Aktywne Wpisy
jacekparowka +488
Zaczynamy kolejny tydzień nowoczesnego niewolnictwa czyli pracy na etacie, dlatego wszystkim tyrającym na kogoś przypominam zasady zachowania zdrowia psychicznego w k0łchozach:
1. Żadnych własnych inicjatyw, robić tylko to co ktoś wam każe
2. Zero starania się przy jakichkolwiek zadaniach, robić byle jak
3. Udawać że się coś robi w jak największym możliwym wymiarze czasowym i w tym czasie nie robić nic związanego z r0botą
A wszystkim cuckoldzikom starającym się w r0bocie ponad absolutne minimum przypominam, że wasz szef zarabia na was 10x więcej niż wam płaci (pic rel), a jak mu zacznie gorzej iść to was wywali bez mrugnięcia okiem, nieważne jak się staraliście
1. Żadnych własnych inicjatyw, robić tylko to co ktoś wam każe
2. Zero starania się przy jakichkolwiek zadaniach, robić byle jak
3. Udawać że się coś robi w jak największym możliwym wymiarze czasowym i w tym czasie nie robić nic związanego z r0botą
A wszystkim cuckoldzikom starającym się w r0bocie ponad absolutne minimum przypominam, że wasz szef zarabia na was 10x więcej niż wam płaci (pic rel), a jak mu zacznie gorzej iść to was wywali bez mrugnięcia okiem, nieważne jak się staraliście
juda-goldbergstein +452
TRUPIE POLE
81 lat temu...
Był 30 sierpnia 1943 roku. Przez świeżo zżęte pola, w upalnym żarze dnia ciągnęła się kolumna ludzi. Cywilów. Starców, kobiet, dzieci. Ubrania i włosy mieli w nieładzie. Podarte, brudne, pokrwawione. Szli nerwowo, potykając się i upadając na ściernisko. Na tych od razu rzucali się mężczyźni w mundurach. Żołnierze? Policjanci? Nie. Wyglądali bardzo pstrokato. Jedni mieli niemieckie kurtki, inni cywilne marynarki i ukraińskie wyszywanki. Na czapkach lśniły im tryzuby. Wrzeszczeli po polsku i ukraińsku na ociągających się. Kopali, bili pięściami i kolbami karabinów. Byli głusi na błagania, na prośby, na modlitwy. Tylko niektórzy odwracali głowy ze wstydem. Wszak znali swe ofiary. Byli ich sąsiadami, nawet czasem przyjaciółmi.
Na skraju pola, tuż przy zagajniku, kolumna stanęła. Z gardeł prowadzonych ludzi wydobył się jęk. Wiedzieli, co ich czeka. Jedni zaczęli się modlić, inni płakać i błagać o litość. Przepraszali się nawzajem, darowali sobie dawne, nawet najmniejsze krzywdy i urazy. Jeszcze inni w apatii siadali na trawie, pogodzeni z losem.
Oprawcy zaczęli wybierać po dziesięć ofiar. Kazali im kłaść się na ziemi, twarzą do dołu. Stawali nad nimi z karabinami gotowymi do strzału, każdy nad jedną osobą. I na komendę - padała salwa. Z przestrzelonych głów unosiły się obłoczki krwi, obryzgując katów. Na oczach pozostałych...
* * *
Historia ta brzmi jak rodem z jakiegoś amerykańskiego horroru, albo filmu o seryjnym mordercy. Jednak w odróżnieniu od filmowej fikcji wydarzyła się naprawdę osiemdziesiąt jeden lat temu. I wszyscy najgorsi psychopaci z filmów przy opisach kresowej gehenny Polaków wyglądają jak niegroźni chuligani.
Wiele osób pamięta o Wołyniu w rocznicę rozpoczęcia ludobójstwa w "Krwawą Niedzielę" 11 lipca. Jednak wiele osób zapomina, że ludobójstwo Polaków nie trwało tylko wtedy. Także w niedzielę, w nocy z 29 na 30 sierpnia nastąpił drugi akt tej koszmarnej tragedii, gdy UPA napadła na 64 polskie miejscowości. Wyrachowani upowcy dali Polakom czas na dokończenie żniw, a potem ich wymordowali.
