Wpis z mikrobloga

Niedługo mijają dwa lata od mojej próby samobójczej. Powoli zaczynam się z tym oswajać, więc postanowiłem wyjść z tym do ludzi. W mocnym skrócie. Ciężko mi powiedzieć w jakim celu, chyba chęć wyrzucenia tego z siebie, bez presji od strony słuchacza.

tldr


Na przestrzeni ostatnich miesiecy uświadomiłem sobie jak wiele moich zachowań i myśli pojawiło się już będąc dzieckiem. Pochodzę z obrzeży średniego miasta, tereny wiejskie, lasy, brak kominuiacji miejskiej w rejonie ok 3km, jakieś lokalne gospodarstwa rolne i społeczność która się zna.

Podstawówka

Jak to na wioskach kilkanaście lat temu, alkoholizm nikogo nie dziwił. Będąc w podstawówce czy nawet w gimnazjum nie dostrzegałem problemów w moim domu. Mój ojciec, o ile w stosunku do mnie był przyjazny, tak odkąd pamiętam robił awantury w domu, bił moją mamę, niszczył co popadło. Znikał na kilka dni do baru, jeździł pijany samochodem, wyrzucił lodówkę przez okno, zniszczył drzwi od domu w moją komunię, zrzucił mamę z parapetu gdy wieszała firanki na święta, potrafił ją przeczołgać po betonie. Próbował kilkakrotnie spowodować wypadek, raz nawet wysadzić dom butlami z gazem - ze starszą siostrą uciekaliśmy wtedy w las. Przepijał pieniądze zarabiane przez niego, jak i przez moją mamę. Byle jaka rzecz potrafiła go sprowokować.

Kilkakrotnie była wzywana policja, czy to przez mamę czy przez sąsiadów. Jednak kończyło się na tym, że gdy przyjeżdżali to ojca już nie było, zawsze zdążył uciec albo się gdzieś schować. Pamiętam, że byłem kiedyś z mamą na komisariacie żeby zgłosić sytuację, jednak policjant odprawił ją tekstem typu “proszę wrócić jeśli sytuacja się powtórzy”. Wydaje mi się, że jeszcze kilkanaście lat temu przemoc nie była postrzegana jako coś złego.

W podstawówce miałem epizod z podkradaniem alkoholu z domu. Razem z kolegą z klasy, oraz jego starszym bratem piliśmy w jego domu, stodole albo w lesie. Zaczęły się też wagary. Szczęśliwie szybko się wydało, dostałem jakąś karę ale powiedziałem sobie że nie będę pił.

Mimo tego jaki był ojciec to moja mama akceptowała jego zachowania.
Małym przełomem był moment, gdy mama w tajemnicy przed ojcem otworzyła własne konto bankowe. Chwilę później zrobiła prawo jazdy, kupiła samochód. Siostra wyprowadziła się z domu, a ojca wysłali z pracy na kilka lat praktycznie na drugi koniec kraju, co mimo średnich relacji z mamą bardzo mnie cieszyło. Jeździliśmy tam na wakacje, chociaż nie przestał pić to jego temperament stanowczo zmalał.

Co ciekawe, przez większość życia postrzegałem ojca jako dobrą osobę, a mamę jako złośliwą i o negatywnym nastawieniu względem mnie. Raz, będąc w gimnazjum uciekłem z domu bojąc się reakcji mamy na złe oceny po powrocie z wywiadówki. Ojciec przez telefon przekonał mnie do powrotu do domu.

Technikum

Minęło kilka lat, byłem w technikum, ojciec wrócił do domu na stałe.
Te lata były bardzo dziwne, raczej nie dogadywałem się z rówieśnikami. W 1 klasie tej szkoły poznałem dziewczynę, jak się okazało była z domu dziecka. Jezu, jakie jazdy z Nią były. Nie dostrzegałem, że wykorzystywała mnie finansowo(o ile można tak powiedzieć o dzieciaku, który dostaje 20zł kieszonkowego miesięcznie), a także manipulowała zarówno mną, jak i moimi znajomymi. Kłótnie, zdrady, ale byłem na tyle w Nią zapatrzony że o mało co nie zamieszkałem w domu dziecka. Chodziłem do psychologa, byłem nawet na konsultacji psychiatrycznej, ale nic niepokojącego nie stwierdzono. Miałem wtedy także pierwszy kontakt z narkotykami, oraz półświatkiem dziewczyn które się #!$%@?ą. Wreszcie się rozstaliśmy, uciekła do innego miasta, jakieś dwa lata później dowiedziałem się że się zaćpała a znalazł ją narzeczony.

Wyszło na jaw, że ojciec mieszkając na drugim końcu Polski miał kochankę. Moja mama jakoś to przebolała.

Przemęczyłem 3 lata technikum, przyszedł czas na praktyki. Mega miło wspominam, uświadomiłem sobie że po szkole jest normalne życie. Po praktykach zrezygnowałem ze szkoły, przeniosłem się do liceum dla dorosłych, oraz poszedłem do pracy(którą pomógł załatwić ojciec).

