Wpis z mikrobloga

Pod tagiem #r2z publikuję historię z życia zakładu karnego, którego jestem funkcjonariuszem od ponad dekady. Obecnie pracuję już od dłuższego czasu w dziale penitencjarnym jako wychowawca i mam pod swoją opieką prawie setkę recydywistów penitencjarnych. Tyle słowem wstępu.

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Pozostajemy w klimacie kryminału, ale dzisiaj nie o złodziejach. Dzisiaj o czasach jak byłem szeregowym, no może ciut wyżej.
Jako funkcjonariusz szczebla niższego, byłem traktowany jak chłopak na posyłki pozostający do dyspozycji dowódcy zmiany. Zaprowadź, przyprowadź, zanieś itp. Oprócz tego, rotacyjnie pełniło się służby na pasach ochronnych tzn. w dużym skrócie chodziło się z flintą wzdłuż muru jednostki i pilnowało, żeby ktoś nie dał dyla. Czy to dzień czy noc, śnieg do kolan, patelnia 40 stopni czy mróz -20 – przyjemność żadna, ale ktoś to robić musiał. Na nockach różnica była taka, że do tego robiliśmy jeszcze patrol po terenie jednostki. 3h na świeżym powietrzu kiedy śnieg pod nogami chrupie, do tego mamy 2 w nocy – okoliczności przyrody znakomite na rozmyślania o sensie istnienia xD. Schować się nie było możliwości, no bo niby gdzie. Dowódca u siebie zamelinowany, więc nie ma co mu w drogę wchodzić. Było takie jedno pomieszczenie na terenie które w ciągu dnia było otwierane, a na noc zamykane i generalnie w środku nic nie było ciekawego. Z czasem wyczailiśmy, że jak zostawimy delikatnie uchylone na noc to przecież nikt nie zauważy ( ͡º ͜ʖ͡º) I w ten oto sposób nasza sytuacja trochę się poprawiła, można było robić swoją robotę i chociaż na chwile zajść się zagrzać. Sielanka trwała. Którejś nocy gdzieś między 2 a 3 zaszedłem chwilę usiąść i przytulić do kaloryfera. Warto zaznaczyć, że drzwi którymi tam się wchodziło były zatrzaskowe – także trzeba było zachować ostrożność żeby się nie zamknąć w środku. No i niestety coś się zacząłem kręcić, coś kombinować i nagle JEB. Zamknąłem się. No minę z pewnością miałem jak bym się posrał w gacie. Jak już się upewniłem, że nie ma szans wyjść – zacząłem się zastanawiać, no dobra ale co dalej? Wołać kogoś przez radio? Niby jedyne wyjście, ale perspektywa tego że będę miał przeje**** jednak kazała się wstrzymać. Jeśli zawołam zaraz zaczną się pytania: A co ja tam robiłem? A czemu było otwarte? No lipa po całości, a dobrego rozwiązania na horyzoncie nie widać. Dobra, zacząłem oglądać te drzwi które zatrzasnąłem. No skoro jest zapadka to trzeba ustalić w którym miejscu, trochę poruszałem, popróbowałem – dobra zlokalizowana, ale czym to podważyć jak nic w rejonie nie ma. Przeszukanie kieszeni! Wierzcie lub nie, ale znajduje w kieszeni kurtki kawałem pręta taki z 10cm – nie mam zielonego pojęcia skąd go miałem. To moja szansa, futryna była z tworzywa. Wbijam więc pręta między drzwi, a futrynę - w jedno, drugie, trzecie miejsce i nagle JEST! Drzwi się otwierają. Jaki ja byłem szczęśliwy. Już mi się spać nie chciało, już mi zimno nie było.
Mogłem tam chodzić kolejne 6h ( ͡° ͜ʖ ͡°)

PS - może mi ktoś podpowiedzieć jak się woła pulsujących poprzedni wpis?

#qualitycontent #gruparatowaniapoziomu
  • 47