Było gorące przedpołudnie 21 sierpnia 1944 roku. Polnymi drogami zachodniej Białorusi pędziły trzy ciężarówki i łazik, wyładowane żołnierzami w niebieskich czapkach. Sowiecka Grupa Wywiadowczo-Poszukiwawcza 3. batalionu 32 Zmotoryzowanego Pułku Strzelców Wojsk Wewnętrznych NKWD jadąc wzniecała tumany kurzu. Młodszy lejtnant Bleskin odwracał głowę z niezadowoleniem, ale dowodzący grupą starszy lejtnant Korniejko uspokajał go machając ręką. ''Co tam, trochę kurzu!'', rzucił i zapalił papierosa z machorki, dobrze w gazecie skręconej. Korniejko się nie przejmował. Rozkaz od kapitana bezpieczeństwa Czikina był prosty: zlikwidować białopolską bandę legionistów, o której doniesiono, że znajduje się w okolicach. Dla dobrze uzbrojonego oddziału NKWD była to kaszka z mleczkiem. Wystarczyło tupnąć nogą i strzelić parę razy w powietrze! Dopadną i tych białopolskich faszystów, i ich cywilnych pomagierów! Pokażą, że z potężnym Związkiem Radzieckim się nie zadziera!
Auta zatrzymały się przy wsi Pielasy. Korniejko rzucił niedopałek papierosa i leniwie wyszedł z łazika. Machnął ręką na funkcjonariuszy, by ci zeskoczyli z pojazdów. On sam ziewnął i przeciągnął się. Popatrzył na zabudowania wsi Surkonty, leżącej kilometr, dwa dalej. Posuwali się w milczeniu w kierunku zabagnionej łączki. Gdy do niej dotarli, Korniejko chwilę zastanawiał się, co dalej. Uznał, że musi złamać gęstą tyralierę, by sforsować łączkę między oczkami wodnymi. Enkawudziści ustawili się gęsiego i zaczęli przechodzić, opędzając się od dokuczliwych much i komarów. Było nieznośnie gorąco i wilgotno. Słychać było tylko ich kroki i rechot żab.
Nagle bzyczenie much i rechot żab urwały się. A raczej utonęły w gromie palby automatów, karabinów i serii erkaemu. Powietrze przecięły serie pocisków, ścinając trzciny i tataraki. Skupieni w grupkach bolszewicy ginęli jeden po drugim. Padali na ziemię, niemożebnie krzycząc z bólu, inni bezwładnie zwalali się z plaśnięciem do wody. Jeszcze inni czołgali się, znacząc swój szlak po mokrej ziemi wielkimi plamami krwi. Korniejkę oblał lodowaty pot. Nie tak miało być! Otarł nerwowo oczy i na czworakach przesunął się do przodu. Podniósł lornetkę i wtedy go ujrzał.
Oficer w okularach, rogatywce i w maskującej bluzie z dziwnie sflaczałym rękawem. Wymachiwał pistoletem Mauser i raz po raz strzelał w kierunku bojców. Korniejko go poznał. ''Biezrukij major'' szepnął. I było to ostatnie co powiedział, gdy poczuł straszny ból w p----i. Świat zakołysał się, po czym ogarnął go mrok.
* * *
Kilka tygodni temu opisałem Wam przebieg operacji ''Ostra Brama'' - polskiej próby zajęcia Wilna przed Sowietami 7 lipca 1944 roku. Opisałem więc nieudany pierwszy szturm, powolne zdobywanie miasta wraz z Sowietami, aż po gorzki koniec Wileńskiej i Nowogródzkiej Armii Krajowej, które Sowieci podstępnie okrążyli, rozbroili, a następnie deportowali w głąb ZSRR.
Wielu jednak polskich żołnierzy zdołało zbiec do Puszczy Rudnickiej i tam, w gęstwinie lasów, usiłowali przeczekać sowieckie obławy i ataki. Trafił tam wreszcie jeden z pomysłodawców nieszczęsnej operacji ''Ostra Brama'' - major Maciej Kalenkiewicz ''Kotwicz''.
