Już czas na mój swoisty comingout, jako mężczyzny, który nie potrafi poradzić sobie z problemami dnia codziennego. Jestem gotowy ujawnić mój wizerunek, człowieka z odwiecznymi problemami. Zastanawiającego się, jak na co dzień związać koniec z końcem, mieć kochający i ciepły dom.
Już wcześniej przeżywałem incydenty depresyjne, ale teraz nie potrafię, jestem bezsilny wobec otaczających mnie problemów i ludzi, którzy nie pozwalają mi spokojnie żyć.
Ponad rok temu, mimo, że wcześniej nie kontaktowaliśmy się zbyt systematycznie, podczas rozmowy ze znajomym z poprzedniej pracy, podjęliśmy temat współpracy. On już posiadał z jednym wspólnikiem spółkę jawną. Teraz chciał, żebym do nich dołączył. Roztaczał mi wizje szybkiego zwrotu poniesionych kosztów. Miałem tylko wykupić udziały i dostarczyć 2 klientów. Umowa kupna udziałów była skonstruowana w taki sposób, że do przez pół roku mogłem jeszcze z niej zrezygnować. Wielokrotnie poruszałem kwestie odejścia ze Spółki z dawnym kolegą. Z jego strony odpowiedzi były różne, od opowiadań, jak będzie dobrze, do zastraszania, że moich pieniędzy już nie ma i jak będę chciał ze spółki odejść, to na jego warunkach. Miałem poczucie czegoś w rodzaju wykupienia sobie miejsca pracy, którego nikt mnie nie pozbawi. To właśnie z powodu zwolnień i nagonek na mnie w pracy wywiązały się moje wcześniejsze stany depresyjne.
W tym czasie kontynuowałem terapię psychologiczną i brałem leki. Powoli wszystko zaczynało się układać, ja odnajdywałem w firmie swoje własne miejsce, we współpracy z jednym klientem rozwijałem flotę, podczas kiedy wspólnicy zajmowali się pozyskaniem leasingów. W porozumieniu z lekarzem zacząłem odstawiać leki, aż je odstawiłem.
Jednak "miło" szybko się skończyło. Wspólnik, ten znajomy, naciskał na aby dostawiać kolejne samochody, a ja, ze współpracownikami dostawiałem. Omanił mnie, że firma jest największym dobrem i powinienem robić wszystko, aby przynosiła zyski. Nakłaniał mnie do, jak sam mówił "optymalizacji podatkowych", które polegały na rozliczaniu się z pracownikami na półczarno. Co miesiąc objeżdżałem lokalizacje z kopertami pieniędzy. Wszystko dla dobra firmy. Pewnego razu w drodze do Szczecina z Bydgoszczy kolega towarzyszył mi rozmawiając ze mną przez telefon. W trakcie rozmowy analizował rentowność transportu. Raz denerwując się, że nie przynosi zysków, innym razem ciesząc się rentownością. Podczas trzygodzinnej podróży zdanie zmieniało się kilkukrotnie. To wszystko mnie męczyło, stawałem się coraz mniej wydajny w swoich działaniach. Pewnego razu, podczas wizyty u psychologa tak się zatraciłem, że od razu zaprowadziła mnie do psychiatry. Znowu leki. Nie dzieliłem się problemami z rodziną, zawsze mówiłem, że wszystko dobrze. Styczeń mijał w ciągłym zmęczeniu, leki nie działały, Cały czas wspólnikom było za mało, za mało robisz, nie raportujesz, przygotuj raport taki, raport taki i tak dalej. Mówiłem, że poproszę raporty z pracy magazynu, którym się zajmowali, lecz w odpowiedzi uzyskiwałem tylko, że do wszystkiego mam dostęp i mogę sobie zobaczyć. A to wszystko w atmosferze ciągłych nacisków, jakbym był jakimś kozłem ofiarnym. Kolejne leki, zwiększanie dawek, ciągłe ;lęki, nieprzespane noce. Wypłaty, które zawsze były za wysokie, oskarżenia, że się nie spina. Do pracy zaangażowałem pracowników, którzy jeździli w firmie mojej partnerki. Cały czas musiała być na kogoś nagonka, a wspólnicy tak długo dociskali aż albo ktoś się zwolnił, albo sami go zwolnili. Jak kogoś zwolnili, to zaraz robiło im się przykro i przepraszali tą osobę i prosili o powrót do pracy. Ciągły rollercoster. Nie wypłacali ludziom należnych pieniędzy, raz płacili fv, innym razem nie płacili. Cały czas ukrywali wyniki finansowe Spółki. Pewnego razu nie wypłacili współpracującym ze mną ludziom części pieniędzy, oni zrezygnowali. Straciłem swoje ręce i wsparcie. Większa część pracowników poszła za nimi do innego podwykonawcy tego samego klienta. Zostałem za to obwiniony, zostałem obwiniony za to, że busy nie jeżdżą, kiedy to nie ja nie dotrzymywałem słowa, tylko oni. Byłem na granicy wytrzymałości, pojawiły się myśli rezygnacyjne. Tydzień po odejściu pracowników został zwołany Zarząd, na którym to jako wspólnicy przyznaliśmy sobie po 5 tys wypłaty (od stycznia, a był 28 kwietnia). Gdyż byłem poinformowany, że nie ma w Spólce pieniędzy. Kolejnego dnia w serwisie