Kilka dni temu zostałem zaproszony przez znajomego mojej rodziny na ślub. Nie widziałem człowieka od 15 lat, nie zamierzałem na to wydarzenie iść, ale chciałem się pośmiać z moją dziewczyną z faktu zapraszania "całej wsi" na wesele i organizowania takich uroczystości na 300 osób. Wyszła z tego dyskusja, że ona też takie chce. Do planowania takich rzeczy jeszcze bardzo daleko, bo w związku byliśmy mniej niż pół roku, ale udało nam się znaleźć w tym temacie kompromis.
Niestety, wyszedł też temat ślubu kościelnego i od razu chrztu ewentualnych dzieci. Ja jestem bardzo dużym przeciwnikiem religii i instytucji kościoła, ona była po prostu niewierząca, jednak oświadczyła mi, że koniecznie chce ślub kościelny i przepuszczać dziecko przez wszystkie sakramenty.
Jako argumenty podała, że "no bo tu nie chodzi o wiarę a o tradycje", "co babcia powie" i "bo ja chcę welon i białą suknię". Powiedziałem jej, że żeni się dla siebie nie dla babci, białą suknię może mieć i na ślubie cywilnym, no ale powiedziała, że ona zdania nie zmieni.
No cóż, ja w tej materii nie jestem gotowy na żadne kompromisy, a co dopiero na ustąpienie w tak ważnej sprawie. Zapytała czy z nią zrywam, odpowiedziałem, że jeśli dla niej tradycja jest ważniejsza niż moje zdanie, to nie widzę innej możliwości. Dodałem, że dobrze że takie coś wyszło po kilku miesiącach, a nie latach, w trakcie przygotowań do ślubu.
To jak dziewczyny z ameryki południowej przyjmują komplementy jest zadziwiające. Możesz śmiało napisać, to co uważasz. I wprowadza to tylko milszą atmosferę do rozmowy.
W Europie pisanie komplementów to świetny sposób żeby wyjść na needy i spieprzyć nawet obiecującą rozmowę.
Oczywiście to tylko moja obserwacja.