Nietuzinkowa była z niego postać. Urodził się w 1906 roku. Jako prymus skończył Oficerską Szkołę Inżynierii w Warszawie. W 1938 r. zaczął studia na Wyższej Szkole Wojennej (dostał się z pierwszą lokatą!), ale te przerwała wojna. We wrześniu 1939 roku walczył w szeregach 110. pułku ułanów płk Jerzego Dąmbrowskiego ''Łupaszki''. Z tego pułku wywodził się major Henryk Dobrzański ''Hubal'', który później utworzył tzw. Oddział Wydzielony Wojska Polskiego. Wraz z ''Hubalem'' podążył i kapitan Kalenkiewicz. Tam przyjął pseudonim ''Kotwicz'' i został zastępcą samego Dobrzańskiego. Powalczył w szeregach Hubalczyków, ale pod wpływem apeli zdecydował przedostać się do Francji.
Ukończył kurs saperów, jednak zasłynął z zupełnie innej koncepcji. Koncepcji doskonale wyszkolonych spadochroniarzy-komandosów, którzy mieli skakać do kraju i aktywizować tam podziemie. Skakać w ciszy i ciemnościach...
Kapitan Kalenkiewicz przedstawił rewolucyjne memoranda, sugerujące, że należy skoncentrować się na przerzucie jak największej liczby takich żołnierzy do kraju, znanych jako Cichociemni. Postulował też rozbudowę sił spadochronowych i lotniczych. Uważał, że Polskie Siły Zbrojne mają przede wszystkim przysłużyć się Polsce. Aby to udowodnić, już w grudniu 1941 roku osobiście z grupą skoczył do kraju, gdzie przypadkowo wylądował na terenie wcielonym do Rzeszy. Tam aresztowali ich niemieccy żandarmi. Gdy doprowadzili ich na posterunek, Polacy ich wszystkich bez trudu wystrzelali.
Na terenie Polski zajmował się opracowywaniem rozlicznych planów wojennych: od planu powstania powszechnego, nazwanego ''W'' (w którym zastrzegał, że powstanie musi wybuchnąć tylko w obliczu klęski Niemiec i przy wsparciu z zewnątrz), poprzez instrukcje bojowe, po kursy dywersji, walk partyzanckich i łączności dla oficerów. W sierpniu 1943 roku kierował akcją ''Taśma'' - serią ataków na posterunki Grenzschutzu na ''granicy'' między Rzeszą, a Generalnym Gubernatorstwem. To właśnie w tej akcji poległ Tadeusz Zawadzki ''Zośka'', atakując posterunek w Sieczychach.
Dziwnym zrządzeniem losu jego dowódca przeżył go o dokładnie rok...
* * *
Awansowany na majora, odznaczony Virtuti Militari i skierowany do Okręgu Nowogródzkiego AK ''Kotwicz'' był wielkim entuzjastą operacji ''Ostra Brama'' i naciskał na jej przeprowadzenie. Sam jednak nie wziął w niej udziału. Podążając w kierunku miejsca zgrupowania, jego oddział natknął się na Niemców 17 czerwca 1944 r. ''Kotwicz'' został ciężko ranny w ramię i musiał odjechać do szpitala. Wdała się gangrena, trzeba było amputować rękę. Podobno będąc w szpitalu bardzo krytycznie wyrażał się o sposobie przeprowadzenia ''Ostrej Bramy'' przez ppłk Krzyżanowskiego ''Wilka'', dowódcę Okręgu Wileńskiego.
Nadal gorączkujący i z krwawiącą raną ''Kotwicz'' zameldował się u ''Wilka''. Przewidywano go na dowódcę 77. pułku piechoty AK. Nie pojechał z innymi oficerami na ''odprawę'' we wsi Bogusze. Zdecydował się przejść do konspiracji i tym samym uniknął aresztowania. Pozostał w Puszczy Rudnickiej wraz z tysiącem innych partyzantów. Zdecydował się podzielić oddział na małe grupki i 22 lipca nakazał przebijać się na zachód, w kierunku Puszczy Grodzieńskiej. Nie planował walki z Sowietami, zamierzał ocalić jak najwięcej żołnierzy z matni i wyjść na Białystok. 5 sierpnia został mianowany komendantem Okręgu Nowogródek AK i awansowany na stopień podpułkownika.
* * *
W ten sposób 21 sierpnia 1944 r. jego 72-osobowy oddział znalazł się w rejonie leśniczówki Surkonty. Sowieci od dwóch dni prowadzili obławę na ukrywających się w Puszczy Rudnickiej polskich partyzantów.
