Wpis z mikrobloga

Walcząc o zdrowie, tułając się po szpitalach i hospicjach, było mi bardzo źle, że nie mam kontaktu z moimi kotkami.
Zwierzęta wbrew pozorom są z nami krótki czas, nawet, jak w przypadku mojej pierwszej kotki było, to dziewiętnaście lat.
Czas tak szybko leci, że człowiek nie wie, kiedy ta mała, puchata kulka stała się dużą, starą, puchatą kulką.
Jak, to się stało?
Poza tym nie wszystkim zwierzętom będzie dane przeżyć tyle lat, większość psów czy kotów, z moich obserwacji żyje 11-16 lat.
Jedna z moich kotek, którą dzieci znalazły na podwórku, w bardzo złym stanie, kiedy miała jakieś trzy tygodnie.
Złapała infekcję dróg oddechowych, dostała antybiotyk i na drugi dzień moja mama znalazła ją martwą, miała osiem lat.
Ciekawostka, ponieważ dwa tygodnie przed tym wydarzeniem miałam sen, w którym z płaczem dzwoniłam do mamy i mówiłam, że Mała nie żyje, nasza kotka.
Wtedy jeszcze nie miała objawów, jak to wytłumaczyć?
Sen się ziścił, z tą różnicą, że to mama do mnie zadzwoniła.
Jak do nas trafiła, miała zapalenie płuc, była taka malutka, że karmiło się ją taką tyci butelką. Butelka miała gumowy smoczek, ale była po cukierkach. Idealnie się sprawdziła.
Podejrzewam, że zapalenie płuc mogło osłabić jej serce i kiedy złapała infekcję, nie wytrzymało.
Zawsze była bardzo spokojna i delikatna, jak jej futerko, które w dotyku przypominało królika.
Była przeciwieństwem drugiej kotki, swojej kompanki. Kompanka była od niej dziesięć lat starsza, ale miała więcej energii, była typową dzikuską, która broniła mieszkania i domowników.
Potrafiła rzucić się na psa który nas odwiedził, w "obronie" małej, czasem podgryzała ludzi kiedy myślała, że robią coś domownikowi.
Pamiętam przyjechała do nas moja prababcia w odwiedziny, miałam z czternaście lat i wygłupiałam się z Adelą, ona mnie gilgitała a ja rechotałam i piszczałam.
Moja kotka zinterpretowała moje piski, jako znak, że dzieje się coś złego i hyc za prababciną nogę!
Innym razem koleżanka przyszła z psem swojego chłopaka, dużym skundlonym jamnikiem.
Jamnik był pokojowo nastawiony, ale przestraszył drugą kotkę, więc moja bojowniczka droga, rzuciła się na niego i go pogoniła!
Koleżanka mieszkała piętro wyżej, więc poszła zaprowadzić psa do domu, a kiedy do nas wróciła, bojowniczka ugryzła ją za karę w łydkę :D
Taki, to był kot obronny, choć w moich dłoniach rozpływała się w czułościach i mi krzywdy nigdy nie zrobiła, mogłam robić co chciałam.
