31' The Cure - Endosong (2024, Songs of a Lost World)
Dziękuję Pan Robert Smith za tę piosenkę, idealnie nadaje się do naszego zestawienia - nie dość, że broni się brzmieniem, to jeszcze odpowiednio się nazywa ( ͡°͜ʖ͡°)
Zresztą, Songs of a Lost World, to kolejna alegoria życia (i przykład na to, że muzyka niekoniecznie służy tylko po to, żeby leciała sobie gdzieś w tle, zapętlona jakimś algorytmem). Bo
@user48736353001 a wiec tegoroczym patronem został mój imiennik, dziękuje Pan Robert Smith.
dziekuje tez Pan User Cyferki. piekna to byla edycja, z odpowiednim podejściem, prosto z serducha, od ludzi dla ludzi, a dla mnie (jak na podlasiu) - duzo nowych i nieznanych rzeczy, do których na pewno wrócę
29' My Bloody Valentine - Only Tomorrow (2013, m b v)
m b v, jakby tak się głębiej zastanowić, to w sumie alegoria życia. Każdy z nas ma swój szczyt (to, że raczej nie ma dla świata większego znaczenia, to już inna kwestia), po którym nie zrobi już lepszego. Można podejść do tego różnie - być z siebie zadowolonym do końca i odcinać kupony, trafić na słabszy okres, z którego już się
Dzisiejszy utwór z dedykacją dla @KurtGodel, który w kilku miejscach bardzo Brytyjczyków zachwalał. Całość brzmi jak powrót do początków szugejzowego grania, w nieco nowocześniejszym anturażu.
27' Chuter - Nothing is Real (2013, Nothing is Real)
Nie byłbym sobą, gdybym do takiego zestawienia nie starał się wcisnąć najlepszego zespołu świata, czyli My Bloody..., wróć, Boards of Canada. Najlepszego, bo jak nikt inny potrafią w swojej muzyce uchwycić jej emocjonalny aspekt, przeplatany rozmarzonymi dźwiękami.
Żeby zachować konwencję, umieszczam cover utworu Nothing is Real z albumu Tommorow's Harvest (zdecydowanie niedocenione dzieło). Sama reinterpretacja jest nieco kwadratowa, momentami nazby gitarowa,
25' Sweet Trip - You (2021, A Tiny House, in Secret Speeches, Polar Equals)
Jeszcze się święta nie skończyły, a człowiek ma już powolutku dość ( ͡°͜ʖ͡°) Pamiętajcie, że czasem to własne ja, czyli w sumie Ty jesteś najważnieszy.
Na temat Artura Rojka można mówić różne rzeczy, ale jedno trzeba mu oddać - przez lata niósł na barkach polski dream pop, a "Uwaga! Jedzie tramwaj" to płyta, na którą każdy ma własne zdanie. Czy pozytywne, czy negatywna, nie ma to znaczenia, jest to po prostu duża rzecz.
22' The House of Love - Shine On (1987, The House of Love)
Niedziela wieczur... i humor gituwa - zaczynamy ten okres w roku, w którym nagle okazuje się, że można nieco zwolnić a tabelki i linijki kodu nie są nam aż tak potrzebne.
Przy tej okazji przygrywa protoplasta dream popu - okazuje się, że przed "Loveless" też było jakieś życie.
Czy wiecie, że Liz Harris obchodziła #nothingbutdreampopdecember razem z nami? Ten utwór ukazał się dokładnie 8 lat temu, w trakcie naszej zabawy.
Pani Grouper tradycyjnie dowiozła, tego rozmarzonego wokalu, rozpuszczonego w ambientującym folku nie sposób pomylić z czym innym. Wręcz gwarancja odpowiedniej jakości.
20' Mazzy Star - Into Dust (1993, So Tonight That I Might See)
Dzisiaj może trochę na smutno.
Pierwszy raz zetknąłem się z "Into Dust" podczas seansu House'a i ...momentalnie przepadłem. Człowiek był w młodym wieku, targało nim sporo emocji, w moim przypadku raczej z tych powodujących rozczarowania.
Prosty przepis na niestandardowy acz całkiem niezły #dreampop - wrzucamy klasyczne ambientowe drone'y od mistrza Irisarriego i przepuszczamy przez wrażliwość Pioularda, gdzieniegdzie dodajemy damski wokal (może nie w High Fences, ale na reszcie płyty to jak najbardziej, jeszcze jak).
16' Emma Ruth Rundle - Fever Dreams (2018, On Dark Horses)
W "Fever Dreams" mamy wszystko. Wokal przywołujący największe klasyki, szugejzową estetykę i postrockową kompozycję. Utwór nieco mroczniejszy niż dotychczasowe propozycje, ale wciąż jesteśmy po jasnej stronie mocy.
Na początku poprzedniej dekady, był przez chwilę taki okres na "mamy dreampop w domu". Piosenki, które spokojnie mogły być grane czy w radiu czy przed tłumem na stadionach, zyskały miano "niezależnych" bądź "alternatywnych". Generalnie było to granie bezpłciowe i raczej z tych nudnych a jedną z tych twarzy byli Anglicy z The XX. Nie oznacza to jednak, że nie trafiały się tam
Nie nazwałbym się wielkim fanem Slowdive, praktycznie od zawsze należałem do bojówki MBV. Wróciłem do nich przy okazji premiery zeszłorocznej płyty i wydaje mi się, że nieco bardziej doceniłem Anglików (zwłaszcza pierwszą EPkę). Jednak od samego początku, pewnie też ze względu na moje elektroniczne inklinacje, 5 EP, a zwłaszcza przedmiot dzisiejszego wpisu uznałem za coś genialnego.
Jest to chyba najdoskonalsze połączenie (ambient) techno,
Numer 13, w piątek trzynastego, sponsoruje płyta trochę, nomen omen, pechowa (aż szkoda, że nie ukazała się tydzień wcześniej). Gdyby została nagrana przez kogoś innego, zyskałaby większe uznanie, dlatego, że dużo rzeczy się zgadza. Jest ładnie, jest miło, jest sympatycznie. Nie psuje się tego mrokiem, którego na co dzień mamy wystarczająco.