Pierwszy atak sowiecki, który opisałem wyżej, zakończył się klęską. Polscy partyzanci nie dali się zaskoczyć, choć odpoczywali po obiedzie. Ppłk Kalenkiewicz po cichu wszczął alarm, choć był w trakcie jedzenia… kogla-mogla. W huraganowym, celnym ogniu polskich partyzantów kpt. Bolesława Wasilewskiego ''Bustromiaka'', którzy podpuścili przeciwnika blisko, pozwalając mu zbić się w grupki przy bagnistej łączce. Zginęło 30 czekistów. Ciężko ranni zostali obaj dowodzący akcją oficerowie (obaj zmarli), kilkunastu kolejnych zostało rannych. Sam ''Kotwicz'' strzelał z pistoletu trzymanego w lewej dłoni. Radiotelegrafista NKWD rozpaczliwie nadał przez radio wezwanie: ''Tu Surkonty! Tu Surkonty! Jesteśmy bici przez Biełopoliaków! Przyślijcie posiłki! Tu Surkonty!''... Kompania NKWD niechybnie przestałaby istnieć, gdyby Polacy mieli więcej amunicji. Niestety, po kilku minutach palba osłabła. Czekiści wówczas, ostrzeliwując się, zaczęli się cofać, ciągnąc za sobą rannych. Inni kuśtykali i czołgali się, jęcząc. Bitwa zakończyła się tak nagle, jak się rozpoczęła.
Resztki poharatanej sowieckiej kompanii wycofały się do sąsiedniej wsi Pielasy, licząc, że Polacy uciekną. Ci jednak tak nie postąpili. Nastąpiła krótka narada po polskiej stronie, podczas której zdecydowano się, że kpt. ''Bustromiak'' odejdzie z najlżej rannymi natychmiast (sam był ranny w skroń, w walce poległ jego brat Walenty - por. "Jary"), a ppłk ''Kotwicz'' wytrwa do zmroku i odejdzie wraz z ciężej rannymi. We wsi zostało tylko 36 partyzantów.
Po kolejnej godzinie przybył jednak cały 3. batalion 32. pułku NKWD, osobiście dowodzony przez kapitana Szuglię. W sumie ok. 600 enkawudzistów. Przybył też sam kapitan bezpieczeństwa z Raduni, Czikin, aby nadzorować pokonanie ''białopolskiej bandy''. Wraz z nimi przybyły też cztery cekaemy Maxim. Otoczyli oni Surkonty, aby nikt nie mógł się z nich wydostać. Teraz czekali na wsparcie lotnicze.
Samoloty przybyły kilkanaście minut później. Kapitan Szuglia osobiście wystrzelił czerwone rakiety, wskazując cele. Para Ił-2 Szturmowików zaczęła rzucać b---y i strzelać rakietami, a potem ostrzeliwać zabudowania z działek pokładowych amunicją zapalającą. Kryte strzechą dachy zaczęły płonąć, wszystko pokrył gryzący dym. Nikt do samolotów nie strzelał. Zresztą - z ręcznej broni trudno byłoby zaszkodzić opancerzonym Iliuszynom...
Gdy samoloty odleciały, oficerowie NKWD nakazali szturm. Ich atak osłaniał huraganowy ogień z Maximów, rozmieszczonych w różnych miejscach. Jeden z nich, rozmieszczony na wzgórzu, miał doskonały wgląd w polskie pozycje i zajął się najpierw polskim erkaemem, a potem - widocznymi niedaleko niego oficerami. Nie szczędził więc pocisków...
Wieś Surkonty wyglądała jak istne pandemonium. Wszędzie dym, z trzaskiem i snopami iskier pękały belki i waliły się ściany. Wewnątrz stodół i domów ryczały przeraźliwie zwierzęta i płonący ludzie. Zamilkł nagle erkaem, jego amunicyjny zwinął się w kłębek i konał cicho. Jedna, druga seria rozłupała ścianę za ''Kotwiczem''. Kolejna nie chybiła już celu... Dowódcę próbował ratować jego adiutant, podchorąży Henryk Nikicicz "Orwid", ale i on otrzymał serię w pierś i znieruchomiał obok ''Kotwicza''.
