Wpis z mikrobloga

Właśnie zdałem sobie sprawę, jak źle zostałem wychowany. Od dziecka wszystko szło mi nadzwyczajnie łatwo. Pisanie, czytanie, liczenie - we wszystkim szło mi bardzo dobrze. Rozwiązywałem trudne zagadki, byłem szybszy niż inni w znajdywaniu odpowiedzi na łamigówki. Od zawsze, w sumie od kiedy pamiętam, byłem wychwalany przez rodziców, zwłaszcza przez matkę.

Ale Ty jesteś zdolny!

Mój synek jest taki inteligentny!

On nic się nie uczy, a same piątki przynosi!

Rano tylko plecak przepakowuje, a wszystko zalicza celująco!


Wieczne licytacje przy rodzinie, wśród znajomych, ciągłe przechwałki. Miałem to gdzieś, bo to tylko takie gadanie zakochanej w synku mamusi - niestety moja podświadomość skrzętnie zapisywała każdą pochwałę. W podstawówce byłem najlepszy - najlepsze wyniki, najwyższa średnia w szkole, nagrody na koniec roku, wygrywałem jakieś wojewódzkie turnieje matematyczne. Patrząc z perspektywy czasu widzę moich nauczycieli, którzy poznali się na mnie i celowo nie umieszczali mnie w sportach drużynowych, które następnie moja klasa przegrywała. I nie chodziło o to, że byłem zarozumiały. Nigdy. Prawdopodobnie chcieli mi pokazać, że nie tylko talent, ale też ciężka praca jest niezbędna, żeby coś osiągnąć. Potem przyszło gimnazjum i liceum. Już wtedy zaczęły się pojawiać pierwsze skutki wychwalania mnie pod niebiosa. Byłem tak przekonany o mojej ponadprzeciętności, że gdy natrafiłem na coś, co wymagało pracy - zniechęcałem się i szybko zmieniałem moje priorytety, by było mi jak najłatwiej. To destrukcyjne podejście wtedy miało sens, ale z perspektywy czasu stało się zaczątkiem dla wszelkiego rodzaju zaległości. Skupiłem się na matematyce, fizyce i informatyce, bo te przedmioty interesowały mnie najbardziej. Rozgrzeszałem swoje gorsze oceny z historii, chemii czy języka niemieckiego tym, że nie wiążę z tymi przedmiotami swojej przyszłości. Potrafiłem to bardzo rozsądnie wytłumaczyć moim rodzicom, którzy ślepo mi ufali, dalej wychwalali, bo hajen taki mądry, wysokie wyniki w nauce, konkursy, egzaminy, matury - wszystko super.

No i przyszedł czas studiów. Tutaj na pierwszym roku było mi łatwo - głównie matematyka, fizyka, trochę informatyki. Ale zacząłem zauważać, że zlewam się z otoczeniem. Już nie jestem tym super-dzieckiem, tylko staję się przeciętniakiem. I przyszły pierwsze zajęcia z bardziej zaawansowanej matematyki - przecież matematykiem nie będę, zajęcia z programowania - rajcuje mnie analiza, nie chcę być programistą, zajęcia z sieci komputerowych - nie chcę być sieciowcem. I tak idąc po linii najmniejszego oporu zrobiłem inżyniera. Wtedy zaczęło do mnie docierać, jak duże braki sobie zrobiłem. Zdawanie na 3 to za mało. Ale wiedziałem o tym za późno. Zauważyłem, jakim stałem się ignorantem. Byłem tylko dobry w bardzo wąskim zakresie, a brakowało mi bardzo dużo, by być tak dobrym, jak byłem postrzegany wcześniej. Pomijam fakt, że w pozostałych dziedzinach byłem/jestem miernotą.

Od kilku lat pracuję. Usilnie nadrabiam stracony czas. Uczę się programować, nadrabiam z sieci komputerowych, w planach mam naukę więcej niż 2 języków obcych. Widzę przepaść, między ludźmi, którzy studia zapieprzali, a mną, który podejmował "rozsądne decyzje" i "panował nad chaosem" ucząc się wybiórczo. A miałem na naukę całe dzieciństwo! Całą młodość! Byłoby mi nieporównywalnie łatwiej, gdybym nie wpadł w "pułapkę inteligencji", o której (o ironio!) czasem mówiła mi mama po przeczytaniu jakiegoś psychologicznego artykułu.

