Wpis z mikrobloga

- Kasiu, co robisz? - zapytała współlokatorka, widząc, jak z obrzydzeniem wkładam rękę do środka starego telewizora, który przez kilka ostatnich lat wesoło popleśniewał sobie na balkonie.
- Wyciągam gniazdo.
- Myślisz, że takie gniazdo jeszcze będzie się do czegokolwiek nadawać?
- Mam szczerą nadzieję, że nie - odparłam.
A następnie wyciągnęłam ze środka jajko.
I jeszcze jedno jajko.
Oraz stertę gałęzi i gałązeczek.
- To gniazdo gołębi - wyjaśniłam, pakując wszystko do worka na śmieci.
- Niszczysz im dom. Zabijasz dzieci. Rujnujesz życie - współlokatorka zwróciła się do mnie tonem gorzowskiej licealistki, która na szkolnym apelu oskarżyła Donalda Tuska o zdradę Polski.
- Niczego nie rujnuję. Rodziców zżarła kuna - na dowód wyciągnęłam z telewizora skrwawione gołębie skrzydełko.
- Ty to zawsze musisz być częścią jakiejś tragedii - współlokatorka rzuciła, trzaskając drzwiami.
To prawda.
Ptasie tragedie towarzyszą mi od urodzenia.
Dosłownie od urodzenia.
- Już w dniu, gdy przyszłaś na świat, wiedziałem, że będziesz wyjątkowa - powiedział do mnie ojciec, gdy wracaliśmy z przedszkola. - Przyleciał do nas biały gołąbek.
- Tak. Przyleciał - matka uśmiechnęła się do mnie w rozklekotanym Ikarusie - rąbnął w szybę tak mocno, że myślałam, że to Concord przeleciał.
- I zaraz potem pojechaliśmy z mamą do szpitala... - ojciec usiłował w ten sposób skrzętnie zakończyć opowieść, lecz matka potraktowała jego wypowiedź jako zaproszenie do dalszego zagłębiania się w szczegóły.
- Tak. Okno w kuchni było uchylone. Jak zobaczyłam gołębi mózg na szybie i to, że cała jestem obryzgana krwią, z wrażenia odeszły mi wody płodowe.
- I wtedy się urodziłaś...
- Tak, Kasiu. To był znak. Ten biały gołąbek.
Zdaniem moich rodziców, znaków było więcej.
W przeddzień chrztu wyrwałam z kartkę z podręcznika medycznego. Rodzina jednomyślnie zinterpretowała to jako dobry omen.
- Kasia zostanie lekarzem – ojciec z dumą rozkoszował się taką oto myślą.
- Bogatym lekarzem – dodawała matka, szczęśliwa i rozmarzona.
Wyrwana kartka pochodziła z oblepionej pajęczynami i kurzem książki pod tytułem „Psychiatria” i dotyczyła urojeń. Dokładnie rzecz ujmując, opisywała przypadek kobiety, której wydawało się, iż lada dzień porwą ją, a następnie zgwałcą, nasłani przez męża lubieżni, pierzaści kosmici.


#truestory #nunkunpisze #heheszki
  • 61
  • Odpowiedz
@nunkun Myślałaś kiedyś żeby zebrać trochę swoich tekstów, spróbować na ich podstawie napisać choćby krótkie opowiadanie i rozesłać po wydawnictwach? Bo to co piszesz naprawdę dobrze się czyta.
  • Odpowiedz
@d0t3r: Jasne, myslalam. Ale to nie jest takie proste. Czesto to, czy sie dobrze czyta, ma dla wydawcow najmniejsze znaczenie. Dla mnie przede wszystkim licza sie czytelnicy, dlatego najpierw ich szukam. Zeby bylo dla kogo wydawac :-)
  • Odpowiedz
@nunkun: Jeśli się okaże, że tak naprawdę jesteś wziętą autorką książek, a tutaj piszesz incognito tylko dla rozluźnienia, to wykop Cię znajdzie.... i będziesz jeszcze bardziej wziętą autorką książek ( ͡° ͜ʖ ͡°)
  • Odpowiedz
@nunkun: Dobra, machnij coś ciut dłuższego, jakieś opowiadanie, takie na kilka-kilkanaście aczwórek, z jakimś sensownie zawiązanym wątkiem fabularnym, to zobaczymy co z tego będzie ( ͡°( ͡° ͜ʖ( ͡° ͜ʖ ͡°)ʖ ͡°) ͡°)
  • Odpowiedz
via Android
  • 41
@Slowbro Macham powieść, taka jak sama lubie czytać. Dużo krótkich rozdziałów, żeby nie było trzeba czytać ciągiem tylko żeby można było podczytywac akurat jak się znajdzie chwila.
  • Odpowiedz
@nunkun: Trochę chaotyczne i nielogiczne. Skąd kuna na balkonie? Jak serdecznie musiał ten gołąb przypierniczyć w to okno, że okrwawił matkę i że mu się mózg rozbryzgnął? To jakiś gołąb balistyczny, czy szyba pancerna? Takie rozmowy z przedszkolakiem, to też trochę jazda po bandzie (część matki).
Momentami strasznie się wszczególasz, by po innych fragmentach przelecieć jak ten Concorde.
No i popracuj trochę nad dialogami, teraz ciut są drewniane.
Przejdź się po
  • Odpowiedz
@Fafnucek: Kuna na balkonie wzięła się ze sterty kamieni i gałęzi pod balkonem, w których to zrobiła sobie gniazdo. Jestem tego prawie pewna, ale równie dobrze mogła przylecieć niezauważona hindenburgiem z Poczdamu. Trzeba by zapytać bezpośrednio kuny. Nie omieszkam, jeśli znowu ją spotkam.
Gdybym była fizykiem, zapewne byłabym w stanie obliczyć siłę gołębia i podać ją w newtonach. Nie jestem, ale jutro spotykam się z fizykami i zapytam ich o tę
  • Odpowiedz