Aktywne Wpisy

Tytyka +57
Muszę się pochwalić mirki. Udało mi się zrobić pierwszy w życiu rosół tak jak to robi moja mama z udka kaczki. Wyszedł super
#gotujzwykopem
#gotujzwykopem
źródło: temp_file3765796085747042391
Pobierz
Treść przeznaczona dla osób powyżej 18 roku życia...





Link do wpisu na blogu z formatowaniem i źródłami
Herezje (czytaj: propozycje doktrynalne niecieszące się poparciem hierarchii zblatowanej z władzą świecką) i rozłamy na ich tle mogą wydawać się zjawiskami dość odległymi w czasie, przynajmniej jeśli chodzi o katolicyzm czy prawosławie. Ktoś może kojarzyć starożytnych pelagian i arian albo średniowiecznych katarów czy bogomiłów. Potem, wiadomo, miała miejsce reformacja i ci, którym nie po drodze było z papieżem (i znaleźli sobie własne “ramię świeckie”, które mogło ich ochronić przed tym błogosławionym przez Rzym), poszli w swoją stronę. Czytelnik Dasz Wiarę, mądrzejszy o odcinek o Chrystach, może wiedzieć, że w XVII wiecznej Rosji powstały grupy tzw. Duchowych Chrześcijan, uważanych czasem za prawosławny odpowiednik protestantów. Ale, jakby nie liczyć, to nadal grubo ponad 300 lat. Czyżby od tamtego czasu nie było żadnych grubszych kontrowersji teologicznych?
Spokojnie! Były i to zarówno w katolicyzmie, jak i w prawosławiu. Dzisiaj opowiemy sobie o Imiasławiu, sporze, który zaczął się bardzo niepozornie, ale doprowadził w konsekwencji do rosyjskiej inwazji i represji. Kontrowersja ta mogła zaistnieć tylko w prawosławiu, a to z uwagi na jego długą tradycję hezychastyczną. Czym jest hezychazm? Bardzo dobre pytanie, jeśli ktoś chce napisać całą serię książek, niestety jesteśmy ograniczeni do kilku stron A4. Z tego powodu musimy upraszczać i skracać. Generalne zastrzeżenie do kwestii teologicznych w tym odcinku - wszystkie te opisy są bardzo, ale to bardzo uproszczone. Tak bardzo, że to, co tutaj piszę, to prawie nie jest prawda*. Z tego powodu nie myślcie, proszę, że po tym odcinku będziecie rozumieć prawosławną teologię. Bo nie będziecie - chyba, że rozumieliście ją już wcześniej. Do każdej z opisywanych rzeczy można dać milion zastrzeżeń i mogą być one różnie rozumiane, zależnie od czasu, miejsca i osoby.
Wracając do hezychazmu - są to przekonania i praktyki, które mają prowadzić wiernego do Przebóstwienia, które w uproszczeniu i skrócie, oznacza stanie się bogiem (małą literą) przez unię z Bogiem (wielką)*. Ważną rolę w tym procesie odgrywa modlitwa, zwłaszcza Jezusowa. Ma ona kilka form, np. “Panie Jezu Chryste, Synu Boży, zmiłuj się nade mną grzesznikiem”, “Jezu, zmiłuj się” etc. Początkujący odmawiają ją przez określony czas w ciągu dnia, ale w końcu będą w stanie robić to nieustannie. Wg autorów prawosławnych jest to możliwe także w trakcie snu. Podobno też, w miarę jak modlący się lepiej rozumie Boga i łaskę daną przez niego człowiekowi, może modlić się zupełnie bez słów - nawet bez wypowiadania ich w myślach. Mnisi prawosławni mają na punkcie tej modlitwy hopla, dla wielu jest to rdzeń ich praktyki. Z tego powodu poświęca się tej modlitwie wiele tekstów - od prostych instrukcji przez bardzo złożone opisy doświadczeń do zaawansowanych rozważań teologicznych.
Nikogo zatem nie powinien dziwić fakt, że schimnich Hilarion poświęcił tej modlitwie sporo uwagi w swojej książeczce z 1907 roku zatytułowanej “W górach Kaukazu”. Publikacja ta była w zasadzie zapisem dialogu między nim a Dezyderiuszem, jego ojcem duchowym*. Dotyczyła głównie życia mniszego i związanych z nim praktyk ascetycznych i modlitewnych. W książce nie znaleziono nic podejrzanego - jak w zasadzie wszystkie prace przed wydaniem, przeszła ona przez państwową cenzurę. Sam Hilarion również nie zdradzał oznak bycia wywrotowcem - ukończył seminarium duchowne, przez jakiś czas pracował jako nauczyciel, a potem spędził kilkanaście lat w klasztorze św. Pantalejmona - rosyjskojęzycznej wspólnocie monastycznej na Atosie. Potem wrócił do Rosji, gdzie osiadł w klasztorze św. Szymona Kannanity w Nowym Atosie.