Praca… Początkowo bezsenność, koszmary, ogromny stres z powodu zachowania mojego przełożonego. Później - pomogło mi to dorosnąć, nabrać pewności siebie oraz radzić sobie z krytyką. Miałem kilku znajomych, dziewczynę i wystarczająco pieniędzy. Mnóstwo przygód, od skasowania pierwszego samochodu, po fajne imprezy i poniekąd beztroskie życie.

Pociąg

Schody zaczynają się po około trzech latach. Zmieniłem pracę, dziewczynę. I prawdopodobnie gdybym nie był takim debilem, to dzisiaj byłbym zupełnie w innym miejscu. Jak prawie każda dziewczyna w moim życiu, ta również miała #!$%@? rodziców. Po kilku miesiącach postanowiliśmy wynająć mieszkanie. Początkowo wiadomo, super się żyje. Niestety dość szybko zaczęły się sprzeczki, za dużo jestem w pracy, nie mogę poświęcać się moim zainteresowaniom, dlaczego odwiedzam siostrę/rodziców/psa. Dziewczyna, która nie robiła NIC w mieszkaniu, gotowanie, pranie, sprzątanie na mojej głowie, nie pracowała, więc szybko wspólne rachunki stały się moim problemem. Sytuacja była dość trudna dla mnie, ot chociażby zanim uzbierałem na pralkę to minął ponad miesiąc, niekoniecznie było co jeść, ale wszystko było lepsze niż zostanie w domu z mamą.

Wielokrotnie próbowałem się z nią rozstać, nie potrafiłem. To z litości, to groziła że się zabije, to nagle próbowała udowodnić że jej zależy. Przemęczyłem jakieś dwa lata i wróciłem do domu.

W domu byłem ze cztery miesiące. Miałem nową dziewczynę, tym razem z “dobrego” domu. Była moim totalnym przeciwieństwem, otwarta na luzie, bardzo ekscentryczna. Po pół roku zamieszkaliśmy razem. Spoko czas z jednej strony, imprezy, #!$%@? na wszystko. Z drugiej, było coraz gorzej ze mną. Zrezygnowanie z zainteresowań, senność, nerwowość, czasem euforia. Brak pracy, brak rozwoju. Sporo myśli samobójczych. Czułem, że coraz więcej rzeczy mnie przerasta. W grudniu, tuż przed świętami dostałem SMS od mamy, że nasz pies nie żyje. Potrącony przez samochód. Jakkolwiek śmiesznie to nie zabrzmi, ten pies był członkiem rodziny i dodatkowo mnie to przybiło.

W styczniu znalazłem pracę, która bardzo mi się podobała i znów wszystko się zgadzało. Tylko pewnego popołudnia obudziłem się i w głowie miałem tylko jedno.

To jest ten dzień.

Dziewczyna miała akurat jechać pociągiem do siostry, do miasta ~50km dalej. Pojechałem z nią, mówiąc że przy okazji pojadę do rodziców(kolejne ~30km) zostawiłem większość rzeczy oprócz dowodu osobistego i telefonu w mieszkaniu. Miałem w głowie tylko to, co się stanie tego wieczoru.

Wysiadłem na dworcu, poszedłem na spacer ~10km, słuchałem muzyki, paliłem papierosy, myślałem o wielu rzeczach. O dziwo, nie piłem.

Trochę pisałem z dziewczyną, chciałem się z nią rozstać. Po 21 rozładował mi się telefon. Poszedłem do budki dróżnika(ten, co zamyka rogatki na przejeździe), zapytałem miłej Pani czy nie ma ładowarki typu C. Niestety, nie miała. Poprosiłem ją o zapalniczkę, odpaliłem papierosa i patrzyłem na pociągi które czasami przejeżdżały. W głowie miałem tylko dwie myśli, wreszcie ten dzień, to koniec. Oraz lekką niepewność, czy nie zostanę warzywem do końca życia. Ale wydawało mi się że skuteczność pociągu jest raczej wysoka.

Widzę światła, które szybko się zbliżają. Nie zastanawiając się wiele wyrzuciłem papierosa i pobiegłem w stronę świateł.

Ocknąłem się na ziemi, nie mogę się ruszyć. Zacząłem wołać o pomoc. Ktoś przechodził niedaleko, przyszedł, zapytał co się stało, podałem mu numer do mamy, oraz do dziewczyny. Straż, policja, helikopter. Przyjechała moja mama, pytała czy “jestem z siebie dumny”. Zimno, przeraźliwe zimno. W szpitalu pamiętam jakieś prześwietlenie, przewiercanie czymś nogi i tyle.

I krótkie wspomnienie, po operacji gdy ktoś mi mówi, że mam jeszcze coś do zrobienia na tym świecie.

Obudziłem się na OIOM, niewiele stamtąd pamiętam. Ponoć mama mnie często odwiedzała i z nią rozmawiałem, tak samo dziewczyna. Pamiętam tylko trzy osoby.

