Zdecydowanie sprzeciwiamy się więc używaniu epidemii, jako pretekstu do wprowadzenia kolejnego, nowego, wyjątkowo dotkliwego obciążenia mediów. Obciążenia trwałego, które przetrwa epidemię Covid-19.
Rok straszenia apokalipsą, rok zlewania przedsiębiorców i potrzeby powrotu do normalności, rok pompowania na antenach wirusologicznych klaunów, zmieniających co dwa dni zdanie o 180 stopni, rok czerwonych, alarmistycznych pasków na portalach.
A tu proszę - nagle nie "pandemia", tylko "epidemia" (sic!), nagle nie
I... jestem trochę zawiedziony.
Spodziewałem się poważnej, konkretnej, konstruktywnej propozycji, która może komuś pomóc (kto wie - może i pomogła). Czegoś mind-blowing. Zamiast tego mamy strumień świadomości. Coś jak blog trzydziestoletniej+ nastolatki. Okraszony anegdotkami i sypaniem nazwami własnymi. Coś jak teksty Taco Hemingwaya. Nie wątpię w dobre intencje autorki, ale dostajemy tekst na pograniczu