Aktywne Wpisy
tindeRoman +375
Kupiłem sobie najmocniejszy możliwy paralizator i wam też to polecam. W Krakowie i innych polskich miastach roi się od patologii z „psieckami” bez kagańca ani smyczy, więc rozwiązanie jest jedno - jeśli taki pies choćby źle na ciebie spojrzy, przepuść przez niego całą moc swojego paralizatora aż będzie sztywny, ale zostaw trochę baterii na samoobronę przed rozwścieczonym właścicielem. Jeśli ci ludzie nie są w stanie zaakceptować że życie człowieka jest ważniejsze niż
EdgyCaesar97 +13
Ni cholera nie ogarniam młodych ludzi w Polsce..
Po jakiego wała macie parcie na mieszkanie w wielkich miastach typu Warszawa/Kraków/Wrocław, gdzie mieszkania kosztują po zyliony. Zamiast się przeprowadzić w jakieś zajebiste regiony typu Mazury/góry i kupić coś wielkiego od razu, skoro i tak pracujecie na odległość z domu?
Serio to, że raz na miesiąc idziecie do knajpki czy kina, ma aż takie wielkie znaczenie?
Ktoś
Po jakiego wała macie parcie na mieszkanie w wielkich miastach typu Warszawa/Kraków/Wrocław, gdzie mieszkania kosztują po zyliony. Zamiast się przeprowadzić w jakieś zajebiste regiony typu Mazury/góry i kupić coś wielkiego od razu, skoro i tak pracujecie na odległość z domu?
Serio to, że raz na miesiąc idziecie do knajpki czy kina, ma aż takie wielkie znaczenie?
Ktoś
Potrzebuję waszej opinii. Będzie długo ale dziękuję tym, którzy przeczytają i wesprą swoim zdaniem.
TL;DR;
Jestem idiotą bo chcę zakończyć związek, w którym jestem nieszczęśliwy ale wciąż mam wątpliwości.
Właściwy tekst:
Od 7 lat jestem w związku z kobietą. Z biegiem czasu wyszło, że nadużywa alkoholu. Kiedy odbywała staż w urzędzie, kobiety z pokoju zwracały jej na to uwagę. Jedna, mająca męża alkoholika, wręcz wymusiła na niej żeby coś z tym zrobiła widząc ją chodzącą po miejscowości pijaną. Trafiła do psychologa, potem skierowano ją do poradni uzależnień i postawiono diagnozę. Po paru wpadkach udało jej się utrzymać trzyletnią abstynencję ale niestety znowu zapiła. Nie minęły dwa miesiące i znowu to zrobiła. Tym razem z próbą samobójczą. Ściągałem ją z klamki. Zamknęli ją w psychiatryku na obserwacji.
W związku z jej zapiciem dwa miesiące temu, poradnia zaproponowała mi również wsparcie terapeutyczne. Zgodziłem się bez wahania także z innych powodów niezwiązanych ze sprawą. Wszystko m.in. dlatego, że doszło między nami do przepychanek kiedy chciała iść po kolejną porcję alkoholu a ja nie chciałem jej wypuścić wg zaleceń psychiatry z poradni. W efekcie prawie skończyłem z rozbitą na głowie butelką wódki w swoje 30 urodziny. Oczywiście piła nie żeby świętować urodziny. Po prostu chciała pić i pech chciał, że wszystko zbiegło się z tym dniem.
Po wczorajszej próbie samobójczej definitywnie coś we mnie pękło. Właściwie przez cały związek żyłem w niepewności czy dobrze robię, że w tym trwam. Ale widziałem, że mimo wszystko podejmuje jakieś starania, że walczy, próbuje coś zmienić. Ostatecznie udało jej się zdać maturę, poszła na (jak myślałem) wymarzony kierunek studiów. Czułem się dobrze z tym, że się realizuje, że próbuje się wydostać z tego gówna. Mimo, że sam nie czułem się szczęśliwy, ale przecież jak się kocha to jest się na dobre i na złe i powinno się wspierać, no nie? Kiedyś wszystko się ułoży.
