bloku, wbiegłam na czwarte piętro, bardzo dbając o to, żeby po drodze nie rozśmieszyła mnie żadna wycieraczka z napisem, na przykład, "Siemanko", "VIP Lounge" albo "63m2 Łukasza".
Koleżanka odryglowała drzwi, cała zapłakana.
- Franz mnie opuścił - wychlipiała.
Niepewna, czy powinnam dociekać, kim jest Franz, zapytałam po prostu:
- Zanim wszystko mi opowiesz, to może tak chybcikiem skoczę siku?
I już, nie czekając na odpowiedź, przestępowałam próg. Lekko zbił mnie z tropu fakt, że w poprzek korytarza spoczywało zwaliste cielsko owczarka niemieckiego o bardzo długim, bladym języku. Nie wiedzieć czemu, pies pachniał ćwikłą z chrzanem.
Wszystko w tym mieszkaniu pachniało ćwikłą z chrzanem.
Wtedy zrozumiałam, kim jest - a właściwie był - Franz. Przeszłam na drugą stronę psa, przez gapiostwo, oczywiście, potykając się o jego przednią łapę.
Straciwszy nagle równowagę, prawie oddałam mocz na kufę martwego owczarka niemieckiego.
Niebawem jednak dotarłam do upragnionego celu. Skorzystanie z - pachnącej ćwikłą - toalety obdarzyło mnie ogromnym uczuciem ulgi, porównywalnym nawet do tego, gdy umierał mój dziadek, którego nie lubiłam.
- Zostaniesz u mnie na chwilkę? Bardzo tego potrzebuję - zaproponowała znajoma, gdy tylko wychynęłam z kibelka. - To był bardzo dobry pies - zaszlochała, czule trącając udo martwego owczarka trzepaczką na muchy.
- Nie mam co do tego żadnych wątpliwości.
- Zawsze miły, czuły. I mądry. Kiedy mówiłam "turlaj się", to się turlał.
- To tak jak moja kotka - uśmiechnęłam się uśmiechem człowieka, który chce kogoś innego podtrzymać na duchu, ale za bardzo nie umie tego robić, bo wie, że nic zupełnie nie ma sensu i że nic niczego nie zmieni w tej przypadkowej i okrutnej samotności, na jaką jesteśmy skazani.
- Też nie żyje? - z nutą nadziei w głosie zapytała koleżanka.
- Kotka? Ma się dobrze, póki co. Ale moja ulubiona rybka wyskoczyła mi z akwarium na drukarkę.
- W takich chwilach człowiek zdaje sobie sprawę z tego, czym jest życie.
- Aha.
- Franz miał jedną wadę, lubił tarzać się w zdechłej rybie. Na Szczęśliwicach są stawy i czasem rybacy zostawiali jakieś resztki. Potem nie mogłam go domyć, tak śmierdział - skrzywiła się koleżanka.
Siedziałyśmy udo w udo, ja z bananem w ręku, ona z łapką na muchy. Owczarek wyglądał, jakby zastygł w trakcie tarzania się, ciało miał trochę uniesione, język długi i niesłychanie blady. Nigdy nie zapomnę tego języka.
- Mogę zapytać co mu się stało?
- Zakrztusił się burakiem - znajoma wykrztusiła z siebie, i ogarnęły ją nieme spazmy płaczu.
Nie lubię, kiedy ktoś tak rozpacza. Tak zachowawczo. Jak ja płaczę, to wyję, a smarki mi płyną strumieniami. Wszyscy powinni tak płakać.
Ale co miałam zrobić: przytuliłam i poklepałam znajomą po plecach.
I wtedy poczułam coś mokrego na szyi. Myślałam, że to łzy, a to był pocałunek.
- Muszę lecieć. Trzymaj się - powiedziałam, poderwawszy się z kanapy, i wybiegłam z bloku.
Dopiero w aucie zauważyłam, że nadal trzymam w ręku podpalanego jak owczarki niemieckie, czerniejącego banana.

#nunkunpisze
  • 10