Mimo śmierci swego dowódcy, pozostali żołnierze AK zostali na stanowiskach. Przez dym słyszeli tylko gardłowe ''Urrra!'' z setek p----i. Strzelali więc do końca, na oślep, dopóki zza kłębów dymu nie wynurzyły się setki postaci w niebieskich czapkach z bagnetami zatkniętymi na karabiny. Nikt o pardon nie prosił, nikt pardonu nie dawał. Rozwścieczeni poprzednią klęską enkawudziści nie brali jeńców. Niczym w ''Reducie Ordona'' polscy żołnierze, oblepieni mrowiem wrogów, stawiali im czoła do samego końca. Seriami z automatów, granatami, a potem już nożami, pięściami, kamieniami...
Po kilkunastu minutach nad polem bitwy znowu zapanowała cisza. Nieliczni polscy ranni byli przez czekistów dobijani bagnetami i kolbami. Ich rzężenie i jęki wkrótce ustały, gdy sowieccy zwyrodnialcy popastwili się nad nimi z bagnetami. Zginęli wszyscy - sam ppłk Kalenkiewicz, jego adiutant i 34 innych partyzantów. 17 z nich dobito. Zginęło trzech Cichociemnych: ppłk ''Kotwicz'', rotmistrz Jan Kanty Skrochowski ''Ostroga'' i kpt. Franciszek Cieplik ''Hatrak''.
Drogo jednak sprzedali swą skórę. Nim ulegli, położyli trupem 132 funkcjonariuszy NKWD.
Była to pierwsza i największa bitwa na Kresach z Sowietami, jaką stoczyli Polacy. Dała ona również początek walce Żołnierzy Wyklętych z nowym okupantem. Choć wówczas krwawiła Warszawa pod ciosami niemieckich bomb i pocisków, to na dalekich, pięknych Kresach, odrywanych brutalnie od macierzy, stoczono już pierwszą bitwę nowej wojny. Zimnej Wojny.
Zabitych Polaków miejscowa ludność pochowała w zbiorowej mogile. Jakby symbolicznie, obok grobu powstańców z 1863 roku...
Dla ''Kotwicza'' i rotmistrza ''Ostrogi'' jeden z mieszkańców Surkontów zbił trumny. Drogo za to zapłacił. Władza radziecka nie wybaczała takich gestów wobec ''reakcyjnych faszystów''. I zesłała go na 10 lat do łagrów, skąd już nie wrócił. Sowieci zresztą co najmniej raz odkopali grób ''Biezrukiego Majora'', by upewnić się, że ten nie żyje.
* * *
Historia ta mogłaby się zamknąć tutaj. Jednak historia nigdy się nie kończy i, niczym fortuna, kołem się toczy. W 1991 roku, po długich targach z władzami konającego ZSRR, powstał w Surkontach cmentarz w postaci odlanych betonowych krzyży. Nekropolią opiekowali się Polacy z Lidy. Ładny był to cmentarz, zadbany. Położony wśród drzew, na uboczu.
Wydawałoby się, że podpułkownik Kalenkiewicz i jego żołnierze zaznają wreszcie zasłużonego spokoju. Ale nie. 25 sierpnia 2022 roku władze ziemniaczanego, postsowieckiego bantustanu z Białorusi zrównały cmentarz z ziemią przy użyciu spychaczy. Doskonale odtwarzając zachowania swoich idoli spod czerwonej szmaty. Ci także byli przecież znani z tego, że walczyli ze zmarłymi...
Inny Cichociemny, kpt. Alfred Paczkowski, autor znanej ''Ankiety Cichociemnego'', powiedział o ''Kotwiczu'' tak: ''Maciej – to Poniatowski. Jego śmierć była demonstracją i sprawą honoru.''
Pamięci podpułkownika Macieja Kalenkiewicza i jego bohaterskich żołnierzy, poległych 80 lat temu dedykuję ten wpis.
@IIWSwKolorze1939-45 tak, pisaliście, że snajper działa inaczej niż, strzelec wyborowy. Rozumiem. Tylko w regulaminie armii czerwonej nie ma tego rozróżnionego, wobec czego popełniasz błąd sugerując, że było zapotrzebowanie na coś czego AC nie przewidywała używać.
KRESOWE TERMOPILE
80 lat temu...