No ale nie. Stopniowo z biegiem lat obniżałem swoje wymagania wobec partnera, starałem się akceptować jej inne wybryki, trudny charakter, pokrętną logikę, problemy z wnioskowaniem. Kupiłem mieszkanie, zabrałem ją z domu alkoholowego, stworzyłem warunki do nauki, dałem jej spokój, którego potrzebowała. Kosztowało mnie to wiele bo każdego dnia dręczyła mnie myśl czy nie uciekać, czy ja na pewno dobrze robię. Czy nie niszczę sobie przyszłości.
Mieszkamy razem od 4 lat. W tym czasie łącznie piła może 8 razy. Schemat był zawsze taki sam. Pierwsze zapicie, mała ilość alkoholu. Udało się. W ciągu kilku dni do max. tygodnia tankowanie do upadłego. Wahania nastroju, płacze, krzyki, pogotowie, policja, cięcie się. A potem kac, tona refleksji, obietnic. Po jakimś czasie (najdłuższa przerwa 3 lata) to samo tym razem z innymi powodami, innymi refleksjami, innymi obietnicami.
Problemem jest też jej pokręcony charakter. Wcześniej zapijała bo musiała sprawdzić każdą możliwość, żeby upewnić się, że nie działa. Potem zaczęła wymyślać tonę innych rzeczy. Ostatnio dowaliła się głównie do mnie i mojej rodziny. Że ja dobrze zarabiam, mam mieszkanie i wszyscy oczekują od niej, że będzie zarabiać tyle co ja. Szczególnie wymaga od niej tego moja mama. Że wszyscy, nawet jej własna rodzina, mówi ciągle o mnie a nie o niej. Że to wszystko tylko dlatego że ja "mam pieniądze". Standardowe teksty to, że jest nikim i nic nie osiągnęła.
Na trzeźwo jest trochę jak rozwydrzona nastolatka. Potrafi się obrazić o byle gówno, nie potrafi rozmawiać o swoich problemach. Boi się czegokolwiek załatwić. Jeśli ja nie będę tego chciał zrobić za nią to po prostu odpuści. Wiecznie brakuje jej pieniędzy i na to narzeka, ale żadnej pomocy nie chce. Nie słucha zaleceń terapeutów i notorycznie je łamie co doprowadza do zapić. Ale zgania wszystko na abstrakcyjny twór - chorobę. To ona jej wszystko robi i ją zmusza. Nie ona sama, która wchodzi w towarzystwo pijących, chodząca tam gdzie pierwsze co się widzi to alkohol. Wiecznie szukająca emocji i adrenaliny, koloryzuje swoje historie, żeby wszyscy jej słuchali i mieli polewkę, żeby była poważana. Ale, żeby posłuchać co u innych, u partnera? "Nie interesuje mnie to, więc nie będę tego słuchać. Daj mi spokój.". A za chwilę zaczyna swoją tyradę opowieści. Wspólnych zainteresować też jest niewiele. Ja bym chciał gdzieś jeździć, zwiedzać. Ona by wolała siedzieć w domu albo wygrzewać się na plaży, ale bardziej w domu bo nie umie usiedzieć w długiej podróży. Lubimy inne gatunki muzyki, inne gatunki filmów (horrory - ma być przemoc i lać się krew). Ja chciałbym próbować czegoś nowego, ona woli stare sprawdzone. Ja lubię zdobywać nową wiedzę na wiele różnych tematów. Ją rzeczy potrafią znudzić po kilku minutach. Już na początku związku zgrzytało między nami i twierdziliśmy, że nie pasujemy do siebie, mamy inne charaktery. Ja spokojny, ona narwana. Ale obojgu jakoś zależało. A potem się dotarliśmy i nauczyliśmy jakoś żyć.