Tutaj, zamiast grzecznie siedzieć w celi, wolał wędrować po górach. W wolnych chwilach nauczał, skupiając przy sobie grupkę uczniów płci obojga. Nadal jednak w jego poczynaniach czy naukach nie było wielkich kontrowersji. Zjawisko wędrujących mnichów, będących na bakier z przełożonymi, było w Rosji znane i często patrzono na nie przez palce. Co więcej, choć Hilarion łamał zakazy opuszczania klasztoru, swoim uczniom przekazywał, że należy słuchać hierarchii, mówiąc, że jest to “najlepsza droga do zbawienia”. Był szanowany przez wiernych, w przeciwieństwie do wielu współczesnych mu duchownych*. Podkreślano jego głęboką religijność, skromność i ascetyczny rygor. Hilarion mógł wkurzać hierarchów, ale był pożyteczny - np. z jego inspiracji w 1904 roku w Ciemnych Bukach powstał żeński klasztor.
W końcu, jak już wspomniałem, w 1907 roku ukazała się książeczka jego autorstwa. Nic nie wskazuje, aby opublikował ją z myślą o przedstawianiu jakichś nowych interpretacji czy w celu nawoływania do zmian w nauczaniu. Wydanie publikacji zatwierdził opat, Barsanufiusz
z Optyny, i władze cerkiewne, które nie dopatrzyły się uchybień i herezji. Ponadto przeszła ona przez carską cenzurę. Jakby tego było mało, to wydanie z 1910 roku zostało opłacone z prywatnych środków księżnej Elżbiety Fiodorowny Romanowej (tak, z tych Romanowów). O książce i autorze pozytywnie wypowiadał się też książę - filozof Eugeniusz Trubecki. Problemy zaczęły się, gdy praca trafiła do byłych współbraci Hilariona - rosyjskojęzycznych mnichów z Góry Atos. A to wszystko za sprawą tego fragmentu:
Dla laika nic tutaj nie brzmi szczególnie obrazoburczo. Ot, natchniony tekst, który w sumie nie wiadomo co znaczy. Wielu specjalistów, jak choćby ci przywołani wyżej, również nie miało z nim problemu. Co więcej, Hilarion po tym zacytowanym fragmencie dodał, że:
To wszystko jednak nie przeszkodziło jego atoskim współbraciom, Aleksemu (Kirewskiemu) i Chryzantowi (Minajewowi), ostro skrytykować pracy Hilariona, oskarżając ją o propagowanie herezji. Ta zaś miała polegać na nauczaniu, że samo imię Jezus jest dosłownie Bogiem. Zdaniem Chryzanta było to nie tylko nieprawdziwe samo w sobie, ale wskazywało na przekonania panteistyczne*, które są niezgodne z tradycyjnym nauczaniem Cerkwi*. W swojej krytyce podkreślał on, że imię Jezus jest najzwyczajniejszym w świecie imieniem, które Syn Boży otrzymał, przychodząc na świat jako człowiek. Dopisywanie mu jakichś cudownych właściwości czy utożsamianie z Bogiem są zaś bluźnierstwem. Pismo Chryzanta było bardzo ostre w wymowie. Możliwe, że liczył on, że zdecydowany ton powstrzyma rosnącą popularność książeczki wśród rosyjskojęzycznych mnichów na Górze Atos.
Mocno się przeliczył, bo na skutek tej krytyki spór tylko się zaognił. Warto tutaj zauważyć, że nie był to bynajmniej konflikt między usystematyzowanymi doktrynami. Hilarion nie napisał uczonego traktatu z tłumaczeniem, co dokładnie znaczą dla niego dane pojęcia - można było je rozumieć na różne sposoby. Odnotujmy też, że znaczna część mnichów biorących udział w dyskusjach nie miała dużego pojęcia o doktrynalnych zawiłościach. Byli raczej praktykami ascezy i modlitwy niż uczonymi teoretykami. Różnice zdań występowały nie tylko między potępiającymi dzieło Hilariona jako heretyckie (Imiaborcami, “walczącymi z Imieniem”, jak nazwali ich adwersarze), a tymi, którzy uważali je za ortodoksyjne (dla antagonistów byli Imiabożnikami - “czczącymi imię jak Boga”, dla siebie zaś byli Imiasławcami, “oddającymi cześć Imieniu”). Niezgodności występowały także w ramach obydwu tych obozów.
