Wpis z mikrobloga

Tldr


Mirki, wiecie jak to jest mieć tę słynną inteligencję emocjonalną na poziomie grubo poniżej przeciętnej? Część z was pewnie wie, zwłaszcza ci, którzy większość życia spędzają w piwnicy ( ͡° ͜ʖ ͡°). Ale do rzeczy... Chodzi o to, że mając prawie trzydzieści lat na karku, wciąż nie rozumiem i z wielką trudnością stosuję się do tych wszystkich mechanizmów społecznych w rodzaju „Udawaj, że jest ok, mimo że wszyscy wiedzą, że nie jest ok”, „Rozmawiaj z ludźmi z którymi nie masz ochoty rozmawiać”, „Podtrzymuj relacje, które nie sprawiają ci żadnej satysfakcji, ale mogą być przydatne”, „Szanuj kogoś tylko dlatego, że ma władzę” itp, itd, etc.

Nie chcę, żebyście odczytali ten wpis jako pokazywanie swojej rzekomej wyższości - „Och, jestem taka nonkonformistyczna, niezależna i introwertyczna – gardzę tym uspołecznionym plebsem, świetnie odnajdującym się w dzisiejszym świecie ludzi sukcesu”. Tak myślałam z 10 lat temu, gdy wydawało mi się, że to moje oderwanie jest takie wyjątkowe i dotyka niemal sensu istnienia. Dziś wiem, że taka postawa, w momencie, gdy bardzo chcesz w końcu gdzieś się odnaleźć, coś osiągnąć i nakierować swoje życie w jakimś konkretniejszym kierunku, bardziej przeszkadza niż w czymkolwiek pomaga.

Podejrzewam, że to jakieś spektrum lekkiego autyzmu (wychodzi mi to zresztą zawsze w tych wszystkich testach ze śmiesznymi wykresami kołowymi i innymi enneagrami) i być może powinnam być obdarzona talentem w innym kierunku, skoro coś nie styka mi w głowie na poziomie społecznym... Ale kuźwa nie jestem. Nie umiem robić nic, co pozwoliłoby mi spokojnie myśleć o swojej przyszłości, w oderwaniu od tych wszystkich norm, których zwyczajnie nie rozumiem. I to mnie przeraża.

Nie chodzi o to, że jestem jakoś bardzo niesympatyczna. Wydaje mi się, że nie jestem. Nigdy nie skrzywdziłabym kogoś dla samej idei krzywdzenia, zawsze raczej usuwam się na bok we wszelkich konfrontacjach i bardzo chcę, by konflikty kończyły się dobrze dla wszystkich stron. Nie umiem knuć i się kłócić, jest to według mnie niepotrzebne w większości sporów, które toczą się o zwyczajne bzdury. Nie potrafię się obrażać i rzucać tymi słynnymi fochami. Nienawidzę, gdy ktoś na mnie krzyczy, bo kompletnie tracę wtedy grunt pod nogami... A jednak jest we mnie coś takiego, co sprawia, że ludzie się ode mnie dystansują – pewnie to, że ja podświadomie dystansuję się od nich. Nie potrzebują konfliktów, ale nie chcę też głębszych, pozytywnych związków i emocji z tym związanych. Mam kilkoro ludzi, którym ufam i z którymi lubię spędzać czas, mam swojego niebieskiego paska na którym bardzo mi zależy (chociaż pewnie też trochę za mało mu to okazuję), nie potrzebuję już więcej – inne emocje prawdopodobnie by mnie wykończyły.

Nie wiem co dalej ze sobą zrobić. Gdy już wydaje mi się, że jest lepiej, bo wchodzę w nowe środowisko i bardzo chcę, by od początku wszystko zadziałało tak jak należy, to wtedy powiem coś kompletnie bez wyczucia albo zachowam się nieadekwatnie do sytuacji i całe moje starania idą na marne. Nikomu już przecież nie będzie się chciało mnie lepiej poznać i zrozumieć, że niczego nie robię ze swojej złej woli, tylko po prostu nie wiem, że pewnych rzeczy nie wypada. Mam się nauczyć programowania i za 15 tys. siedzieć w domu z kotami? Chyba już trochę na to za późno...

Zazdroszczę tym, którym w społeczeństwie tak dobrze wychodzi. Dla których naturalnymi są pewne zachowania i którzy nie czują zażenowania, gdy muszą zrobić coś, co kłóci się im z jakimś wewnętrznym poczuciem słuszności. Nie wierzę już w to, że mój charakter ma jakieś bardziej pozytywne cechy niż ich – owszem, nie przeszkadza mi siedzenie w samotności, skupianie się na tym słynnym wnętrzu i kontemplowanie rzeczywistości, w której się nie odnajduje... Ale ileż można? Chciałabym po prostu zacząć funkcjonować normalnie, tj. zgodnie z pewnymi normami, bo na całkowite odcięcie się od świata mam niestety zbyt małe jaja.

