Wpis z mikrobloga

Swoją pierwszą pracę opisywałem.
Link tutaj:
https://www.wykop.pl/wpis/62252329/opowiem-wam-o-mojej-pierwszej-pracy-wspominalem-o-/

Pora na opowieść o drugiej. Po kompromitacji i tragedii która spotkała mnie w mojej pierwszej robocie w Januszeksie nie wiedziałem co ze sobą zrobić i ktoś doradził mi, że poszukiwani są operatorzy wózków widłowych. Polecono mi, żebym zapisał się na kurs na wózki w urzędzie dla bezrobotnych bo zgarnę trochę pieniążków i przy okazji zrobie owe uprawnienia co pomoże mi znaleźć odpowiednią robotę. W ogóle się w tym nie widziałem. To znaczy ja przestraszony wszystkiego przegryw miałbym operować ciężkim wózkiem i wozić tonowe ładunki mając na karku olbrzymią odpowiedzialność za siebie, przedmioty o sporej wartości i życie innych? No ale nie widziałem więcej opcji więc zdecydowałem się, że tak zrobię. Zapisałem się na miesięczny kurs i zdałem go uzyskując stosowne uprawnienia.

Zacząłem więc szukać roboty w "fachu" i natrafiłem na ogłoszenie o pracę w którym poszukiwano właśnie operatora wózków widłowych bez żadnych specjalnych wymagań. Złożyłem więc CV i.... przyjęto mnie. Dostałem umowę próbną na 3 miesiące. Pensja miała być minimalna. 1950 złotych do ręki co miesiąc. Wymiar pracy? Ludzki. 8 godzin 5 dni w tygodniu od poniedziałku do piątku. Co więcej miałem większe oczekiwania co do samej jakości miejsca pracy bo tym razem nie był to Januszek, a olbrzymi zakład należący do ogromnego niemieckiego koncernu. Zapowiadało się dobrze...

Przychodzę pierwszego dnia do pracy gdzie odbiera mnie brygadzista który zabiera mnie na właściwy magazyn. Jest to nieco starszy facet 40-50lat. Jest mega zdziwiony moją obecnością. Tłumaczy, że u nich na magazynie od 3 lat nie mieli żadnego nowego Polaka mimo, że pracowników przewija się dziesiątki. Powiedział mi, że u nich to już tylko "wschód" głównie Ukraina, czasem Gruzja czy jakaś południowa Azja. Po przybyciu na właściwy magazyn szybko przekonałem się co i jak. Pracowników można było podzielić na kilka kategorii. Na samym dole hierarchii stali "szarzy robole" którzy byli w większości, do których należałem i ja. Wśród nich sami obcokrajowcy. 4/5 to Ukraińcy. Nad nimi byli brygadziści i kierownicy zmian. Sami Polacy ale głównie po 50. Do tego były jeszcze panny z księgowości od pracy biurokratycznej które siedziały sobie w ogrzewanej budce w magazynie przed komputerkami. Konkretnie p0lki.

Już na samym początku pojawił się pierwszy problem. Otóż po dotarciu na miejsce spytałem typka który mnie odbierał co mam w zasadzie robić. Powiedział, że tu jest pierwszy problem. Otóż kierownik magazynów który rozdziela do pracy nowych pracowników akurat tego dnia co poszedłem do pracy wziął l4 na dwa tygodnie. #!$%@? chyba przewidział, że przegryw przyjdzie i nerwowo nie wytrzymał xD Więc ni #!$%@? nie wiadomo co mam robić. Powiedział mi, że u nich w firmie jest taka zasada, że "nowy" przez pierwsze dwa dni nie pracuje tylko patrzy co robią inni, a na dodatek czyta jakąś tam książkę o BHP (co będzie istotne w dalszej części historii). No więc przez pierwsze dwa dni nic nie robiłem tylko czytałem książkę i łaziłem po magazynie i okolicach jak 5 koło u wozu przyglądając się innym i nawet nie wiedząc na co mam zwracać uwagę bo nie wiedziałem co będę robił. Trzeciego dnia kazano mi podpisać jakąś listę o tym, że zapoznałem się z zasadami BHP i będę się do nich stosował. Tak też zrobiłem. No i tu spytałem brygadzisty co mam robić. On spytał "a na jakie stanowisko przyszedłeś?" Odpowiedziałem, że zatrudniłem się jako kierowca wózków widłowych. Tu pojawił się problem. Otóż okazało się, że do prowadzenia wózków widłowych w ich firmie nie wystarczą państwowe uprawnienia od Urządu Dozoru Technicznego ale potrzeba jeszcze zdać wewnętrzne egzaminy firmy i uzyskać uprawnienia "firmowe" bo firma nie ufa tym co przychodzą z uprawnieniami UDT, a potem nic nie potrafią. Spytałem jak mógłbym uzyskać takie uprawnienia. Powiedział mi, że tu jest problem bo tym zająć się może tylko szef, a on jest na l4 dwutygodniowym. Zadzwonił więc do szefa z pytaniem co nowy ma robić. Szef kazał przez telefon póki nie wróci iść na magazyn poszewek pracować tam dopóki nie wróci.
Tak też zrobiłem