Pierwsza z nich to pielęgniarka z pierwszej mojej nocy tam. Rozmawiałem z nią chyba do rana, mówiła że jest z innego oddziału ale jeszcze tu przyjdzie. Niestety, za cholerę nie znalazłem nawet potwierdzenia ze ktoś taki tam pracował. XD

Druga osoba to psychiatra. Przyszedł, zapytał czy nie potrzebuję jakiś leków, poszedł.

Trzecia osoba to przemiły pielęgniarz, zawsze miałem nadzieję że to on przyjdzie do pracy. Coś mi opowiadał, powiedział żebym przyszedł się mu pokazać gdy będę znów chodził.

Pamiętam też pielęgniarzy, którzy byli bardzo negatywnie nastawieni do mnie jako do samobójcy.

Kilka dni później przeniesiono mnie na ortopedię, gdzie czekałem na kolejne operacje. Okropne dni, leżenie praktycznie bez ruchu. Z drugiej strony to dobrze, bo gdybym mógł się ruszyć to wyskoczyłbym z okna. Dużo różnych, strasznych historii.

Operacje poszły pomyślnie. Po około dwóch tygodniach wypisano mnie do domu. Oczywiście nie było mowy o ruszaniu się samodzielnie, przewieziono mnie karetką. Wiele tygodni leżenia, z czasem przenoszenia mnie na wózek, później nauki chodzenia. Mniej więcej wtedy rozstałem się z dziewczyna, której jestem bardzo wdzięczny za pomoc. Ojciec stwierdził, że nie ma syna bo nie toleruje samobójców.

Można było mnie wynieść z domu i wsadzić do samochodu, a przy wypisie dostałem skierowanie do psychiatry. Zmusiłem się aby zadzwonić do poradnii w moim mieście, jednak powiedziano mi że nie bardzo mają terminy, trzeba czekać kilka miesięcy. Powiedziałem, że mogę nie doczekać. Zadzwoniłem również do poradnii w mieście obok, ale "w mieście X także jest poradnia proszę tam dzwonić". Na szczęście z pomocą przyszła prywatna opieka psychologiczna.

Po niespełna roku od wypadku złamałem nogę oraz gwóźdź stabilizujący. Tak po prostu, powikłania.

Ponownie szpital, przygotowanie do operacji, stres jak zawsze. Powrót do domu, znów leżenie, znów wózek. Ale tym razem jakoś lżej, wcześniejsza rehabilitacja się opłacała.

OBECNIE

Jesteśmy na etapie, gdy jest całkiem nieźle. Cały czas mieszkam w domu, pomaga mi mama i ta sytuacja z próbą naprawiła moje relacje z nią. Ojciec pije nadal, mieszka w osobnym pokoju, ma romanse, z dobrych rzeczy to stracił prawo jazdy za jazdę pod wpływem. W planach rozwód, moja mama wreszcie uczęszcza na terapie i ma nadzieje wyprowadzić się na wiosnę.

Mimo wszystko wydaje mi się, że mam mnóstwo szczęścia w życiu i powoli pracuje nad tym, aby wrócić do zdrowia i ogarnąć wszystkie sprawy.

#feels #samobojstwo trochę #przegryw i chyba #depresja

I cholera, #zrzutka jeśli ktoś uzna że warto, ale rozumiem jeśli uważacie, że są inni zmagający się z większymi trudnościami.

https://zrzutka.pl/d326hg
Pobierz Lubder - Niedługo mijają dwa lata od mojej próby samobójczej. Powoli zaczynam się z t...
źródło: comment_1641091708jN6zTjYz6pUoARsakuD5mt.jpg
  • 104
Niestety dość szybko zaczęły się sprzeczki, za dużo jestem w pracy, nie mogę poświęcać się moim zainteresowaniom, dlaczego odwiedzam siostrę/rodziców/psa. Dziewczyna, która nie robiła NIC w mieszkaniu, gotowanie, pranie, sprzątanie na mojej głowie, nie pracowała, więc szybko wspólne rachunki stały się moim problemem


@Lubder:
Pobierz Atreyu - > Niestety dość szybko zaczęły się sprzeczki, za dużo jestem w pracy, nie mo...
źródło: comment_1641096910x7m3qktC0IIfoBLuMSrUNy.jpg
@elerbas: jasna sprawa. Ważniejsza jest dla mnie sama historia i zdolność do napisania tego, co się wydarzyło. Myślę, ze dokończenie tego obecnie byłoby irracjonalne. Szanse na wyjście z tego były nikłe, 2-3 milimetry od uszkodzenia kręgosłupa, skomplikowane operacje, wiele w moim podejściu do życia się zmieniło, byłoby to również jeszcze bardziej krzywdzące dla każdego kto mi pomógł. Czasami wraca do mnie myśl, ze mam tutaj coś do zrobienia i chciałbym żeby