Było gorące przedpołudnie 21 sierpnia 1944 roku. Polnymi drogami zachodniej Białorusi pędziły trzy ciężarówki i łazik, wyładowane żołnierzami w niebieskich czapkach. Sowiecka Grupa Wywiadowczo-Poszukiwawcza 3. batalionu 32 Zmotoryzowanego Pułku Strzelców Wojsk Wewnętrznych NKWD jadąc wzniecała tumany kurzu. Młodszy lejtnant Bleskin odwracał głowę z niezadowoleniem, ale dowodzący grupą starszy lejtnant Korniejko uspokajał go machając ręką. ''Co tam, trochę kurzu!'', rzucił i zapalił papierosa z machorki, dobrze w gazecie skręconej. Korniejko się nie przejmował. Rozkaz od kapitana bezpieczeństwa Czikina był prosty: zlikwidować białopolską bandę legionistów, o której doniesiono, że znajduje się w okolicach. Dla dobrze uzbrojonego oddziału NKWD była to kaszka z mleczkiem. Wystarczyło tupnąć nogą i strzelić parę razy w powietrze! Dopadną i tych białopolskich faszystów, i ich cywilnych pomagierów! Pokażą, że z potężnym Związkiem Radzieckim się nie zadziera!
Auta zatrzymały się przy wsi Pielasy. Korniejko rzucił niedopałek papierosa i leniwie wyszedł z łazika. Machnął ręką na funkcjonariuszy, by ci zeskoczyli z pojazdów. On sam ziewnął i przeciągnął się. Popatrzył na zabudowania wsi Surkonty, leżącej kilometr, dwa dalej. Posuwali się w milczeniu w kierunku zabagnionej łączki. Gdy do niej dotarli, Korniejko chwilę zastanawiał się, co dalej. Uznał, że musi złamać gęstą tyralierę, by sforsować łączkę między oczkami wodnymi. Enkawudziści ustawili się gęsiego i zaczęli przechodzić, opędzając się od dokuczliwych much i komarów. Było nieznośnie gorąco i wilgotno. Słychać było tylko ich kroki i rechot żab.
Nagle bzyczenie much i rechot żab urwały się. A raczej utonęły w gromie palby automatów, karabinów i serii erkaemu. Powietrze przecięły serie pocisków, ścinając trzciny i tataraki. Skupieni w grupkach bolszewicy ginęli jeden po drugim. Padali na ziemię, niemożebnie krzycząc z bólu, inni bezwładnie zwalali się z plaśnięciem do wody. Jeszcze inni czołgali się, znacząc swój szlak po mokrej ziemi wielkimi plamami krwi. Korniejkę oblał lodowaty pot. Nie tak miało być! Otarł nerwowo oczy i na czworakach przesunął się do przodu. Podniósł lornetkę i wtedy go ujrzał.
Oficer w okularach, rogatywce i w maskującej bluzie z dziwnie sflaczałym rękawem. Wymachiwał pistoletem Mauser i raz po raz strzelał w kierunku bojców. Korniejko go poznał. ''Biezrukij major'' szepnął. I było to ostatnie co powiedział, gdy poczuł straszny ból w p----i. Świat zakołysał się, po czym ogarnął go mrok.
* * *
Kilka tygodni temu opisałem Wam przebieg operacji ''Ostra Brama'' - polskiej próby zajęcia Wilna przed Sowietami 7 lipca 1944 roku. Opisałem więc nieudany pierwszy szturm, powolne zdobywanie miasta wraz z Sowietami, aż po gorzki koniec Wileńskiej i Nowogródzkiej Armii Krajowej, które Sowieci podstępnie okrążyli, rozbroili, a następnie deportowali w głąb ZSRR.
Wielu jednak polskich żołnierzy zdołało zbiec do Puszczy Rudnickiej i tam, w gęstwinie lasów, usiłowali przeczekać sowieckie obławy i ataki. Trafił tam wreszcie jeden z pomysłodawców nieszczęsnej operacji ''Ostra Brama'' - major Maciej Kalenkiewicz ''Kotwicz''.
Nietuzinkowa była z niego postać. Urodził się w 1906 roku. Jako prymus skończył Oficerską Szkołę Inżynierii w Warszawie. W 1938 r. zaczął studia na Wyższej Szkole Wojennej (dostał się z pierwszą lokatą!), ale te przerwała wojna. We wrześniu 1939 roku walczył w szeregach 110. pułku ułanów płk Jerzego Dąmbrowskiego ''Łupaszki''. Z tego pułku wywodził się major Henryk Dobrzański ''Hubal'', który później utworzył tzw. Oddział Wydzielony Wojska Polskiego. Wraz z ''Hubalem'' podążył i kapitan Kalenkiewicz. Tam przyjął pseudonim ''Kotwicz'' i został zastępcą samego Dobrzańskiego. Powalczył w szeregach Hubalczyków, ale pod wpływem apeli zdecydował przedostać się do Francji.