Decyzję tę podjął osobiście dowódca UPA, Roman Szuchewycz "Taras Czuprynka", na III Nadzwyczajnym Zborze OUN 21-25 sierpnia 1943 r., gdzie, będąc pod wrażeniem "skuteczności" mordów na Wołyniu w lipcu, zaakceptował metody dowódcy UPA na Wołyniu, Dmytro Kljaczkiwskiego ''Kłyma Sawura'' i nakazał kontynuowanie akcji depolonizacji Wołynia. Celem teraz miała być zachodnia część województwa wołyńskiego. Wykonawcą miał być dowódca Okręgu Wojskowego UPA "Turiw" - Jurij Stelmaszczuk "Rudyj". Ten wzbraniał się przez dłuższy czas przed wykonaniem rozkazu, który wydał mu "Kłym Sawur" w czerwcu 1943 roku. Ale rozkazu "Tarasa Czuprynki" już nie mógł zignorować...
W całym sierpniu wymordowano i spalono 301 wsi polskich. Symbolem sierpniowego męczeństwa Polaków na Wołyniu są bliźniacze wsie Ostrówki i Wola Ostrowiecka.
Obie wsie od zawsze były polskie i katolickie. Na Wołyń ich praprzodków sprowadził podobno sam król Jagiełło. Wywodzili się z Mazowsza i z dumą nazywali siebie Mazurami. Nie ulegli nigdy rusyfikacji, posługiwali się czystą polszczyzną. W Ostrówkach mieszkało 670 osób, w Woli Ostrowieckiej - 900.
Co prawda, były sygnały, że dzieje się coś niepokojącego. A to ktoś pobił samotnego Polaka wracającego z pola. A to ktoś ostrzelał chałupę. A to powybijał szyby w oknach innej. 5 lipca 1943 roku w zasadzce na moście między Ostrówkami, a Borową zginął niemiecki oficer i kilku żołnierzy. Rozwścieczeni Niemcy chcieli wieś spacyfikować, ale mieszkańcy przekonali, że to nie ich sprawka. Że to tamci, bandyci, psiakrew... Niemcy odstąpili. Ale to był tylko przedsmak.
* * *
Rankiem 30 sierpnia 1943 roku do obu wsi wmaszerowały kureń Iwana Kłymczaka "Łysego" i sotnia Iwana Zareczniuka "Worona". Zachowywali się poprawnie, wręcz uprzejmie. Dzielili się tytoniem, uspokajali, dzieciom dawali cukierki. Jednej z kobiet założyli opatrunek. Mówili, że mają ważną informację do przekazania. Kazali zgromadzić się w centralnych punktach wsi - w szkołach. Stanowczo nalegali, aby stawili się tam wszyscy mieszkańcy. Gdy Polaków tam zgromadzono, pozostali banderowcy przeszukiwali dokładnie budynki, sprawdzając, czy nikt się nie ukrył.
Dowódcy UPA wygłosili w obu miejscowościach płomienne przemówienie, mówiąc, że teraz należy zachować jedność polsko-ukraińską. Że trzeba iść i bić niemieckiego okupanta. Że Ukraińska Powstańcza Armia da im do ręki b--ń. Że ramię w ramię Polacy i Ukraińcy wywalczą wolność.
Wtedy banderowcy zaczęli zgarniać mężczyzn i chłopców. Oddzielać ich od kobiet, starców i dzieci. Mówiono im, że idą na badania lekarskie. Wyprowadzano ich po pięciu, dziesięciu, do upatrzonych stodół - w Ostrówkach w zagrodzie Jana Trusiuka, za sadem Suszki oraz w kuźni Edwarda Bałandy. W Woli Ostrowieckiej - do stodoły Antoniego Strażyca. Tam banderowcy rozłupywali im głowy pałkami, młotkami i siekierami. Po cichu, by nie wywołać paniki strzałami. Cała operacja była dobrze zaplanowana. Ciała spychano do przygotowanych w międzyczasie dołów-zbiorowych mogił. Miejscowemu księdzu Stanisławowi Dobrzańskiemu obcięto głowę.
Starcy, kobiety i dzieci, zamknięte w miejscowym kościele, zaczęli śpiewać pieśni religijne, modlić się żarliwie, wybaczać sobie wzajemne jakieś kłótnie i nieporozumienia... Banderowcy zamierzali spalić ich żywcem, ale na miejscu przypadkiem pojawił się niemiecki patrol, który z miejsca zaczął ostrzeliwać bandziorów. Niemcy, ostatnia deska ratunku, niestety nie mogli jednak pokonać liczniejszych napastników i wycofali się.
