Wybiegnę trochę w przyszłość, żeby opisać drugie traumatyczne przeżycie o którym wspomniałem w poprzednim wpisie. Awansowałem. Do dziś nie wiem czy w nagrodę, czy to jednak była kara. Dość powiedzieć, ze w moim (robolskim) mniemaniu wyszedłem na plus. Nie przedłużając – zostałem I sterowniczym na całkiem nowej instalacji produkcji kwasu azotowego. W teorii byłem drugim po „Bogu”. Wyżej był tylko mistrz zmianowy. Moje mniemanie zweryfikowało życie i byłem „Bogiem”, bo to od sterowniczego zależało jak instalacja pracuje a „majster” koordynował tylko prace całej zmiany na zasadzie – ty idź sprawdź to, ty zobacz jak chodzi pompa, bo mi się coś nie podoba etc.
Tyle tytułem wstępu. Kiedyś to może szerzej opisze, ale miałem jeden atut ponad sterowniczych z innych zmian (a była pomiędzy nami mocna rywalizacja). Otóż przyszedłem na instalacje, gdy wylewane były dopiero fundamenty. Tak wiec znalem każdy, nawet najmniejszy, zaworek. Każdą rurę i rurkę. Każdą czujkę czy termoparę. Znalem tez wady i zalety tej instalacji. Bo trzeba wiedzieć, ze – jak na tamte czasy – to był to tzw. full wypas. Pełna elektronika, żadnego latania i kręcenia zaworami. Wszystko sterowane z 3 stacji roboczych (PC-ty, demony prędkości, DX4 100). Wszystko podpięte pod sterowniki PLC 70 i 30 (cokolwiek to znaczy…). Czasy tak zamierzchle, ze Białek wtedy najprawdopodobniej na stojąco pod dywan wchodził. Krótko mówiąc – szczyt inżynierii, jeśli chodzi o sterowaniem procesami.
Jak każdy katalizator, tak i ten, co jakiś czas podlegał wymianie. Bardzo, bardzo powoli zatruwało się go tlenem aż do całkowitej neutralizacji. Tym razem nie był to czas jego wymiany, ale trzeba było przeprowadzić podczas postoju remontowego rewizje wewnątrz konwertera. Metoda była tylko jedna: wystudzić konwerter, otworzyć właz i wpuścić człowieka do środka na rewizje. Jak to zrobić, żeby się tlen nie dostał do środka? Od dołu konwertera puszcza się, dość dużym przepływem, czysty azot. W środku mamy nadciśnienie, wiec tlen nie ma prawa się dostać. Jak wiadomo niektórym chociażby z biologii – samym azotem człowiek się „nienaoddycha”. ( ͡° ͜ʖ ͡°)
Właz był zbyt wąski, żeby zmieścił się w nim człowiek ubrany w aparat tlenowy, wiec stosowało się aparat zdalnego oddychania. Nazwa skomplikowana, ale w rzeczywistości była to zwykła maska przeciwgazowa gdzie w miejsce pochłaniacza podłączony był „szlauch” wywalony na świeże powietrze. Dodatkowo pracownik ubrany był w szelki z linka, którego asekurował inny pracownik. W razie, gdy coś pójdzie nie tak, to linka wyciąga się delikwenta na zewnątrz. I