Wpis z mikrobloga

Moim ojcem chrzestnym został Szczepan - najlepszy przyjaciel rodziny, szparki i przedsiębiorczy facecik z wąsem, trudniący się wówczas rozwożeniem mięsa po sklepach spożywczych. Wujek Szczepan zbił majątek na oszukanych wędlinach. Gdy byłam podlotkiem, pozwalał mi wstrzykiwać w szynki specjalny roztwór, dzięki któremu robiły się one dwa razy bardziej soczyste i trzy razy cięższe. Do metalowej beczki z innym specyfikiem wkładałam kiełbasy z lekka poszarzałe i śliskie, następnie wujek podgrzewał beczkę od spodu palnikiem spawalniczym, a gdy roztwór zaczynał bulgotać i dość mocno się pienił, każde z nas pośpiesznie wyciągało starą łychą cedzakową różowe i pachnące wędlinki.
- Popatrz Kasieńko. Tak wygląda magia – zwykł powtarzać wujek.
Gdy w piątej klasie polonistka kazała nam napisać quasi-biblijną przypowieść, opisałam świat, w którym bohater – genialny chemik samouk - zostaje milionerem dzięki psim kupom. Dokładniej rzecz ujmując, zbiera je z miejskich trawników, wrzuca do specjalnych, samodzielnie uwarzonych mikstur, miesza i podgrzewa, by wreszcie zamiast psiej kupy wyciągnąć wędzoną pierś z kurczaka, kostkę sera białego bądź perfekcyjnie chrupiący bochen chleba. Produkty chemika wspaniale się sprzedają, zdobywając liczne medale na targach żywnościowych. Przypowieść niosła za sobą wiele różnych nauk w rodzaju tego, że warto zbierać kupy po swoim psie i że każdy może osiągnąć sukces.
Dostałam jedynkę.
Wujek, upewniwszy się kilkukrotnie, że w wypracowaniu nie pojawia się jego nazwisko, rękawem koszuli ścierał mi z twarzy łzawe smarki, jednocześnie tłumacząc, że choć mamy lata dziewięćdziesiąte, to Polska jest sto lat za Murzynami, a nowoczesne technologie żywnościowe są tu nadal całkowicie nieznane. Rękaw koszuli wujka pachniał intensywnie szynką „z dębowej beczki”.
Dziś mój chrzestny pełni zaszczytną funkcję szefa dużego spożywczego przedsiębiorstwa.
Moja chrzestna zaś, ciotka Jagoda, starsza siostra matki, była, jest, i prawdopodobnie jeszcze długo będzie zamożną laryngolog z Warszawy. Tak się składa, że we wrześniu 1991 roku wujek Szczepan i ciocia Jagoda mieli romans. Wujek woził ciotkę na grzyby Harleyem, sprowadzonym z USA na specjalne zamówienie. Harley pocił się gęstym, śmierdzącym smarem, generował spaliny czarne jak chmury burzowe i szczycił się pastelowo-niebieską amerykańską tablicą rejestracyjną z napisem „Idaho wildlife”.
To była przelotna miłość, jak zapewnia moja mama.
Jak zapewnia ciocia, wszystkie jej miłości, wliczając w to sześciu mężów, były przelotne.
Nikt z naszej rodziny nie mógł się połapać w romansach ciotki Jagody - rozumieliśmy tylko tyle, że jej małżeństwa się rozpadają, bo dziewięćdziesiąt procent pensji wydaje na ubrania. Dziś doktor Zaborna ma sześćdziesiąt pięć lat i dwa mieszkania. W pierwszym mieszka sama, w drugim – o wiele większym - mieszkają jej ciuchy.

#nunkunpisze
  • 30
@nunkun: Znawca literatury dostrzeże tu 2 pasty w jednej. To jest wybite. To jest, nie bójmy się tego słowa, niepowtarzalne. Czy jesteśmy świadkami narodzin nowego nurtu? To chyba pytanie retoryczne.