Czy żałuję? I tak, i nie. Mam rodzinę, zarabiam nieźle, ale czy to mój sukces? Nie wiem, może inteligencja mi pomogła? Ale na pewno rynek zorientowany na IT zrobił swoje, więc miałem trochę szczęścia przy moich wcześniejszych wyborach. Wiem również, jaki ogrom pracy jest przede mną, żebym znów nie był przeciętny, ale czy nadrobię? Ludzie w moim otoczeniu nieustannie się rozwijają i pierwszy raz to nie ja jestem na czele peletonu, tylko staram się nie odpaść na końcu. Może takiej motywacji potrzebowałem.

I chciałbym dać nauczkę wszystkim "zdolnym, ale leniwym" oraz rodzicom dzieci inteligentnych - lepiej być pochwalanym za ciężką pracę niż za inteligencję. Sukces = praca*inteligencja. Jeśli praca=0, to wiadomo, jaki będzie efekt.

#jakwytresowacsmoka #przemyslenia #psychologia #oswiadczenie #dzieci #.inteligentnemirki #truestory i troche #przegryw

Dodam jeszcze #studbaza jako przestroga dla Was.
  • 129
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

jak tylko uda mi sie cos poznac i czuje sie jako tako w tym pewny, to albo trafiam w nowe towarzystwo ekspertow, przy ktorych czuje sie jak idiota


@Coolek: Czy to źle, właśnie od obracania się wśród takich ludzi możesz poszerzyć horyzonty. :)
  • Odpowiedz
@xhxhx: Osiągnąłem swój cel. Problemem jest to, że nachodzi człowieka w pewnym momencie taka refleksja, że mierzył zbyt nisko. Jakkolwiek pretensjonalnie by to nie brzmiało to dokładnie to miałem na myśli. Osiągnąłem cel niewielkim nakładem sił i dopiero teraz widzę, jak wiele mnie ominęło. Chyba brak satysfakcji z osiągnięcia tego celu jest tutaj kluczowy. Sam nie wiem... Może potrzebuję psychologa ( ͡° ͜ʖ ͡°)
  • Odpowiedz
Człowieku dzięki! Jestem w technikum i właśnie sobie uświadomiłam, że moja dotychczasowa nauka przebiegała u mnie identycznie jak u Ciebie. Teraz moje oceny są coraz bardziej średnie, ale rodzice nadal uważają mnie za idealną córkę.
  • Odpowiedz
@hajen: Podobna sprawa tutaj, też siedzę na informatyce, tylko wybrałem jedną z najlepszych państwowych uczelni w Polsce, jestem tutaj tak gdzieś po środku wśród studentów, no może gdzieś 60 osobą na 100, i czasem jest na prawdę ciężko, nie ogarniam, wpadam w lekką depresje i zastanawiam się czy warto było, czy nie lepiej było iść na lajtowy uniwersytet, mieć stypendium, a programować sobie na własną rękę (mam mnóstwo pomysłów, tylko
  • Odpowiedz
@hajen: tak bardzo prawda, ale jeśli miałbym być szczerym, to pewnie gdyby ktoś powiedział mi coś takiego kilka lat temu, to pewnie nie wiele bym z tą wiedzą zrobił...
  • Odpowiedz
@hajen: Ja odnośnie Twojego drugiego komentarza ( ͡° ͜ʖ ͡°) Dokładniej do:

Bardzo szybko się rozkojarzam i szukam innego, ciekawszego zajęcia. Dopiero nóż na gardle motywuje mnie do nauki.
Mam tak samo. W podbazie było łatwo, w gimnazjum w sumie też, ale zaczynałem już olewki. W liceum miałem trudną sytuację z matematyki każdego roku, ale zawsze sobie radziłem - czytaj: nigdy nie skończyłem sezonu z oceną
  • Odpowiedz
@hajen: Kiedyś przeczytałem mądrą myśl, która brzmiała mniej więcej "Oglądasz życie innych jako swego rodzaju "film promocyjny", a swoje jako "behind the scenes". Nie dziw się, że efekt jest bardziej niesamowity, niż przygotowania.".

Do tego dodam jeszcze, że sam jestem na chyba najlepszych studiach informatycznych w Polsce i wydaje mi się, że jestem w ogonie. Ale porównując efekty pracy z ludźmi z innych uczelni, które w liceum cieszyły się dużym
  • Odpowiedz
@hajen: na moje to wina tego, że im dalej w las tym więcej drzew. W liceum jest więcej ludzi jak Ty niż w gimnazjum, na studiach to samo.
  • Odpowiedz