Wpis z mikrobloga

Droga prawie-nocna zmiano,

Bądźcie dla mnie wyrozumiali, będę tagował. Będę też pisał nieskładnie. Straciliśmy dzisiaj z moją żoną naszego najlepszego przyjaciela. Kota, który był z nami prawie tak długo, jak się znamy. W naszym wspólnym mieszkaniu właściwie zamieszkaliśmy razem z nim.

Wzięliśmy go jako para psiarzy. Bez pojęcia o kotach. Wyrwaliśmy śmierci 2-tygodniowego malucha podrzuconego do weterynarza, do którego chodziliśmy z psem umierającym na raka. Coś płakało na zapleczu, zapytaliśmy co to i o co chodzi. Jak zobaczyliśmy tę małą biedę obydwoje wiedzieliśmy, że trzeba pomóc.

Kotek strasznie płakał, nie bardzo chciał jeść. Wzięliśmy go do siebie. Wstawaliśmy w środku nocy co godzinę, żeby podać mu mleko strzykawką do dzioba. Nie umiał nawet sikać, trzeba było przecierać go ciepłym wacikiem. Tak, jakby mama, której nigdy nie poznał, lizała go po brzuszku. Szybko okazało się, że ma świerzba, grzybicę i pasożyty. To, że wyprowadziliśmy go na prostą, weterynarz po czasie uznał za cud. Nie chcieli nam tego mówić, ale nie dawali mu szans na przeżycie.

Wyrósł na pięknego, dużego kocura z najlepszym charakterem u kota, jaki znaliśmy. Witał nas zawsze z podniesionym ogonem. Był empatyczny. Doskonale czytał nasze nastroje. Nie znam innego kota, któremu dałoby się wytarmosić brzuch nie ryzykując podrapania. Ufał nam bezgranicznie. Chętnie poznawał naszych znajomych. Był... Był takim psem właściwie, tylko w kocich ciuchach.

Dzisiaj wykopaliśmy na działce dół. Położyliśmy go zawiniętego w kocyk na dnie i przykryliśmy piachem. 1 czerwca dowiedzieliśmy się, że ma raka. Przez ponad 3 tygodnie i my i ten kot robiliśmy wszystko, żeby tylko żył. Poznaliśmy go, żegnając psa, który żegnał się ze światem przez tę samą chorobę. Dziś już go nie ma. Rano przytulił się do mnie, potem do żony, dał z byka dwa razy naszemu 11-miesięcznemu synowi, który dawał mu popalić przez ostatnie miesiące całkiem sporo i poszedł się położyć w kąciku. Myśleliśmy, że przez leki jest słaby. Brał sterydy i w #!$%@? antybiotyków. Wzięliśmy go na kroplówkę, żeby się wzmocnił. Już nie wstał.

Mircy, ten post jest takim moim katharsis. Wiem, że zrobiłem wszystko, co mogłem, żeby go uratować. Raz nam się udało. Za drugim razem nie mieliśmy tyle szczęścia.

Żegnaj Decybel. Byłes najlepszym z kotów.

Pic rel - 7 lat temu.

#koty #smutek #feels #katharsis
Pobierz kowzan - Droga prawie-nocna zmiano,

Bądźcie dla mnie wyrozumiali, będę tagował. Bę...
źródło: comment_EzI5GXhhQIxaYpeS6Dykwd2YesdW8WJN.jpg
  • 48
@kowzan: trzymaj się cieplutko Mireczku... Na prawdę chciałabym napisać coś co dodałoby Ci otuchy, ale za mocno mną wstrząsnęła ta opowieść. Wiem, że było mu u Ciebie dobrze i był szczęśliwy. Pocieszaj się myślą, że twój Decybel powrócił pod postacią tych maluchów do przygarnięcia.