Wpis z mikrobloga

#chemiczneopowiesci – reaktywacja.

Miało być o ciemnościach, ale będzie o pewnej osobie, o której sobie podczas dłuższej przerwy przypomniałem. Był nią… Boguś. Zapomniałem o nim wcześniej, bo dość krótką miał u nas karierę. TEN Bogdan był jakże inny od TAMTEGO Bogusia. Streszczając: jak powiedział prawdę – „udawał” się natychmiast na L4, bo nie był tego w stanie znieść. Kłamca z urodzenia. Dodatkowo tępy. Wyuczył się jednej nitki instalacji i nikt go nie był w stanie zmusić do większych poświeceń. Jedyna zaleta – fajny kolega w pracy. I – wbrew pozorom – dal się lubić. Był, tak całkiem przy okazji, kopalnią śmiechu. Z czego sobie absolutnie nie zdawał sprawy.

Nikt, nigdy, go nie pytał gdzie się urodził a gdzie wychował, (czego do dziś żałuje), ale mówił ze śmiesznym akcentem. Niby po Śląsku, ale z naleciałościami zza Buga. Brzmiało to czasami komicznie.
Dwie historie. Postaram się krótko, żeby nie tworzyć ściany tekstu…

1. Uruchamiam kompresor wodorowy (mała Kaśka). Nie wiem, dlaczego, ale zawsze się jej bałem. Nigdy nie miałem podczas mojej kariery w chemii strachu przed maszynami (a przewinęło się ich trochę), ale uruchamiając małą Kaśkę, nie tylko, ze miałem przed nią respekt, to byłem, mówiąc kolokwialnie… posrany. Zasadniczo uruchamianie tego kompresora, to temat na oddzielny wpis. Ale wracając do meritum. Kasia uruchomiona. Na sterowni przepływ c.a. 500 m3 i ciśnienie 35 MPa. Dzwonią z instalacji docelowej, ze maja przepływ, uwaga, 0 m3. Dwie opcje – nieszczelność (gdzieś) po zwężce pomiarowej, albo odcięty zawór na pomoście i cały wodór idzie przez zawór bezpieczeństwa. Wszyscy zajęci, tylko Bogdan wolny. Bierze TAMTEN Bogdan TEGO Bogdana, wiedząc, ze puszczanie go samopas, bez jakiejkolwiek obstawy w postaci innego pracownika, to czyste szaleństwo (bo to nie jego nitka), ale wyjścia nie ma. Samo wytłumaczenie problemu wywołało salwy śmiechu. Na 100% nie pamiętam, ale „szło” to – mniej więcej - tak:

- Bogdan, tu masz ta żółta rurę. Na niej jest napisane „Wodór gazowy”. Nie wiem, #!$%@?, załóż sobie na niej pasek od spodni, cy cuś, i idź wzdłuż niej. Jak napotkasz jakiś zawór, to sprawdź, czy jest otwarty. Jak będzie od niej obchodzić jakaś cieńsza rurka i będzie na niej zawór – ma być zamknięty. Panial?

Z pół godziny go nie było, ale wrócił szczęśliwy i ze zdartym naskórkiem z palców. Wiadomo już było, ze #!$%@?ł się był – chyba – z pomostu. Zdając relacje TAMTEMU powiedział, ze wszystko jest ok. Wszystkie zawory otwarte. Pytanie, co się stało z opuszkami palców, zbył milczeniem. A przepływu jak nie było, tak nie ma. Magia, panie.

Wszyscy kombinują, co jest grane, gdzie ten wodór, co miał być a go niema.
Kolejny dialog już pamiętam…
- Bogdan, co się stało z paluchami? – pyta TAMTEN TEGO.
- A nic. Cos przed tym pierwszym zaworem na pomoście świszczało, to chciałem sprawdzić ręką gdzie i co. I mi naskórek zerwało.
- CO, #!$%@?, ROBILO?
- Świszczało! Mowie przecież!

TAMTEN Bogdan poleciał wyłączyć kompresor. A my do szatni. Głupio tak przy kimś się śmiać z jego głupoty. I tak, dobrze się domyślacie. Przed zaworem „nie było” uszczelki (błąd mechaników podczas postoju remontowego). Bogdan organoleptycznie sprawdzał, jak czuć wodór pod ciśnieniem – około – 350 atm. uchodzący do atmosfery.

2.Przyjechała „wycieczka” z Ministerstwa Przemysłu. A ze instalacja wtedy była nowa, to tych wycieczek się przewalało u nas, co najmniej, kilka w miesiącu. Ale ta, to była ta „najważniejsza, wiadomo. Zasada był już wypracowana od dawna. Po sterowni i wszystkich budynkach oprowadzał kierownik a po instalacjach – aparatowi lub maszyniści. Odpowiedzialnym za tzw., nitkę absorbcji był – nie kto inny – jak TEN Bogdan. Żeby opowieść miała jakiś sens, ale żeby nie wdawać się w technologiczne szczegóły, postaram się pokrótce opisać, w czym rzecz.
Do absorbera od dołu wlatuje gaz syntezowy zanieczyszczony przez CO2. Od góry wlatuje schłodzony ług potasowy, który absorbuje całe CO2 zawarte w gazie. Dołem absorbera wychodzi i leci sobie do warnika, gdzie podgrzewany jest parą i „oddaje” CO2 (później z niego powstaje na innej instalacji suchy lód). Dalej ług idzie na chłodnice i tak w kolko Macieju.

I też Bogdan tłumaczy delegacji, jak to działa. Byłem przy tym, niestety. Uwaga. Zapis fonetyczny.

- Widzą osoby tą rurę na górze (pokazuje palcem)? Widzą. No to tam ług flatuje (jedzie palcem na dół), tu ślatuje a cało reszto, to je #!$%@?. Idymy dolej.

Czerwony kierownik uciekł do swojego biura a my – tradycyjnie – do szatni.

To był ostatni dzień TEGO z nami. Szkoda.

ps. przepraszam za dłuższą przerwę, ale... sprawy osobiste. Postaram się trochę teraz tag ożywić ( ͡° ͜ʖ ͡°)
  • 6