Szukający poparcia Chryzant podesłał krytykę poglądów, które przypisywał Hilarionowi, Antoniemu, biskupowi wołyńskiemu. Ten ciepło odniósł się do tekstu i użył swoich wpływów, aby propagować jego założenia. Z inicjatywy biskupa praca Chryzanta ukazała się w 1912 roku w “Ruskim Mnichu” wydawanym przez wpływową Ławrę Poczajowską (nazywaną u nas czasem “ukraińską Jasną Górą”). Kolokol, jako pierwsza gazeta rosyjska, opisał na swoich łamach spór mnichów na Atosie, a tekst był mocno tendencyjny i przedstawiał Imiasławców w złym świetle. Jeszcze wcześniej, bo w 1908 roku, ojciec Hieronim, opiekun atoskich mnichów ze skitu* św. Andrzeja, za namową przełożonego od św. Pantalejmona, poprosił szanowanego i popularnego hieromnicha Antoniego (Bułatowicza) o zapoznanie się z książeczką “W górach Kaukazu” i napisanie przekonującej krytyki, aby zakończyć sprawę.
Antoni był prawdziwym rosyjskim celebrytą. Aleksander Bułatowicz (świeckie miano) urodził się jako członek możnego rusińsko-rosyjsko-francusko-tatarsko-gruzińskiego rodu. Ukończył elitarne liceum w Carskim Siole, wśród którego absolwentów były takie sławy jak Aleksandr Puszkin, Dmitrij Tołstoj czy Fiodor Szczerbacki*. Służył w elitarnej Lejb-Gwardii chroniącej carską rodzinę. W 1896 roku udał się do Etiopii, gdzie zaprzyjaźnił się z cesarzem Menelikiem II. Towarzyszył w wyprawie riasowi* Welde Giyorgisowi Aboye i sporządził pierwszy naukowy opis Kaffy*, którą potem Menelik II podbił. Jako pierwszy Europejczyk dotarł do ujścia rzeki Omo, a odkryty przez siebie łańcuch górski nazwał na cześć cara Mikołaja II. Po powrocie do ojczyzny wydał swoje wspomnienia z podróży*, co zapewniło mu sławę. W 1903 roku, po serii rozmów z Janem Kronsztadzkim* zdecydował się zostać mnichem i wyjechał do Grecji.
W świetle tej krótkiej biografii nietrudno domyśleć się, czemu Bułatowicz mógł mieć posłuch. Początkowo był przeciwnikiem Imiasławia, ale “W górach Kaukazu” znał tylko z relacji. Na prośbę przełożonego postanowił sam ją w końcu przeczytać i napisać, czemu zawiera ona błędne nauczanie. W jego wspomnieniach czytamy, że choć rozumowo jak najbardziej zgadzał się z krytykami Hilariona, to po napisaniu tekstu obalającego pogląd głoszący, że “w Imieniu Bożym trwa sam Bóg” zaczął się źle czuć i zatracił poczucie sensu modlitwy. Ogarnięty zwątpieniem otworzył egzemplarz “Mojego życia w Chrystusie” autorstwa jego ojca duchowego, już wspomnianego Jana z Kronsztadu, gdzie przeczytał:
Bułatowicz, zamiast pogrążyć Imiasławie, stał się jego orędownikiem. Fakt dopatrzenia się podobnego zdania u Jana z Kronsztadu pomagał z uwagi na popularność tego kapłana i ich wzajemne, bliskie związki. Sam Bułatowicz dał zwolennikom Hilariona nie tylko nazwisko i sławę, ale także publikacje, w których starał się usystematyzować te poglądy i opisać je jako zgodne z prawosławną ortodoksją (piękny pleonazm). Zgadzał się z Chryzantem i jego zwolennikami, że prawosławie absolutnie nie jest panteistyczne, ale zwracał uwagę, że wiarę w obecność Boga w jego imieniu da się jak najbardziej odczytać w duchu Cerkwi - jej nauczanie można bowiem określić jako jedną z formą panenteizmu*. Tu powoływał się na pisma Grzegorza Palamasa, jednego z najznaczniejszych prawosławnych (żeby było śmieszniej - grekokatolickich też) świętych, szczególnie dla mnichów, a już najbardziej tych z Atosu.
I tu wrócimy na chwilę do hezychazmu, bo Palamas był chyba najważniejszą osobą, która doprowadziła do jego ukanonicznienia się. Korzenie hezychazmu sięgają chrześcijańskiej starożytności i, zdaniem jego zwolenników, był on obecny na Wschodzie przez cały czas. Oficjalne ramy hezychazm uzyskał jednak dopiero w XIV wieku, w toku kontrowersji między praktykującymi go mnichami (których Palamas był czempionem) a krytycznie nastawionymi myślicielami: Barlaamem z Kalabrii, Grzegorzem Akyndynem oraz Niceforem Gregorasem. Tradycyjnie - nie mamy miejsca, żeby dokładnie opisać kontrowersje, ale ważne jest to, że zakończyły się one triumfem Palamasa, co miało konsekwencje dla prawosławia. W ten sposób jeszcze bardziej oddaliło się od łacińskiego chrześcijaństwa (które, swoją drogą, przyjął pokonany w dysputach Barlaam). W sporze tym nie chodziło jednak tylko o praktyki, ale także o ich teologiczne uzasadnienie.