Ukończył kurs saperów, jednak zasłynął z zupełnie innej koncepcji. Koncepcji doskonale wyszkolonych spadochroniarzy-komandosów, którzy mieli skakać do kraju i aktywizować tam podziemie. Skakać w ciszy i ciemnościach...
Kapitan Kalenkiewicz przedstawił rewolucyjne memoranda, sugerujące, że należy skoncentrować się na przerzucie jak największej liczby takich żołnierzy do kraju, znanych jako Cichociemni. Postulował też rozbudowę sił spadochronowych i lotniczych. Uważał, że Polskie Siły Zbrojne mają przede wszystkim przysłużyć się Polsce. Aby to udowodnić, już w grudniu 1941 roku osobiście z grupą skoczył do kraju, gdzie przypadkowo wylądował na terenie wcielonym do Rzeszy. Tam aresztowali ich niemieccy żandarmi. Gdy doprowadzili ich na posterunek, Polacy ich wszystkich bez trudu wystrzelali.
Na terenie Polski zajmował się opracowywaniem rozlicznych planów wojennych: od planu powstania powszechnego, nazwanego ''W'' (w którym zastrzegał, że powstanie musi wybuchnąć tylko w obliczu klęski Niemiec i przy wsparciu z zewnątrz), poprzez instrukcje bojowe, po kursy dywersji, walk partyzanckich i łączności dla oficerów. W sierpniu 1943 roku kierował akcją ''Taśma'' - serią ataków na posterunki Grenzschutzu na ''granicy'' między Rzeszą, a Generalnym Gubernatorstwem. To właśnie w tej akcji poległ Tadeusz Zawadzki ''Zośka'', atakując posterunek w Sieczychach.
Dziwnym zrządzeniem losu jego dowódca przeżył go o dokładnie rok...
* * *
Awansowany na majora, odznaczony Virtuti Militari i skierowany do Okręgu Nowogródzkiego AK ''Kotwicz'' był wielkim entuzjastą operacji ''Ostra Brama'' i naciskał na jej przeprowadzenie. Sam jednak nie wziął w niej udziału. Podążając w kierunku miejsca zgrupowania, jego oddział natknął się na Niemców 17 czerwca 1944 r. ''Kotwicz'' został ciężko ranny w ramię i musiał odjechać do szpitala. Wdała się gangrena, trzeba było amputować rękę. Podobno będąc w szpitalu bardzo krytycznie wyrażał się o sposobie przeprowadzenia ''Ostrej Bramy'' przez ppłk Krzyżanowskiego ''Wilka'', dowódcę Okręgu Wileńskiego.
Nadal gorączkujący i z krwawiącą raną ''Kotwicz'' zameldował się u ''Wilka''. Przewidywano go na dowódcę 77. pułku piechoty AK. Nie pojechał z innymi oficerami na ''odprawę'' we wsi Bogusze. Zdecydował się przejść do konspiracji i tym samym uniknął aresztowania. Pozostał w Puszczy Rudnickiej wraz z tysiącem innych partyzantów. Zdecydował się podzielić oddział na małe grupki i 22 lipca nakazał przebijać się na zachód, w kierunku Puszczy Grodzieńskiej. Nie planował walki z Sowietami, zamierzał ocalić jak najwięcej żołnierzy z matni i wyjść na Białystok. 5 sierpnia został mianowany komendantem Okręgu Nowogródek AK i awansowany na stopień podpułkownika.
* * *
W ten sposób 21 sierpnia 1944 r. jego 72-osobowy oddział znalazł się w rejonie leśniczówki Surkonty. Sowieci od dwóch dni prowadzili obławę na ukrywających się w Puszczy Rudnickiej polskich partyzantów.
