3 klasa gimnazjum. Lekcja języka polskiego.
Od samego rana miałam odruch wymiotny, ale i tak poszłam do szkoły ze względu na sprawdziany. Ostatecznie jednak na 4 lekcji już nie dawałam rady, czułam, że zaraz zwymiotuję. Szybko podleciałam do nauczycielki i dosłownie błagam ją, że muszę pilnie iść do łazienki. Nauczycielka oczywiście się nie zgodziła, bo i tak za 15 min będzie dzwonek, więc wytrzymam. Wyjaśniam jej sytuację, mówię, że nie wytrzymam, że zaraz puszczę pawia, ale nie. Kazała mi napić się wody i głęboko oddychać, ale do łazienki nie puściła.
W końcu, czując, że zaraz faktycznie się zrzygam na biurko, wybiegłam do łazienki (która zresztą była zaraz obok naszej klasy). Nauczycielka biegnie za mną i krzyczy, że co ja sobie wyobrażam. Dosłownie wyciągnęła mnie z tej łazienki na siłę. Ja w tym czasie nie wytrzymałam i zwymiotowałam. Na siebie, na podłogę i na nią. Czy to ją powstrzymało? Nie! Przytargała mnie do klasy, kazała usiąść w ławce i zaczęła swoje lamenty. Wyzywała mnie od gówniar, "O proszę za rok do liceum", "Popatrzcie jaka dorosła, tylko rzyga jak małe dziecko". Cała klasa w szoku, ja brudna siedzę w swoich wymiocinach i mam wrażenie, że zaraz faktycznie wybuchnę płaczem jak mała dziewczynka.
Na szczęście ta historia ma swój happy end. Nauczycielka została zawieszona (dzięki interwencji moich rodziców i klasy), a ostatecznie nie wróciła uczyć do szkoły. Nie doczekałam się też przeprosin, ale trudno.


































Zainspirowany wpisem z goracych o umiejetenosciach jezykowych rekrutacji.
Od ponad 7 lat mieszkam w UK, skonczylem tu studia, ostatnio nawet zostalem poddanym królowej. Z powodow osobistych planuje, przynajmniej czasowo, wrocic do Polski. W zeszlym tygodniu dzwoni do mnie rozradowana pani z HRu z polskiej firmy, ze "przeszedlem pierwszy etap rekrutacji", czyli "siwi skrinink", i że ona chce sprawdzic moje kompetencje jezykowe z angielskiego. Upewniam sie, ze widziala moje CV, potwierdza oburzonym glosem. No nic, "bring it on" mowie. "Czy mozemy juz zaczac" słysze w odpowiedzi. zmieszany potwierdzam. No i pada "deskrajb jur last holidaj". Tyle. Cztery słowa. Zaciekawienie wzielo gore nad zazenowaniem, wiec cośtam mowie, że w górach byłem, jaskinie zwiedzałem. W odpowiedzi - "Did ju hed dżłaj?" Nie wiem o co chodzi, moze sie coś niedosłyszałem, prosze o powtórzenie. Wyraznie oburzona pani powtarza to samo pytanie baaardzo powooooli. Oczami wyobrazni widzę jak powoli rusza ustami, jak gestykuluje, niczym typowy janusz tlumaczacy droge turyscie ktory po polsku nic. I nagle eureka. Chodziło chyba o przewodnika! Dukam, że "noł", że "baj majself". To chyba wystarczyło, bo pani po polsku podziękowała i powiedziała, że zadzwoni jeśli przeszedłem dalej.
Do tej pory nie dzwonia, wiec chyba moje kwalifikacje jezykowe, ocenione przez 26 latke po polonistyce, potrzebuja dżłajda...
#bekazrekruterow #hr
Kliknij
Jakbyś nie napisał, że chodziło o przewodnika to bym nie ogarnął o c--j tam chodziło xD.