W przypadku naszej kontrowersji kluczowe było postulowane przez Palamasa rozróżnienie między boską esencją a energią. Esencja w tym znaczeniu to grecka ousia, która tutaj znaczy “to co istnieje samo przez się i nie ma swojego istnienia w innym”. Ousia Boga to jego natura, która sprawia, że jest Bogiem (wielką literą), nie ma swojego źródła w niczym i niczego nie potrzebuje do istnienia. Jest niestworzona, a przez to nierozpoznawalna, nieosiągalna, niemożliwa do zrozumienia dla stworzenia (a więc i człowieka) i “nieudzialalna” (tzn. że nic innego nie może jej przyjąć, uczestniczyć w niej) . Ale zaraz, przecież na wstępie pisaliśmy o jakimś przebóstwieniu, że niby człowiek może stać się bogiem (małą literą) dzięki unii z Bogiem. Jak zatem pogodzić powyższe twierdzenie z wyżej wymienionym wierzeniem? Poza tym - czy to nie jest jakiś politeizm? Ilu w końcu jest/ może być bogów?
Odpowiadając od końca - Bóg jest tutaj jeden, bo jedna jest ousia Boga. Wiara w możliwość zjednoczenia z nim i partycypacji wiernego w boskości nie są zaś politeizmem. Dlatego że zjednoczenie jest możliwe tylko przez wspomnianą energię, a nie naturę*. Chodzi tutaj o greckie “energeia”, rozumiane jako przejawy Boga w działaniu - np. takie jak stworzony wszechświat czy objawienia. Są to rzeczy jak najbardziej dostępne dla ludzi - przy czym to pierwsze odczuwamy wszyscy, to drugie dane jest tylko wybrańcom. Tak czy inaczej, oba są rozpoznawalne i zrozumiałe, mniej lub bardziej, dla człowieka. Zarówno ousia jak i energeia to Bóg, ale tylko to drugie jest możliwe do ogarnięcia i rozpoznania dla stworzonych istot. Zjednoczenie, o którym mowa, nie produkuje ani nowego Boga, ani nawet nowej hipostazy. Jest to tylko urzeczywistnienie boskości w człowieku, który jako stworzenie, jest kimś, w kim Bóg jest obecny.
Ale co ten długi wywód ma wspólnego z Imiasławiem? Sporo. Skoro Bóg to także energeia, a nie tylko ousia, to przecież Imię Boże jest stworzoną rzeczą, która istnieje tylko w naszym świecie. Spokojnie można zatem powiedzieć, że w Imieniu Bożym jest obecny sam Bóg - w myśl palamizmu (przyjętego wszak jako ortodoksyjny po kontrowersjach z XIV wieku) jest On wszędzie. Czemu Imię Boże miałoby być jakimś wyjątkiem? Można zatem powiedzieć, że w tym sensie Imię Boże jest Bogiem. Oczywiście nie można powiedzieć, że Bóg jest Imieniem Bożym - wszak owo Imię to energeia, a Bóg “sam w sobie” to ousia. Tak rozumował Bułatowicz i to ujęcie przekonywało wielu duchownych, biskupów i świeckich. Patrząc w ten sposób, Hilarion i “sławiący Imię” byli jak najbardziej ortodoksyjni i nie można ich traktować jako heretyków. Nie wszyscy dali się jednak przekonać przekonać.
Tok rozumowania przeciwników był oparty na różnicach językowych, które ich zdaniem zaciemniały odbiór Palamasa. Oczywiście nie odrzucali podziału esencje - energie (jest on wszak oficjalną doktryną). Ich zdaniem jednak Święty nigdy nie nazywał energii Bogiem. Zamiast tego miał stosować określenie boskość (greckie theotes). Boskość zaś to właściwości Boga - nie można więc powiedzieć, że Imię Boże to Bóg. Właściwości wcale niekoniecznie muszą być tożsame z istotą rzeczy/ osoby. I tak właśnie jest z Imieniem, bo pojawiło się ono dopiero po tym, jak świat został stworzony, i jest używane przez nas jako określenie Boga. Nie można go czcić tak, jak należy czcić Boga. W prawosławiu mamy dwa rodzaje czci. Latria zarezerwowana jest dla Boga - tylko i wyłącznie. Stąd oddawanie latrii komu innemu to ido-latria. Dulia zaś to cześć, którą tłumaczy się jako głęboki szacunek - dla świętych, aniołów, ikon czy Imienia Boga* właśnie.
[Ciąg dalszy w komentarzach, tekst przekracza limit wykopu]
#daszwiare #religia #historia #ciekawostki #zainteresowania #prawoslawie