Praca na magazynie poszewek miała się składać z noszenia przywożonych do magazynu poszewek w odpowiednie miejsca do składowania z listy oraz przynoszeniu z wyznaczonych miejsc poszewek i przygotowywania ich na paletach do odebrania przez wózki widłowe. Łatwiutka praca nieprawdaż? Noszenie #!$%@? poszewek po magazynie. No nic prostszego nie można by znaleźć. Co nie? Otóż #!$%@?..... no nie do końca. Po pierwsze #!$%@? był spory i latanie przez cały dzień z ciężkimi worami poszewek razem z niemówiącymi po Polsku Ukrami nie należało wcale do tak przyjemnych jak mogło by się wydawać. Ale pomińmy bo z tym mógłbym sobie jeszcze jakoś dać radę. Utrapieniem było często znalezienie właściwej poszukiwanej poszewki. Otóż na magazynie panował taki bajzel i niechlustwo, że często poszewek nie było tam gdzie powinny być i trzeba było szukać albo świecić oczami przed poganiającymi brygadzistami i koleżankami z biura które rozdawały zlecenia. Często trzeba było się przekopywać przez całe wózki czy sterty poszewek lub wyciągać je z dołu palet kiedy były przykryte całymi chmarami przywiązanych worków nad nimi. Ale z tym wszystkim może dałbym sobie jeszcze jakoś radę. Najgorsze było "wspiananie"

Otóż magazyn był olbrzymi. Naprawdę olbrzymi ale ilość zmagazynowanych na nim poszewek przekraczała nawet i jego pojemność. Dlatego, żeby zaoszczędzić miejsca duża część poszewek była składowana na wózkach piętrowych. Mieli tam takie wózki na kołach mniejsze i większe. Te mniejsze miały coś okolo 1.8m wysokości, a te większe 3. I część z tych wózków była piętrowana. To oznacza, że wózek leżał na wózku, Czasami były piętrowane potrójnie. Czyli 3 wózki na sobie. W wyniku czego często otrzymywałem zlecenia, żeby zmagazynować albo co gorsza przynieść worki z poszewkami z jakiegoś wózka który znajdował się 2/3/4/5 metrów nad ziemią. Drabina? Była. Jedna w całym magazynie. Drabina była w zasadzie bezużyteczna. Po pierwsze jako że była tylko jedna na cały duży magazyn rzadko kiedy była wolna, a zlecenia spieszyły. Po drugie drabina, a w zasadzie drabinopodobny podest na kółkach był baaardzo szeroki i często nie dało się go wepchnąć między rzędy wózków. Czasami te rzędy były zbyt blisko siebie żeby przepchnąć ten bardzo szeroki podest po między. Czasami nawet jeżeli rzędy wózków były w odpowiedniej od siebie odległości to w wózków wystawały kawałki niechlujnie składowanych poszewek i worków poszewek. W wyniku czego drabina zachaczała o poszewki i worki rwąc je. Czasem też między rzędami wózków znajdowały się jakieś słupy które uniemożliwiały przetransportowanie drabiny w odpowiednie miejsce. Jedynym rozwiązaniem było wspinanie się. Trzeba było się jak małpa po tych wózkach wspinać i później z nich złazić, często z ciężkim workiem poszewek na plecach. Potem wskakiwałeś do wózka i zawieszony pare metrów nad ziemią przekopywałeś się przed sterty poszewek, żeby znaleźć tą jedną która była ci potrzebna.... a potem się okazywało, że jej tam nie ma na dodatek. Wózki w żaden sposób nie były dostosowane do wspianania się po nich. Nie miały żadnych zamontowanych drabinek ani nic. Do tego był na kółkach i mimo, że oparte o siebie czasem się ruszały. To była prawdziwa zabawa w #!$%@? tarzana. Ja jako tchórzliwy i słaby fizycznie przegryw męczyłem się z tym niesamowicie. Wycieńczało mnie to fizycznie i psychicznie wprost niewiarygodnie. Czasami 10 minut musiałem się zbierać żeby zacząć wspinanie, a potem przestraszony wisiałem nad ziemią nieudolnie próbując wskoczyć do wózka. W każdej chwili moglem spać i rozbić sobie głowę. Starałem się podpatrzyć jak radzą sobie z tym inni pracownicy czyli Ukraińcy. Okazało się, że oni radzą sobie z tym bez żadnego problemu. Każdy z nich wspinał się jak #!$%@? tarzan i robił to wszystko migiem. Nawet stary 60 letni Ukr z wielkim brzucholem który chwalił się, że jego główne rozrywki to chlanie wódy w weekend wspinał się jak małpa. To mnie jeszcze bardziej dobiło. Okazało się poraz kolejny, że to co normalnym ludziom nie sprawia żadnej trudności dla mnie jest w zasadzie niemożliwe. Zbawne jest to, że na początku tej pracy kazali mi przeczytać książeczkę z zasadami bhp i podpisać że będę się tych zasad przestrzegał, żeby potem kazać mi je łamać i ryzykować własnym życiem. Po co w takim razie cały ten cyrk? Żeby w razie wypadku było na mnie. Że to ja złamałem zasady i firma ma czyste rączki. I to wszystko za 1950zł miesięcznie. Ja #!$%@? #!$%@?. Ja #!$%@?.