Wracając do mojej tułaczki, to było mi tak ciężko psychicznie, że czas leci a ja nie mam kontaktu ze swoją kocią rodziną.
W końcu to prawie dwa lata, to w życiu kota spory kawał czasu.
Teraz nadrabiamy czas i koty ciągle są przy mnie, ale wiem, że lada moment znów czeka nas rozłąka.
Najpierw kolejna operacja, późnej rehabilitacja i to na pewno nie będzie krótki czas.
Kotka ze zdjęcia, Kisia, to jedna z dwóch adopcyjnych koteczek, które są częścią naszej małej rodziny.
Kisia była u nas pierwsza, adoptowałyśmy ją kiedy miała cztery miesiące, od samego początku nie sprawiała żadnych problemów, kuwetę już ogarniała.
Kisia jest trikolorką, o dłuższym futerku, jak była mała wyglądała jak świeżo wyjęta z pralki :D
Na tyłeczku z futerka, tworzyły się jej porteczki.
Po kilku miesiącach, pojechałyśmy z mamą do Krakowa, bo tam czekała na nas Berta.
Czteromiesięczna szylkretka, o bardzo ciekawym umaszczeniu futerka.
Niebieski, szary i beżowy, przeplatane w różnych odcieniach.
W dotyku jest bardzo delikatna, w sumie najbliżej jej do futerka królika, zbyt wielu futerek nie dotykałam, więc nie mam porównania ;-)
Bertusia została przywieziona z Chorwacji, przez założycielkę fundacji na rzecz kotów.
Kobieta będąc na wakacjach znalazła kocią rodzinę, w ciężej sytuacji zdrowotnej.
Mama i jej dwójka kociąt, kocurek był rudny a mama i Berta, szylkretowate.
Kobieta wydała dużo pieniędzy i nalatała się po urzędach, aby móc legalnie przetransportować koty.
Kocurek był za słaby i nie przeżył podróży, ale mama i córka znalazły kochające domy w Polsce.
Tam, nie miałby szans na przeżycie.
Kiedy Berta do nas trafiła Kisia, z grzecznego, ale rozbrykanego kotka, stała się dojrzałą matroną :D
Wszystkiego uczyła nową koleżankę, od razu ją zaakceptowała i otoczyła niebywałą troską.
Bertusia jest typem kota który potrzebuje dużo niańczenia ;-)
Potrzebuje dużo ciepła, przytulania, pieszczot, spania blisko, wtulona w człowieka lub inną istotę.
Większość dnia przebywa w towarzysywie. Czasem ma okresy w których lubi się gdzieś zaszyć, kiedyś bardzo często wchodziła do mojej szafki z ciuchami, przymykałam jej delikatnie drzwiczki i tak sobie spała w ciuchach.
Szafki zostały zmienione, biedna chodziła i ich szukała, a tu dupa.
W rekompensacie kupiłam jej świetny domek, polskiej produckcji, ze skóry naturalnej.
Rozpinany, w taki sposób, że możemy uzyskać dwa legowiska, w środku z kocykiem z wełny owczej.
Duży, dzięki temu koty mają przestrzeń i odpowiedni komfort w ruchach.
Jakość wykonania bez zarzutu.