Tam bardzo głęboko pod skorupą tego gówna jest bardzo wrażliwą i sympatyczną osobą. Ma świetne podejście do dzieci, kiedy odbywała staże w przedszkolach zawsze była "najfajniejszą panią". Teraz myślę, że może dlatego bo pasowała w wielu kwestiach charakterem. Jednak w związku ze swoją chorobą wybrała resocjalizację w kierunku terapeuty uzależnień. Wydawało się, że chce pomagać innym. Jednak znowu wyszło, że tak naprawdę fascynuje ją tylko słuchanie historii o przemocy i nieszczęściu. Nie powiedziała tego nigdy wprost, ale dało się to odczuć, że ona nie chce nikomu pomagać.
Teraz kiedy o niej myślę, widzę ją nieprzytomną wiszącą na sznurku od szlafroka przywiązanym do klamki. Nieprzytomną, z dziwnym wyrazem twarzy i jej nienaturalnym kolorem/fakturą przypominającymi truposza w trumnie. Czuję, że wydarzyło się za dużo. Widzę w niej przede wszystkim negatywy. Przypominam wszystkie sytuacje kiedy w biały dzień szukałem jej po okolicznych barach a potem sprowadzałem nawaloną do domu. Kiedy wyzywała przez telefon swoją terapeutkę. Kiedy dostawała napadów hiperwentylacji i nie wiedział co się z nią dzieje. Kiedy cięła się nożem pamiątką po swoim zmarłym bracie. Zostały jej już trwałe ślady, na które też nie mogę już patrzeć. A po wszystkim biedna, mała dziewczynka skrzywdzona przez los. Rozczula niejedną osobę swoim głosem, mimiką, aparycją. I głupiemu człowiekowi mięknie serce.
Wiele spraw sprzed zamieszkania wychodziło po latach. Kiedy pisała mi, że idzie już spać, tak naprawdę piła z koleżanką, która wprowadziła ją w ten nałóg. Staram się to zrozumieć, bo osoba nie utrzymująca abstynencji będzie kryć swoje picie aby zapewnić sobie komfort. Ale jednak ta świadomość, że cały czas było się z inną osobą boli. A kiedy nie piła alkoholu to wpadała w inne, lżejsze nałogi. Energetyki i papierosy. Tych drugich też nie byłem w stanie u niej znieść. Przeszkadzał mi ten zapach. Nie pasowało to do niej. Nigdy nie chciałem być w związku z kobietą, która pali. Więc paliła po kryjomu, tak samo jak kryła się z piciem.
Wiele z jej cech można wyjaśnić tym, że wychowała się w domu alkoholowym. Nieobce jej były awantury i popijawy. Czasem musiała pełnić rolę bohatera w domu, który łagodził sytuację. Jednocześnie była gnojona jako ta, która nigdy nic nie osiągnie, która jest nic nie warta. Klasyczny syndrom DDA. Kolejny argument dla którego zaciskałem pośladki i starałem się to zrozumieć. I czekałem na efekty terapii.
Wg mnie w związku nie chodzi tylko o uczucie. Wg mnie chodzi też o zaufanie, poczucie bezpieczeństwa, wspólne zainteresowania, wsparcie. Wszystkiego tego w tym momencie już nie ma. Cieszyłem się kiedy lekarz stwierdził, że zabierają ją do psychiatryka na obserwację. Chociaż nie mogłem długo zasnąć to mogłem bezpiecznie przewrócić się na drugi bok i nie myśleć, czy jej nieprzewidywalna głowa nie wpadnie na pomysł żeby mi coś zrobić za wszystkie "krzywdy", które jej wyrządziłem.