księgowym zobaczyłem, że wspólnicy zaksięgowali dla siebie fv po 50 tyś. Załamałem się, poszedłem do lekarza, psychiatry, tam się rozkleiłem. Doktor powiedziała, że mnie nie wypuści w takim stanie. Miałem myśli samobójcze. Nie mogłem się zgodzić ma pozostawienie w szpitalu. Mam zobowiązania, codziennie odbieram córkę z przedszkola ok. godziny 15. Uciekłem. Została wezwana policja. W tym czasie zadzwoniłem do swojej mamy, aby przyjechała odebrać córkę z przedszkola i pewnie, w dłuższej perspektywie została z nią, kiedy ja będę w szpitalu. Powiadomiłem swoją partnerkę o tym, co się dzieje. Wcześniej nie dzieliłem się z nią swoim samopoczuciem. Teraz się dowiedziała. No i oczywiście poinformowałem wspólników. Oni do dziś nie wiedzą, że to właśnie ich postępowanie doprowadziło mnie do takiego stanu. Za mną ruszyła policja i, w skrócie, w końcu się spotkaliśmy, przyjechała karetka, zarali mnie na SOR psychiatryczny, tam po 4 godzinach czekania wszedłem do gabinetu, gdzie skłamałem, że nie mam myśli samobójczych i... wyszedłem. Panowie, wspólnicy, zgodzili się, abym sobie na tydzień odpuścił pracę. Trudno było sobie odpuścić, jeżeli Panowie nie poczuwali się do zarządzenia czymkolwiek. Telefony, maile, nie odpocząłem. Po majówce wróciłem do pracy, ale już nic nie było takie same. Nie byłem w stanie zaangażować się, czułem się oszukany, oszukiwany od ponad roku. Wspólnicy podjęli decyzję o usunięciu mnie z zarządu, odcięli mnie od należnych dochodów. Zostawili mnie z 2 tyś na koncie w czwartek, a w sobotę córka miała wyprawione urodziny w sali zabaw za 2 tyś. Zostałem bez środków do życia, załamany, bezsilny.
Nie wiedziałem, co robić. Przez wakacje pozwoliły utrzymać mi się wynajmowane dmuchańce. Jeździłem z nimi sam, bez większego doświadczenia w jeździe busem, uszkadzałem ogrodzenia, samochody, za część trzeba było zapłacić z własnej kieszeni, inne pokryło OC. W międzyczasie Wspólnicy zwołali Zgromadzenie Wspólników i już ostatecznie i formalnie zostałem usunięty z Zarządu. Nie wiem, ile Panowie wypłacili sobie pieniędzy, ja nie mam na prawnika. Czuję fizyczny ból tych wszystkich emocji, do których zostałem doprowadzony. Chcę się go pozbyć, chcę zniknąć, nie czuć. Czuję wzrok wszystkich dookoła, którzy pod nosem się ze mnie śmieją. Odwrócili się wszyscy, rodzina. Wziąłem się za pracę fizyczną, rozwożę meble. Przez tą pracę Wspólnicy postanowili na podstawie zakazu konkurencji pozbyć mnie moich udziałów, ciężko zarobionych pieniędzy, wszystkich oszczędności życia. Być może, kiedy to przeczytacie już nie będę wspólnikiem. Oni są perfidni, chcą mnie dobić, pozbawić wszystkiego, jeden z nich najprawdopodobniej robi tak już kolejny raz, gdyż był wcześniej współwłaścicielem spółek, które w dziwny sposób zostały wygaszone. Może być, że jest to jego sposób zarobienia na życie. Leki, wciąż przyjmuję, już chyba maksymalne dawki. Skierowanie do szpitala mam, ale nie mogę tam iść, bo zostawiłbym rodzinę bez środków do życia. Myślałem, że Panowie będą chcieli zakończyć współpracę po dżentelmeńsku, że się rozliczymy, że odzyskane pieniądze pozwolą mi na spokojne pójście do szpitala, naprawienie siebie, bo sobie nie radzę. Nie rozumiem, czemu, wiedząc o moim zdrowiu, o tym, że mam rodzinę uwzięli się na mnie i nie chcą odpuścić. Targają mną różne myśli, pokrzepia uśmiech córki, gdy odbieram ją z przedszkola. Każda chwila jakiegoś przestoju skłania do skrajnych myśli, znowu wszystko ukrywam, nie chcę, by ktokolwiek się martwił. I tak, nie przypominam sobie, by ktoś z osób wiedzących o mojej sytuacji zapytał: "Jak sobie radzisz?", a ja mimo, że radzę sobie źle mam wewnętrzną blokadę, aby wyrzucić z siebie cokolwiek. Wszystko, co mogę wystawiłem na sprzedaż, akwarium, książki akwarystyczne, samochód vw polo z 1983 roku. Sprzedaje się średnio, gdyby wszystko sprzedało się na raz, może zyskał bym trochę oddechu. Tymczasem zawieszony w próżni, z wypłaszczonymi przez leki emocjami i złymi myślami otwieram z bólem codziennie oczy...





Komentarze (10)
najlepsze
Sytuacja nie wydaje się aż tak beznadziejna, nie masz długów, więc może warto rozważyć leczenie i po nim układać finanse - zdecydowanie lepiej będzie Ci się dźwignąć z "ułożoną" głową niż w obecnym stanie.
Tak jak sugerował @zychtomasz zgłoszenie do Skarbówki? Wiele nie ryzykujesz, a możesz oszczędzić takiej historii innym, których będą próbowali w taki