Obecny hajp na bycie rentierem czy tam landlordem i wejście w kawalerki na wynajem by mieć "dochód pasywny" to przypomina mi nieco przełom końca lat 90 i nowego millenium, kiedy takim złotym biznesem o którym wówczas marzył każdy Janusz z wąsem to była jazda na taryfie w dużym mieście jak Warszawa, Kraków czy Wrocław.
Oczywiście profesja ta nie była dla każdego, a dla wybranych którzy byli na tyle majętni i obrotni że potrafili zdobyć "Mietka okularnika" czy chociażby "Beczkę" albo Audi 80 zza zachodniej granicy. Przed wejściem do EU nie było to takie trywialne zadanie, trzeba było mieć oprócz worka pieniędzy dobre układy, bo zachodnie auto kosztowało wówczas fortunę.
Praca taksówkarza to było wtedy coś jakby złapać Pana Boga za nogi. Stawka na taryfie wynosiła w okolicach 2000 roku ok. 2,50PLN za kilometr w Warszawie, więc prosty kurs na dworzec czy lotnisko był równoznaczny z jedną pełną dniówką "zwykłego" pracownika na etacie. Przypominam, że minimalna płaca w tamtych czasach wynosiła jakieś 700 PLN, a taksówkarz był w stanie wykręcić tyle w jedną nockę.
W
Oczywiście profesja ta nie była dla każdego, a dla wybranych którzy byli na tyle majętni i obrotni że potrafili zdobyć "Mietka okularnika" czy chociażby "Beczkę" albo Audi 80 zza zachodniej granicy. Przed wejściem do EU nie było to takie trywialne zadanie, trzeba było mieć oprócz worka pieniędzy dobre układy, bo zachodnie auto kosztowało wówczas fortunę.
Praca taksówkarza to było wtedy coś jakby złapać Pana Boga za nogi. Stawka na taryfie wynosiła w okolicach 2000 roku ok. 2,50PLN za kilometr w Warszawie, więc prosty kurs na dworzec czy lotnisko był równoznaczny z jedną pełną dniówką "zwykłego" pracownika na etacie. Przypominam, że minimalna płaca w tamtych czasach wynosiła jakieś 700 PLN, a taksówkarz był w stanie wykręcić tyle w jedną nockę.
W
PS. Po tych zdjęciach na jego miejscu odwołałbym ślub. Ale to ja.