Jednak to spłoszyło bandytów. Wyciągnęli z kościoła trzysta osób i poprowadzili pod las Kokorawiec. Po drodze mordowali tych, którzy nie mogli, lub nie chcieli iść.
''Ułożyli nas rzędem. Twarzami do ziemi. Mama, ciocia, babcia i inni krewni. Ja leżałem obok mamy. Przytuliła mnie mocno. Potem usłyszałem wystrzały. Nagle huk rozległ się tuż obok mnie. Mama drgnęła konwulsyjnie, poczułem krótki, mocny uścisk jej dłoni, a potem nagle jej ciało zwiotczało. Poczułem, że coś lepkiego spływa mi po twarzy'', wspominał Aleksander Pradun, który wówczas miał 13 lat.
''Ukrainiec strzelił do dziecka. Lat może trzy–cztery. Pocisk zerwał mu czaszkę i to dziecko wstało, a następnie, płacząc, biegało to w jedną, to w drugą stronę, z otwartym, pulsującym mózgiem'', wspominał jeden z ocalałych.
''Chłopcy nie chcieli się położyć, strasznie płacząc. Obie ciocie prosiły: »Połóżcie się«, ale oni niemiłosiernie krzyczeli. Ten przerażający głos będę pamiętać do końca życia. Wtem rozległ się strzał i ucichło jedno dziecko. Drugi strzał - ucichło drugie'', wspominała Janina Martosińska, ocalała.
Mord był tak szokujący, że część członków UPA odmówiła w nim udziału. Dopiero gdy dowódca zagroził im, że jeśli nie dokonają zbrodni, to zginą i oni, i ich rodziny - wraz z Polakami - przyłączyli się. Gdy Ukraińcy skończyli po kilku godzinach mordować Polaków, odeszli, śmiejąc się, że ''tam leżą zabite polskie mordy''. Potem zaczęli plądrowanie wsi. Nawoływali po obejściach po polsku, by wywabić ukrywających się, po czym ich mordowali.
To nie był żaden "spontaniczny bunt chłopski", ani "chaotyczny pogrom". To była zaplanowana na zimno precyzyjna egzekucja. Taka, jakiej dokonywały oddziały SS i NKWD.
Przez trzy dni zamordowani Polacy leżeli tak, jak zginęli. Nocami żerowały na nich dzikie zwierzęta, rozwlekając kawałki ciał. Gdy te zaczęły się rozkładać w upale, banderowcy spędzili okolicznych Ukraińców i kazali im pochować zamordowanych w zbiorowej mogile. Jeszcze przez wiele lat nazywano to miejsce ''Trupim polem'', bo wiosenne deszcze wymywały z mogił pogruchotane strzałami kości.
* * *
W Woli Ostrowieckiej Polaków mordercy zamknęli w drewnianym budynku szkoły. Zamierzali ich wybijać tak jak mężczyzn - w małych grupkach. Bandytów jednak i tu spłoszył przybyły na miejsce niemiecki patrol. Wówczas przestali mordować pojedyncze osoby. Zebrali słomę ze stodół, obłożyli nią budynek i podpalili.
Henryk Kloc, wówczas trzynastoletni, wspominał:
''Wtem do wnętrza izb lekcyjnych, gdzie byliśmy zgromadzeni, Ukraińcy zaczęli wrzucać granaty i strzelać z broni maszynowej. Wielu z moich współrodaków zostało zabitych. Jednocześnie rozległy się jęki rannych, płacz dzieci i krzyk matek. Znaleźliśmy się jakby w kręgu piekielnych czeluści. Na domiar złego, bulbowcy podpalili budynek, który płonął jak pochodnia.
