Zdaje się, że prawda o tym tańcu wokół inwestycji strategicznych jest znacznie smutniejsza niźli oba powyższe warianty sugerują. Tusk z ferajną nie kluczy i nie wije się, bo mu Niemcy cokolwiek nakazali, ale dlatego, iż polskie "elity" polityczne nie są zwyczajnie zdolne do takich przedsięwzięć, albowiem te wymagają jakieś wizji, planu i oznaczają wysokie ryzyko. I trudne decyzje. PIS potrafił maskować tę niezdolność buńczuczną retoryką, która jednak stanowiłą jedynie sztafaż skrywający złodziejstwo i niegospodarność. Rząd fajnopolski do takiej retoryki zdolny nie jest, choćby stąd, że spora część jego twardego elektoratu swoją tożsamość określa poprzez odcięcię się i niecheć do jakichkolwiek "snów o potędze".
Zwłaszcza z elektrownią jądrową sprawa jest klarowna - jej budowa powinna być wobec obecnej sytuacji geopolitycznej, skutków zmian klimatu i trendu narzuconego przez UE sprawą absolutnie priorytetową (pomijając fakt, że jedna elektownia to mało), ustępując najwyżej kwestii obronności. Powiedzieć można nawet, że jakiekolwiek inne projekty jak CPK czy Izera mogłyby zostać złożone w ofierze na jej rzecz, gdyby tylko miało przyspieszyć to budowę o rok lub umożliwić równoległą budowę kolejnych elektrowni. O BK0 czy babciowych nawet nie ma co wspominać. Ci, którzy próbują bronić terminu, mówiąc, że to nie jest proste i trzeba na spokojnie, a poza tym elektrownie jądrowe wszędzie buduje się długo, zwyczajnie mijają się z prawdą. Różnym krajom udawało się podłączać reaktory do sieci w czasie krótszym niż 3 lata - średni czas budowy reaktora na świecie to gdzieś między 7-8 lat. Oczywiście w Polsce z automatu nie próbujemy równać do tych najlepszych wyników. To byłaby megalomania. Musi być do d--y.
Stąd
#heheszki #polska #energetyka