Pierwszy atak sowiecki, który opisałem wyżej, zakończył się klęską. Polscy partyzanci nie dali się zaskoczyć, choć odpoczywali po obiedzie. Ppłk Kalenkiewicz po cichu wszczął alarm, choć był w trakcie jedzenia… kogla-mogla. W huraganowym, celnym ogniu polskich partyzantów kpt. Bolesława Wasilewskiego ''Bustromiaka'', którzy podpuścili przeciwnika blisko, pozwalając mu zbić się w grupki przy bagnistej łączce. Zginęło 30 czekistów. Ciężko ranni zostali obaj dowodzący akcją oficerowie (obaj zmarli), kilkunastu kolejnych zostało rannych. Sam ''Kotwicz'' strzelał z pistoletu trzymanego w lewej dłoni. Radiotelegrafista NKWD rozpaczliwie nadał przez radio wezwanie: ''Tu Surkonty! Tu Surkonty! Jesteśmy bici przez Biełopoliaków! Przyślijcie posiłki! Tu Surkonty!''... Kompania NKWD niechybnie przestałaby istnieć, gdyby Polacy mieli więcej amunicji. Niestety, po kilku minutach palba osłabła. Czekiści wówczas, ostrzeliwując się, zaczęli się cofać, ciągnąc za sobą rannych. Inni kuśtykali i czołgali się, jęcząc. Bitwa zakończyła się tak nagle, jak się rozpoczęła.
Resztki poharatanej sowieckiej kompanii wycofały się do sąsiedniej wsi Pielasy, licząc, że Polacy uciekną. Ci jednak tak nie postąpili. Nastąpiła krótka narada po polskiej stronie, podczas której zdecydowano się, że kpt. ''Bustromiak'' odejdzie z najlżej rannymi natychmiast (sam był ranny w skroń, w walce poległ jego brat Walenty - por. "Jary"), a ppłk ''Kotwicz'' wytrwa do zmroku i odejdzie wraz z ciężej rannymi. We wsi zostało tylko 36 partyzantów.
Po kolejnej godzinie przybył jednak cały 3. batalion 32. pułku NKWD, osobiście dowodzony przez kapitana Szuglię. W sumie ok. 600 enkawudzistów. Przybył też sam kapitan bezpieczeństwa z Raduni, Czikin, aby nadzorować pokonanie ''białopolskiej bandy''. Wraz z nimi przybyły też cztery cekaemy Maxim. Otoczyli oni Surkonty, aby nikt nie mógł się z nich wydostać. Teraz czekali na wsparcie lotnicze.
Samoloty przybyły kilkanaście minut później. Kapitan Szuglia osobiście wystrzelił czerwone rakiety, wskazując cele. Para Ił-2 Szturmowików zaczęła rzucać b---y i strzelać rakietami, a potem ostrzeliwać zabudowania z działek pokładowych amunicją zapalającą. Kryte strzechą dachy zaczęły płonąć, wszystko pokrył gryzący dym. Nikt do samolotów nie strzelał. Zresztą - z ręcznej broni trudno byłoby zaszkodzić opancerzonym Iliuszynom...
Gdy samoloty odleciały, oficerowie NKWD nakazali szturm. Ich atak osłaniał huraganowy ogień z Maximów, rozmieszczonych w różnych miejscach. Jeden z nich, rozmieszczony na wzgórzu, miał doskonały wgląd w polskie pozycje i zajął się najpierw polskim erkaemem, a potem - widocznymi niedaleko niego oficerami. Nie szczędził więc pocisków...
Wieś Surkonty wyglądała jak istne pandemonium. Wszędzie dym, z trzaskiem i snopami iskier pękały belki i waliły się ściany. Wewnątrz stodół i domów ryczały przeraźliwie zwierzęta i płonący ludzie. Zamilkł nagle erkaem, jego amunicyjny zwinął się w kłębek i konał cicho. Jedna, druga seria rozłupała ścianę za ''Kotwiczem''. Kolejna nie chybiła już celu... Dowódcę próbował ratować jego adiutant, podchorąży Henryk Nikicicz "Orwid", ale i on otrzymał serię w pierś i znieruchomiał obok ''Kotwicza''.
Mimo śmierci swego dowódcy, pozostali żołnierze AK zostali na stanowiskach. Przez dym słyszeli tylko gardłowe ''Urrra!'' z setek p----i. Strzelali więc do końca, na oślep, dopóki zza kłębów dymu nie wynurzyły się setki postaci w niebieskich czapkach z bagnetami zatkniętymi na karabiny. Nikt o pardon nie prosił, nikt pardonu nie dawał. Rozwścieczeni poprzednią klęską enkawudziści nie brali jeńców. Niczym w ''Reducie Ordona'' polscy żołnierze, oblepieni mrowiem wrogów, stawiali im czoła do samego końca. Seriami z automatów, granatami, a potem już nożami, pięściami, kamieniami...