Leżałem na podłodze obok sąsiadki »Bahmaniczki«. Nagle rozległ się huk granatu. Krew i poszarpane ciało chlusnęło na mnie. Byłem w szoku. Podczołgałem się do mojej młodszej siostry Anny. Dotknąłem jej, nie żyła. Została trafiona w głowę. Kula wyrwała duży otwór w czaszce. Otępiałem z wrażenia. Podniosłem głowę i ujrzałem krwawiącą matkę. Jeszcze żyła. Podczołgałem się do niej i przytuliłem się po raz ostatni. To ona ofiarowała mnie Bogu i Najświętszej Marii Pannie, bo tylko Bóg miał mnie wyprowadzić z tych piekielnych czeluści. Matka nie mogła się poruszać. Granat rozszarpał jej stopy. Po podpaleniu szkoły przez Ukraińców spłonęła żywcem.
Po chwili znalazłem się w drugiej izbie lekcyjnej. Na podłodze leżały strzępy ludzkich ciał i było bardzo dużo krwi. Mieszkał tu nauczyciel Andrzej Babirecki z żoną Marią i 21-letnim synem. Wszyscy troje zostali zamordowani przez Ukraińców.
Budynek szkolny palił się. Dym i płomienie wypełniały jego wnętrze. Zacząłem się krztusić. Stopniowo robiło się coraz bardziej gorąco. Bałem się ogromnie, że mogę spłonąć żywcem. W każdej chwili strop mógł się zawalić i przydusić mnie. Postanowiłem wyskoczyć przez okno. Nasi strażnicy śmierci czuwali. Rozległ się strzał, poczułem silny ból i upadłem. Zostałem trafiony w czoło. Zacząłem czołgać się jak najdalej od płonącego budynku. Aby uchronić się od żaru bijącego od zgliszcz, położyłem się twarzą do ziemi. W ogródku było pełno trupów i rannych. Cierpiący błagali oprawców, aby ich dobili. Ukraińcy z ogromną pasją pastwili się nad rannymi, zadając im dodatkowy ból.
Ukraińcy trzykrotnie przewracali mnie i kopali, lecz nie zorientowali się, że żyję. Obok mnie leżała Maria Jesionek. Była matką trojga dzieci: Janka (8 lat), Andrzeja (5 lat) i 8-miesięcznego niemowlęcia. Ona także wyskoczyła wraz z synami przez okno z płonącego budynku. Trafiona kulą leżała martwa. Padając, przygniotła niemowlę i udusiła je swoim ciężarem. Jej syn Janek również został zastrzelony. Leżał obok z przestrzeloną głową. Zaś Andrzejek siedział przy martwej matce, szarpał ją i wołał: »Mamo wstań, chce mi się jeść. Nie udawaj. Chodźmy do domu, bo się boję«. Coraz głośniej skarżył się i płakał. I wtedy podbiegł do niego Ukrainiec, przyłożył lufę karabinu do głowy i oddał strzał. Chłopiec głośno krzyknął: »Mamo ratuj!« i już nie żył.''
Pan Henryk przeżył, leżąc kilka godzin bez ruchu tuż obok płonącej szkoły. Gdy tylko próbował się przesunąć od ognia, padł strzał. Dopiero pod wieczór poparzony, ranny chłopiec zdołał wstać i uciec z przerażającego miejsca zbrodni. Po drodze widział tylko jedno. Ciała. Zakrwawione ciała w obejściach i w domach. Ciała utopione w studni. Ciała w masowych mogiłach i jęczących jeszcze, lecz umierających rannych...
W obu wsiach banderowcy zamordowali 1066 Polaków, z czego 466 dzieci w wieku do 14. roku życia.
Po wymordowaniu wsi banderowcy je splądrowali. Sprawdzali jeszcze dokładnie, czy nikt się nie ukrywał. Nawoływali po polsku po opustoszałych chałupach. Jeśli kogoś znaleźli, mordowali na miejscu. Później urządzili sobie libację w lesie, obficie zapijaną samogonem. Być może ostatnie, co słyszeli konający w dołach pełnych zwłok Polacy to śmiechy i ukraińskie pieśni z oddali. Dumny z siebie Kłymczak raportował: ''Zlikwidowałem wszystkich Polaków od małego do starego. Wszystkie budynki spaliłem, a mienie i bydło zabrałem dla potrzeb kurenia.''
Morderca tysiąca ludzi nie dotrwał nigdy swej urojonej "samostijnej Ukrajini". Wiódł bandycki żywot i bandycki koniec go spotkał. 25 września 1944 roku oddział NKWD wymierzył mu sprawiedliwość, kładąc go trupem, a potem pokazując jego zwłoki w miejscu publicznym.
