49 685 - 353 = 49 332
Od wschodu do zachodu słońca. Na luzie i bez spiny. Takie wyzwanie zastępcze, skoro przed miesiącem kontuzja przeszkodziła w przejechaniu 500tki. 353 km to też od dzisiaj moja nowa życiówka, poprzednią poprawiłem o 41 km.
Start przed 5 z Opola, dalej Strzelce Opolskie, Gliwice, Tychy i Oświęcim, w którym zameldowałem się po niecałych 4 godzinach od startu. Tamże stwierdziłem, że wypadałoby coś zjeść, ale o tej godzinie zbyt wiele opcji nie ma. Pojechałem więc szukać restauracji Molo w Osieku. Znalazłem, poszwędałem się po okolicy, wróciłem i zjadłem. Nawet dobre. Miejsce też ciekawe, aczkolwiek trwająca tamże budowa hotelu i aquaparku nieco przeszkadza.
Trzeba było zacząć wracać do Opola. Trasa wiodła przez Brzeszcze, Pszczynę, Rybnik, Ujazd, K-Koźle, Zdzieszowice. Tu muszę nadmienić, że od 155 do 320 kilometra jechałem z huraganem w twarz. 165 pieprzonych kilometrów pod pieprzony wiatr. Jak bardzo siada to na psychikę tłumaczyć chyba nie muszę. Zaginasz się i doginasz, a prędkość oscyluje w granicach 25-27 km/h. Większe zmęczenie, częstsze przerwy, cytując z pewnego filmu - "I tak k---a do z-------a!' Po dotarciu do Opola trzeba było dokręcać rundki, żeby skończyć razem ze słońcem.
Co się je i pije na takiej wyrypie?
Od wschodu do zachodu słońca. Na luzie i bez spiny. Takie wyzwanie zastępcze, skoro przed miesiącem kontuzja przeszkodziła w przejechaniu 500tki. 353 km to też od dzisiaj moja nowa życiówka, poprzednią poprawiłem o 41 km.
Start przed 5 z Opola, dalej Strzelce Opolskie, Gliwice, Tychy i Oświęcim, w którym zameldowałem się po niecałych 4 godzinach od startu. Tamże stwierdziłem, że wypadałoby coś zjeść, ale o tej godzinie zbyt wiele opcji nie ma. Pojechałem więc szukać restauracji Molo w Osieku. Znalazłem, poszwędałem się po okolicy, wróciłem i zjadłem. Nawet dobre. Miejsce też ciekawe, aczkolwiek trwająca tamże budowa hotelu i aquaparku nieco przeszkadza.
Trzeba było zacząć wracać do Opola. Trasa wiodła przez Brzeszcze, Pszczynę, Rybnik, Ujazd, K-Koźle, Zdzieszowice. Tu muszę nadmienić, że od 155 do 320 kilometra jechałem z huraganem w twarz. 165 pieprzonych kilometrów pod pieprzony wiatr. Jak bardzo siada to na psychikę tłumaczyć chyba nie muszę. Zaginasz się i doginasz, a prędkość oscyluje w granicach 25-27 km/h. Większe zmęczenie, częstsze przerwy, cytując z pewnego filmu - "I tak k---a do z-------a!' Po dotarciu do Opola trzeba było dokręcać rundki, żeby skończyć razem ze słońcem.
Co się je i pije na takiej wyrypie?
No i pierwsza jazda ponad 200 km w tym roku za mną. Trasa Szczecin-Łukęcin-Szczecin, pojechałem odwiedzić rodzinkę odpoczywająca nad naszym Bałtykiem i w sumie to nawet na plaży nie byłem :)
Pogoda to był mój największy przeciwnik, wstałem i widząc za oknem piękne słońce założyłem, że jest ciepło, więc krótki pampers, jersey na siebie i w drogę. Dopiero jak stwierdziłem, że jest dość chłodnawo sprawdziłem, że temp wynosi 9st. Słaboo, przez ponad 70 km nie mogłem się rozgrzać, każdy cień, przejazd przez las i mocniejszy powiew wiatru powodował że chciałem wracać. Masakra.
Druga sprawa, że znam tą trasę tak dobrze, że powrót po śladzie to dość spora monotonia, a to też nie pomaga. Kondycyjnie wyszło bdb, najwięcej walczyłem z psychiką. Średnia słaba, ale to nie miał być wyścig. Podsumowując - polecam !
Link