Gdyby ktoś był zainteresowany, podrzucam linka.

https://allegro.pl/oferta/legowisko-budka-domek-dla-kota-cat-house-z-imieniem-z-naturalnej-skory-14884276156

Berta ma bardzo fajny charakter, jest trochę zadziorna, ale też trochę płochliwa, ale motorem napędowym u niej jest ciekawość.
Kiedy w domu znajdzie się jakieś nowe urzędzie, które wyrzuca z siebie złowrogie dźwięki, Berta się go boi, ale ciekawość pcha ją w jego stronę.
Więc podchodzi do niego napięta jak struna, wącha i łapą paca, jak się poruszy to wystrzeliwuje do góry, jak rażona prądem i ucieka na drugi koniec mieszkania, ale często wraca :D
Kiedy domaga się uwagi, a człowiek bezczelnie ją olewa, to siedzi z miną nadętego jeża.
Oczy robią się jej skośne, jak u Chińczyka, uszy po bokach rozstawione i patrzy z wyrzutem na mordce.
Podobną minę przywiera, jak coś jej nie wyjdzie i człowiek się z niej śmieje.
Berta ma jakieś problemy neurologiczno okulistyczne, czasem źle odmierzy odległość.
Zdarza się jej wtedy nie dolecieć, tam gdzie chciała.
Na szczęście nie są to niebezpieczne sytuacje, a czasem wręcz komiczne.
Patrzę na kota, próbuje skoczyć z krzesła na łóżko, namierza się, skacze i bum odbija się od ramy, niczym gumowa piłka.
Ląduje na podłodze z poczuciem zażenowania, co odbija się na jej mordce.
Czasem przy próbie wskoczenia z podłogi, na parapet, zamiast wskoczyć na parapet uderza tuż pod nim.
Czasem łapkami się ratuje i wbija pazurki, jak czekany w parapetowe drewno a czasem jak ze zbyt dużym impetem walnie, to się po prostu odbija od ściany.
Zazwyczaj czuje smak porażki, ale udaje, że nic się nie stało, nie ma tematu.
Chyba, że skok był wyjątkowo nieudany i coś ją wręcz zabolało, wtedy należy kotka pocieszyć, przytulić i łapki wycałować.
Trochę się pożali, ale będzie czuła się zaopiekowana, ból się zmniejszy i smak porażki.
Kisia zaś, jak przypadkiem coś zbroi, bo ona broi tylko przypadkiem ;-)
To ma magiczną moc teleportacji i już na miejscu zbrodni, jej nie ma.
Potrafi nawet zrzucać na Bertę.
Przykładowo coś zbije, co naprawdę ekstremalne rzadko się zdarza i Kisia ucieka, Berta z racji swojej ciekawości przybiega, zobaczyć co to za hałas, co się stało.
Po czym wchodzą zaalarmowani domownicy i co widzą, widzą Bertę na miejscu zdarzenia, po czym wbiega Kisia z miną niewiniątka, a zazwyczaj jak się teleportuje to tam gdzie przebywają ludzie.
Kisia podchodzi do miejsca wyowdku i do niczego nieświadomej Berty, oraz oczywiście ofiary wypadku.
Jak, to wygląda? A tak, że to Berta zbroiła i teraz wszyscy przyszli i ją nakryli!
O tak :D
Obydwie koteczki są bardzo wyczulone na nasze cierpienie i próbują nam, ze wszystkich kocich sił, pomóc.
Kiedy płaczemy przychodzą i liżą nas, to znaczy moją mamę, albo mnie.
Lizać po twarzy, wtulać się, mruczeć.
Skłamałabym pisząc, że za każdym razem jak któraś z nas płacze, to tak robią, ale bardzo często a na ich zachowanie, ma też wpływ siła z jaką wybuchają nasze emocje.
Jeśli płacz, jest naprawdę silny, wtedy z całych sił próbują nas uspokoić, kiedy jest słaby, albo nie reagują, albo ich starania będą w stylu "stara, weź się ogarnij" :D
Pamiętam, jak Berta zadziałała jak najlepszy terapeuta.
Obudziłam się pewnego dnia, z psychicznym dołem, dojrzewałam do rozstania z człowiekiem, którego kochałam, ale życie z nim było męczarnią a ja zdałam sobie sprawę z tego, że to się nie zmieni.
Rozpłakałam się, ale tak totalnie, głośno wyjąc, może nie darłam się, ale po prostu nie dało się nie wyczuć dużego cierpienia, które zawładnęło moim ciałem.
Leżałam na brzuchu, poczułam jak Berta wskoczyła na łóżko i jak długa rozłożyła się na moich plecach, mocno do nich przywierając, przybliżyła główkę do mojego ucha i zaczęła mruczeć.
Jaki, to był wspaniały dźwięk i tak mi wtedy potrzebne wibracje, które rozchodziły się po moim kręgosłupie.
Czułam jak mnie grzeje, jak przytula.
Zasnęłam.
Teraz kiedy walczę z bólem, koty przez większość czasu są przy mnie, czasem nawet bywa, to męczące, ale bardzo to doceniam, korzystam, ale daję im też dużo od siebie.
Daję im uwagę, przed wszystkim obserwuję, czego w danym momencie potrzebują ode mnie i jeśli mogę, to spełniam ich prośby.
Na szczęście zazwyczaj są to rzeczy, w zasięgu moich możliwości.
Teraz bardzo łatwo przychodzi mi zrozumienie ich potrzeb, ale to lata doświadczenia.
Przy pierwszych kotach nie było tak łatwo, ani doświadczenia, ani dostępu do jakiś sensownych informacji.
Dziś wiedza leży na ulicy, wystarczy chcieć ją podnieść.
Pogłaszcz psa, pogłaszcz kota, poświęć czas.
Nigdy nie wiesz kiedy może nadejść koniec waszej wspólnej podróży.

#zwierzaczki #koty #gorzkiezale #psychologia #filozofia #emocje
ignis84 - Walcząc o zdrowie, tułając się po szpitalach i hospicjach, było mi bardzo ź...

źródło: IMG_20240318_121928 (4)

Pobierz
  • 4
  • Odpowiedz