Nie mam pojęcia, co by mi mogło pomóc. Staram się i walczę, chcę uczyć się na swoich błędach, ale wciąż mam wrażenie, że problem tkwi gdzieś głębiej. Może po prostu jestem jednym z tych najsłabszych ogniw, mam wadliwe geny, nie przynoszę niczemu pożytku i już dawno ewolucja powinna się mnie pozbyć, ale niestety – żyję, bo ciągle ktoś bardziej ogarnięty nade mną czuwa i nie daje mi zginąć. Boję się jednak, że gdy kiedyś zostanę sama, to bez tego ochronnego parasola kompletnie sobie nie poradzę.

Wychodzę do ludzi i czasami biegam, co niezbyt mi w sumie w czymkolwiek pomaga. Nie wiem co zrobić dalej – pogodzić się z tym, że zawsze będzie ze mną coś nie tak? Pójść na terapię? Wyjechać w Bieszczady? W sumie nie wiem też czy oczekuję jakichś rad... Nawet jak ktoś do mnie napisze coś mądrego to i tak pewnie nie okażę, że to doceniam. Ale docenię.

No to tyle.

#psychologia #gorzkiezale #przegryw #introwertyzm
  • 23
dużo rozmawiam z ludźmi. lubię ich poznawać. w większości przypadków okazuje się, że każdy jest na swój sposób #!$%@?, ale dostosowuje się do życia w społeczeństwie. i często dystans wynika z tego, że się boją innych. boją się tego co myślą. podobno ja wyglądam na kogoś kto by miał im pierwszym, lepszym słowem zniszczyć całą samoocenę o tym. może to kwestia ludzi? a może muru wokół ich/Ciebie?
@yagna: Mam tak samo, mimo to mam dziewczynę, znajomych i jakoś żyję. Jak sobie z tym radzę - staram się racjonalizować kontakty międzyludzkie. Parę przykładów (może pomogą):
Dziewczyna opowiada mi o czymś (np o pracy). Mam to kompletnie w dupie ale kiwam głową i powtarzam w myślach: "Wzmacniaj więź, niech gada: wzmocniona więź = sex, obiady, sprzątanie i brak bolca na boku (a więc brak chorób wenerycznych). Siedzę na imprezie ze
@yagna: Jedynym wyjściem jest #!$%@?ć konwenanse i być sobą i się tym nie zadręczać. Masz ochotę coś komuś powiedzieć, nawet nie koniecznie miłego ale w Twoim głębokim przekonaniu prawdziwego? Powiedz to albo zrób to. Wtedy dopiero poczujesz ten wewnętrzny spokój ;).
@MojePandemonium: nie wiem do końca jak je ocenić, bo z perspektywy kogoś kto wychował się w jakiejś patologii było bardzo fajne: jestem jedynaczką, nigdy nie brakowało mi kasy i wsparcia rodziców (i dalej nie brakuje, przez co pewnie do końca nie potrafię odciąć pępowiny), ale z drugiej strony byli/są bardzo nadopiekuńczy. Było kilka sytuacji, gdy chciałam coś zrobić, a oni tłumili to w zarodku, bo przecież sobie nie poradzę... A kontakty
@Jendrasss: właśnie nie czuję, bo np w pracy tak to nie działa i potem mam wyrzuty sumienia, że znowu coś #!$%@?łam, zamiast próbować zacisnąć zęby i się chociaż odrobinę dostosować :p

@5QR_: robię podobnie, dużo reakcji musiałam w sobie wykształcić, ale z niektórymi wciąż mam problem i to mnie męczy.

@jalowo_godka: bo w niektórych sytuacjach byłoby mi z tym lżej i oszczędziło późniejszych problemów/rozmyślań nad tym co znowu zepsułam.
@yagna: Powiem Ci, że mam trochę podobnie. W tym (między innymi) celu chodziłem swego czasu do psychologa - uważam, że generalnie jest to dobry pomysł, może trochę pomóc. A może i bardziej niż trochę. No ale, nie da się tak zupełnie człowieka zmienić. Trzeba też zaakceptować, że jesteś taka a nie inna. No i że inna wcale nie znaczy gorsza. Spędzamy (ludzie podobni do mnie, może i do Ciebie także) zbyt