Po kilkunastu minutach nad polem bitwy znowu zapanowała cisza. Nieliczni polscy ranni byli przez czekistów dobijani bagnetami i kolbami. Ich rzężenie i jęki wkrótce ustały, gdy sowieccy zwyrodnialcy popastwili się nad nimi z bagnetami. Zginęli wszyscy - sam ppłk Kalenkiewicz, jego adiutant i 34 innych partyzantów. 17 z nich dobito. Zginęło trzech Cichociemnych: ppłk ''Kotwicz'', rotmistrz Jan Kanty Skrochowski ''Ostroga'' i kpt. Franciszek Cieplik ''Hatrak''.
Drogo jednak sprzedali swą skórę. Nim ulegli, położyli trupem 132 funkcjonariuszy NKWD.
Była to pierwsza i największa bitwa na Kresach z Sowietami, jaką stoczyli Polacy. Dała ona również początek walce Żołnierzy Wyklętych z nowym okupantem. Choć wówczas krwawiła Warszawa pod ciosami niemieckich bomb i pocisków, to na dalekich, pięknych Kresach, odrywanych brutalnie od macierzy, stoczono już pierwszą bitwę nowej wojny. Zimnej Wojny.
Zabitych Polaków miejscowa ludność pochowała w zbiorowej mogile. Jakby symbolicznie, obok grobu powstańców z 1863 roku...
Dla ''Kotwicza'' i rotmistrza ''Ostrogi'' jeden z mieszkańców Surkontów zbił trumny. Drogo za to zapłacił. Władza radziecka nie wybaczała takich gestów wobec ''reakcyjnych faszystów''. I zesłała go na 10 lat do łagrów, skąd już nie wrócił. Sowieci zresztą co najmniej raz odkopali grób ''Biezrukiego Majora'', by upewnić się, że ten nie żyje.
* * *
Historia ta mogłaby się zamknąć tutaj. Jednak historia nigdy się nie kończy i, niczym fortuna, kołem się toczy. W 1991 roku, po długich targach z władzami konającego ZSRR, powstał w Surkontach cmentarz w postaci odlanych betonowych krzyży. Nekropolią opiekowali się Polacy z Lidy. Ładny był to cmentarz, zadbany. Położony wśród drzew, na uboczu.
Wydawałoby się, że podpułkownik Kalenkiewicz i jego żołnierze zaznają wreszcie zasłużonego spokoju. Ale nie. 25 sierpnia 2022 roku władze ziemniaczanego, postsowieckiego bantustanu z Białorusi zrównały cmentarz z ziemią przy użyciu spychaczy. Doskonale odtwarzając zachowania swoich idoli spod czerwonej szmaty. Ci także byli przecież znani z tego, że walczyli ze zmarłymi...
Inny Cichociemny, kpt. Alfred Paczkowski, autor znanej ''Ankiety Cichociemnego'', powiedział o ''Kotwiczu'' tak: ''Maciej – to Poniatowski. Jego śmierć była demonstracją i sprawą honoru.''
Pamięci podpułkownika Macieja Kalenkiewicza i jego bohaterskich żołnierzy, poległych 80 lat temu dedykuję ten wpis.
* * *
Mój fanpage na Facebooku: https://www.facebook.com/WojnawKolorze2.0/
Zdjęcie mjr/ppłk Kalenkiewicza kolorował: https://www.facebook.com/KolorFrontu/
Jeśli macie ochotę mnie wspierać, zapraszam do odwiedzenia profilu na Patronite, lub BuyCoffee i postawienia mi symbolicznej kawy/piwa za moje teksty.
https://patronite.pl/WojnawKolorze
https://buycoffee.to/wojnawkolorze
#iiwojnaswiatowa #gruparatowaniapoziomu #qualitycontent #historiajednejfotografii #historia #ciekawostkihistoryczne #ciekawostki #wojna #polska #bialorus #rosja #zolnierzewykleci
źródło: Bez nazwy
PobierzBibliografia:
Makus Grzegorz, ''Surkonty 1944 – początek końca…''
Nowak Szymon, ''Bitwy Wyklętych''
źródło: GVg_3hsWQAAb9Tu
Pobierz