Dlatego chcę się definitywnie z wypisać z tego związku. Czuję, że nie pójdę tu do przodu. Nie chcę się wiązać ślubem, boję się zakładać z nią rodzinę. Boję się robić cokolwiek z czego nie będzie już łatwego odwrotu. Cały czas wszystko co robię a co dotyczy nas dwojga, jest robione tak żebym mógł łatwo mieć czyste konto. Ale mimo to targają mną różne emocje. Raz jestem zdecydowany, planuję co wreszcie będę mógł zrobić z czystym sumieniem, skończy się okłamywanie bliskich i znajomych, krycie jej itp. Z drugiej strony boję się samotności. Czuję, że po trzydziestce nie poznam już nikogo. Zwłaszcza, że w przeszłości kobiety zwykle nie były mną zainteresowane i nigdy nie byłem "dynamiczny". Boję się, że nie poznam już kobiety, z którą będę mógł czuć się swobodnie, której będę mógł ufać, na którą będę mógł liczyć, z którą wzajemnie będziemy się motywować do samorozwoju, z którą będę się śmiać. Z taką, która nie będzie uzależniona. Boję się - chociaż to nie mój problem - że kiedy wróci ona do rodzinnego domu (bo na pewno nie poszuka np. pracy i coś sobie wynajmie), będzie dalej gnojona przez rodzinę. Tym razem dwa razy mocniej, bo przez swoją głupotę zrezygnowała z takiego chłopaka. Nie chcę, żebym brzmiał tu jak narcyz bo nie jestem idealny i sam nie czuję się szczególnie dobrze ale tak mnie tam odbierają. Bo ma wykształcenie, pracę itp. Boję się, że przez to straci jakąkolwiek motywację, zakończy studia i jakiekolwiek działania żeby poprawić swój status i zostanie lokalną pijaczką. Boję się, że wtedy któregoś dnia znowu podejmie próbę a ja dostanę potem telefon z datą pogrzebu...
Wiem jak to wszystko idiotycznie i sprzecznie brzmi. Dlatego chciałbym żebyście powiedzieli co Wy o tym myślicie. Słyszałem już od policjantów i ratowników żebym uciekał. Psychiatra z poradni (u której ja byłem i u której ona się leczy) sama z siebie powiedziała, że ona ma pokręconą logikę. Mój terapeuta, który ją zna powiedział, że ma ona bardzo trudny charakter. Wszystko wokół mówi mi żebym uciekał póki mogę, ale jednak wciąż myślę czy nie wyrządzę tym sobie i jej jeszcze większej krzywdy.
#zalesie #uzaleznienie #alkohol #alkoholizm #dda #samobojstwo #samotnosc #zwiazki #psychologia #psychiatria #psychoterapia
Kliknij tutaj, aby odpowiedzieć w tym wątku anonimowo
Kliknij tutaj, aby wysłać OPowi anonimową wiadomość prywatną
ID: #61ec6c8cf7bdff000a9312df
Post dodany za pomocą skryptu AnonimoweMirkoWyznania ( https://mirkowyznania.eu ) Zaakceptował: LeVentLeCri
Doceń mój czas włożony w projekt i przekaż darowiznę
I od razu idź do terapeuty, który będzie dla ciebie oparciem. Powodzenia.
Idź do psychologa przegadaj ten temat i zrób wszystko co możesz żeby potem sobie nie pluc w brodę i nie obwiniać się jakby np. po rozstaniu była kolejna próba samobójcza.
Zaakceptował: LeVentLeCri
Bałam się zakończyć związek bo byłam pewna, że sobie coś zrobi i to będzie moja wina.
Długa terapia, zebranie się i w końcu zakończenie. Ból jak nigdy, tęsknota za niewiadomo czym, bo nawet z nim przez większość związku nie byłam szczęśliwa i tylko obarczona opieką oraz problemami.
Mi się udało z tego wybrnąć, po ponad połowie roku jak myślałam o tym wszystkim przeszywał ból ale mimo wszystko szczęście i spokój ducha, że uwolniłam się od tego.
Więcej czasu dla siebie, więcej pieniędzy, mniej zmartwień i stopniowo zaczynałam odżywać.
Komentarz usunięty przez moderatora
@girlsjustwannahavefun ma rację, jak zdecydujesz się to zakończyć to terapia dla współuzależnionych jest dobrym pomysłem.