Tak się to dziwnie złożyło, że złowrogi symbol wszechwładnych rąk Związku Radzieckiego - tarcza i miecz czekistów, obficie zbroczony krwią milionów niewinnych ludzi - niczym zepsuty zegarek uczynił coś dobrego...
* * *
Dziś już nie ma Ostrówek i Woli Ostrowieckiej. Zostały po nich jedynie cmentarz i kapliczka z Matką Boską. Jednak ich historia się nie zakończyła. Z tym przeświadczeniem żyła Ołeksandra Wasiejko, którą zwą ''babcią Szurą''. Gdy w 1992 roku przybył zespół polskich poszukiwaczy z Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa doktora Leona Popka, udała się do nich. W głowie dźwięczały jej słowa ojca, Kałennyka Łukaszko, który jej pokazał grób polskiej rodziny, którą starał się ochronić, a której ochronić nie zdołał. Gdy wycinał w lesie na sosnowych pniach krzyże, powiedział córce: „Kiedyś przyjadą tu Polacy i będą ich szukać. Ja tego nie doczekam, ale ty na pewno tak. Przyprowadź ich tutaj”.
Babcia Szura tak zrobiła i wskazała miejsce pochówku.
Doktor Popek był już wcześniej w Ostrówkach, w 1990 roku, wraz z pielgrzymką ocalałych mieszkańców. Po wsi nie było śladu. Z kościoła zostały tylko fundamenty. W miejscu masowej mogiły leżały odchody zwierząt z pobliskiego kołchozu. Z kapliczki zostały tylko szczątki. Na ten widok jeden z dawnych polskich mieszkańców Ostrówek wybuchł. Wykrzyczał w gniewie do obserwujących ich w milczeniu Ukraińców:
„Dlaczego nas zamordowaliście, co wam zrobiliśmy, co przyszło wam z tego, że to zrobiliście?”...
...właśnie, co Wam z tego przyszło?...
Polscy archeolodzy odnaleźli w 1992 roku szczątki 81 ofiar w Ostrówkach, a w Woli Ostrowieckiej - 243. Ekshumacje kontynuowano w 2011 roku. Ekshumowano wówczas 310 kolejnych ofiar. Wówczas to media obiegły straszne zdjęcia dziewczęcych warkoczy, wydobywanych z mogił. Stosy kości, roztrzaskane czaszki, dziecięce szkieleciki. Zdjęcia te wywołały poruszenie na Ukrainie. Kraj ten stanął bowiem u progu czegoś niewyobrażalnego. Przyznania się przed samym sobą, że jego bohaterowie, ludzie dziś czczeni, wynoszeni na piedestały, byli w rzeczywistości zwykłymi mordercami kobiet i dzieci. A na to "samostijna Ukrajina" pozwolić sobie nie mogła...
* * *
Mój fanpage na Facebooku: https://www.facebook.com/WojnawKolorze2.0/
Jeśli macie ochotę mnie wspierać, zapraszam do odwiedzenia profilu na Patronite, lub BuyCoffee i postawienia mi symbolicznej kawy/piwa za moje teksty.
https://patronite.pl/WojnawKolorze
https://buycoffee.to/wojnawkolorze
#iiwojnaswiatowa #gruparatowaniapoziomu #qualitycontent #historiajednejfotografii #historia #ciekawostkihistoryczne #ciekawostki #wojna #polska #ukraina #wolyn
@IIWSwKolorze1939-45:
Komentarz usunięty przez autora Wpisu
https://wykop.pl/wpis/77861671/witam-wszystkich-na-tagu-wojnawkolorze-nastepcy-ii
https://wykop.pl/wpis/77658155/witam-wszystkich-po-przerwie-na-tagu-wojnawkolorze
https://wykop.pl/wpis/77812271/witam-wszystkich-na-tagu-wojnawkolorze-nastepcy-ii
@zonobijca aha, tak było
Ludzie którzy krzywdzą dzieci nie powinni się urodzić.
@mentari: Co w tym takiego niewiarygodnego?
https://ciekawostkihistoryczne.pl/2020/09/11/pret-przebil-mu-czaszke-na-wylot-i-uszkodzil-mozg-mezczyzna-cudem-przezyl-i-zrewolucjonizowal-nauke/