Wracałem tak styrany psychicznie i fizycznie, że wracałem, padałem do łóżka i budziłem się następnego dnia przed pracą.
Po dwóch tygodniach wrócił szef. Nie widziała mi się jakoś super jazda na wózku widłowym ale stwierdziłem, że może jest to jakaś okazja żeby wyrwać się z tego #!$%@? magazynu i tej #!$%@? zabawy w tarzana. Poszedłem do szefa i powiedziałem co i jak. Powiedział, że załatwi mi te uprawnienia na wózki i mam wrócić za tydzień, a na razie mam wracać na magazyn. Wróciłem do niego za tydzień. Powiedział mi, że zapomniał i mam wrócić za kolejny. Wróciłem za kolejny. Powiedział, że mam przestać mu już truć dupę i że jak załatwi te uprawnienia to da mi znać. I tak #!$%@?łem na tym magazynie ponad dwa miesiące. Po dwóch miesiącach wezwał mnie szef. "Uprawnienia w końcu!" pomyślałem. Otóż nie.

Okazało się, że koleżanki z księgowości doniosły do szefa na mnie, że jestem #!$%@?. Szef spytał czy to prawda, że jestem #!$%@?. Moja asertywność jak zawsze odniosła sukces więc dumnie odpowiedziałem "tak jestem #!$%@?" Powiedziałem, że kiepsko się wspinam. Szef nie wiedział o co mi chodzi. W sumie magazynów nigdy nie odwiedział. Rzadko bywal w robocie w sumie więc nie dziwi mnie, że nawet nie miał pojęcia jak pracuje przeciętny pracownik. Szef spytał co ma ze mną zrobić. Delikatnie przypomniałem mu o tym, że miałem być wózkowym. On odpowiedział, że "aaaaaaaa zapomniałem" i powiedział, że niedługo zajmie się moimi uprawnieniami, a póki co przenosi mnie z magazynu na rozładunek. Będę rozładowywał tiry. Od tej pory zajmowałem się rozładowywaniem przyjeżdżających tirów. Była to praca w #!$%@? ciężka ale przynajmniej sobie z nią radziłem i nie stresowałem się, aż tak jak na magazynie więc byłem umiarkowanie zadowolony. Problem pojawil się jednak kolejny. Otóż była wówczas zima, a na dworze ujemne temperatury. Pracowaliśmy i siedzieliśmy na dworze. Problem polegał na tym, że powiedzmy przyjeżdżał tir. I rozładowywaliśmy go z Ukrami przez dwie godziny. W tym czasie niesamowicie się pociłem bo mam gigantyczną nadpotliwość. Potem po skończonym rozładunku okazywało się, że do następnego tira trzeba czekać godzinę. Więc przez tą godzinę niepracowania siedziałem cały mokry na mrozie. Skończyło się to tak, że dostałem bardzo ciężkiego zapalenia oskrzeli i wylądowałem na l4 bo innego wyboru nie miałem. Jak wróciłem z l4 chwilę przed końcem umowy to szef powiedział mi, że jestem #!$%@?, a nie pracownik i mi umowy nie przedłuży. Koniec historii.