@AnonimoweMirkoWyznania:
@jmuhha: jak wyżej, jestem pod opieką terapeuty. Na razie niestety miałem tylko dwie sesje i na razie to było raczej w kierunku edukowania o alkoholu żebym lepiej zrozumiał co się z nią dzieje. Ale będzie trzeba chyba zmienić kierunek terapii.
@Ana77: Mam duży problem z tym czy to faktycznie można nazwać olewaniem. Przeszła całą terapię grupową, chodziła na grupę wsparcia dopóki nie pojawił się COVID i grupy zniknęły. Na AA nie chciała chodzić bo nie odpowiadała jej forma - zrozumiałe, słyszałem od innych alkoholików różne opinie. No ale z drugiej strony kiedy czuła, że dzieje się z nią coś niedobrego to nie potrafiła zadzwonić do poradni i poprosić o pomoc. Dzwoniła już w trakcie picia żeby jej pomogli a oni tylko rozkładali ręce bo było za późno. Przed zapiciem 2mc temu poszła na inną grupę wsparcia. Tam wpadła w jakąś histerię i powiedzieli jej że jest na głodzie. Zasugerowałem jej żeby prowadziła dzienniczek głodu bo kiedyś to robiła. Olała temat. Kilka dni później zapiła. Mówiła, że poczuła się zbyt pewnie. Przeprowadzała wywiady z niepijącymi alkoholiczkami do pracy licencjackiej. Poczuła się jak terapeutka i zaczęła wszystko ignorować. Też próbowałem to zrozumieć bo i takie historie słyszałem od innych alkoholików (miałem okazję
Komentarz usunięty przez moderatora
@AnonimoweMirkoWyznania: Myślę, że wszyscy się boimy samotności. Pytanie czy nie płacisz za wysokiej ceny za iluzoryczne poczucie, że samotny nie jesteś ?
Nie chcę niczego insynuować, bo tak naprawdę znamy tylko Twój opis sytuacji, ale w tej całej układance nie ma Ciebie. Czy ona tak samo martwi się o Ciebie i o to jak się z tym wszystkim czujesz ?
Może terapia zamknięta zrobi robotę? Ostatnia deska ratunku.
Tak czy siak, jakby moja dziewczyna spożywała regularnie używkę, to bym się zastanowił poważnie nad tą relacją i ja kopnął w dupe. Chcesz mieć dzieci? Chcesz żeby miały DDA?
Komentarz usunięty przez autora
Też miałam niską samoocene i też chłopak wspomniany wyżej był z czasów licealnych. Pękłam po 8 latach gdy już byliśmy niezależnym dorosłymi ludźmi, a z czasem widzę jak mnie spearował od innych i jeszcze obnizał moją ocenę.
@negatyw_ny: > Alkoholik musi sam chcieć przestać pić i ta decyzja musi wyjść od niego.
Pierwsza zapicia były spowodowane tym, że nie wierzyła, że ma problem. Musiała wszystkiego próbować. Jednak za drugim zapiciem odkąd zamieszkaliśmy razem uwierzyła w to. Mówiła, że sprawdziła wszystko i faktycznie się nie da. Uczyła się mówić o sobie per alkoholiczka bo to też wielu ciężko przechodzi przez gardło. Ale zaakceptowała to. No ale jednak pojawia się zbyt dużo napięć, nie mówi o tym nikomu, pojawia się głód, ignoruje go i mamy to co mamy. Po pijanemu sama mówi żebym ją zostawił, że jestem dla niej za dobry. Że jej już nie da się pomóc. No ale jednak na trzeźwo nie chce się odkleić. Bo beze mnie m.in. wróci do źródła tego co ją do tego doprowadziło i ją to pewnie przeraża. Ale wystarczyło po prostu o siebie dbać i pracować. Nie wiem, nie jestem uzależniony, nie wiem co się dzieje w jej głowie. To brzmi dla zdrowego banalnie.
Ten komentarz został dodany przez osobę dodającą wpis (OP)
Zaakceptował: LeVentLeCri