Było tam więcej smaczków i rzeczy do opowiedzenia ale to i tak jest wystarczająco długie i treściwie. Robotę tą zapamiętałem głównie z sytukacji kiedy chowałem się gdzieś w magazynie albo między magazynami i sobie płakałem bo od tej roboty i od paru innych tragicznych rzeczy które mnie w tamtym momencie życia spotkałem moja psycha #!$%@?ła na Hawaje i ją sobie oplakiwalem. Nie wróciła do dziś.

Miłej nocy.
#przegryw #januszex #pracbaza
  • 17
@Rudyprzegrywv2 Trzymaj się, nieznajomy... Odpocznij teraz, jeśli masz możliwość. To chore, co się dzieje w takich miejscach. Te opowieści nadają się na reportaż, który niejedną sojową duszyczkę zmroziłby do szpiku kości. Ja czytam i czuję, jak z każdym wersem jest mi tak po ludzku coraz gorzej, że inni doświadczają takich rzeczy, że to się dzieje codziennie w zapewne wielu miejscach pracy.
@leffie: Dzięki za miłe słowo chociaż celem moich wpisów nie było pokazanie #!$%@? miejsc pracy na które trafiłem (choć nie oszukujmy się był #!$%@? i pozostawiały wiele do życzenia), ale przede wszystkim tego, że jestem rozjebusem życiowym i nawet z prostymi rzeczami sobie nie radzę. Po prostu obrazowanie dla kumpli z tagu mojego przegrywu i zrzucenie z serca rzeczy które zaległy mi na psychice.. Psychiatra będzie grany od stycznia i mam
@Rudyprzegrywv2 Oby był spoko psychiatra i żebyś miał farta do leków. Ja w dorosłym życiu byłam łącznie u pieciorga i właśnie wchodzi jedenasty lek, nie licząc doraźnych. Podejrzewam lekooporność. Ale wiem, że to raczej rzadkie, jak tak czytam na grupach, to większości pomaga drugi-trzeci lek, a niektórym nawet pierwszy. I tak sobie myślę, że no muszą być jakieś limity przegrywu... I oby to był ten limit dla ciebie. Ponoć działające leki dają
@Rudyprzegrywv2: rzadko czytam tak długie wysrywy, ale ten mnie jakoś wciągnął, może kwestia niezłego "pióra", może schludnej formy (akapity to nadal dla niektórych na mirko rzecz tajemnicza).

Tak czy srak: współczuję i szacun, że tyle wytrzymałeś, choć można by popatrzeć na to z drugiej strony i powiedzieć "powinieneś tym jebnąć dużo wcześniej". Bo tak to wyszło, że ze strony januszexu nie ma żadnej refleksji nad praktykami, jakie stosują (kwestia BHP to
@Filipterka25: Głównie Ukraina tam robiła więc się nawet zgadza, a raz jak czekałem rano na autobus to jakiś facet mnie spytał gdzie robie. Jak mu odpowiedziałem gdzie to się za głowę złapał i powiedział "tam? W tym obozie pracy?"
Dzięki za miłe słowo chociaż celem moich wpisów nie było pokazanie #!$%@? miejsc pracy na które trafiłem (choć nie oszukujmy się był #!$%@? i pozostawiały wiele do życzenia), ale przede wszystkim tego, że jestem rozjebusem życiowym i nawet z prostymi rzeczami sobie nie radzę


@Rudyprzegrywv2: Stary, to że za dwa kafle nie wspinasz się jak małpa po konstrukcji wybitnie niezaprojektowanej do wspinania się, a zdrowie siada po zabawie w łagiernika raczej
Okazało się, że koleżanki z księgowości doniosły do szefa na mnie, że jestem #!$%@?. Szef spytał czy to prawda, że jestem #!$%@?. Moja asertywność jak zawsze odniosła sukces więc dumnie odpowiedziałem "tak jestem #!$%@?" Powiedziałem, że kiepsko się wspinam. Szef nie wiedział o co mi chodzi. W sumie magazynów nigdy nie odwiedział. Rzadko bywal w robocie w sumie więc nie dziwi mnie, że nawet nie miał pojęcia jak pracuje przeciętny pracownik. Szef