Wpis z mikrobloga

CZY BÓG JEST TERRORYSTĄ? #cedrikpisze

Od kiedy pamiętam, mam spory problem ze śmiercią i śmiertelnością. Innych i swoją. Nie wiem, czemu w wieku 3-4 lat zrozumiałem, że kiedyś umrę, ale tak się stało - zdałem sobie z tego sprawę z całą mocą. Od tego czasu ilekroć zasypiam, dzień w dzień, czy też noc w noc tuż przed zaśnięciem, jakiś głos mówi mi "umrzesz". I czuję wtedy taką zimną pustkę pod mostkiem, jakby coś tam mnie chciało wessać. Kiszki skręcają mi się ze strachu, z paniki - chciałbym gdzieś uciec, ale przed śmiercią nie ucieknę.

To się kiedyś stanie - zjem ostatni posiłek, ostatni raz popatrzę na słońce. Więcej - to się stanie szybciej, niż przypuszczam. Zupełnie jak niechciany test w szkole - myślisz sobie, że masz czas, by się na niego nauczyć, przecież jeszcze tyle czasu, a tu nagle okazuje się, że to już jutro. I kiedyś tak będzie - umrę, przestanę istnieć. I Ty też.

Dlatego zawsze wolałem wierzyć, że Bóg istnieje. O ile z Kościołem mi nie było po drodze, to możliwość tego, że moje istnienie nie zamknie się na parudziesięciu latach w całej 14 miliardowej historii kosmosu, była pocieszająca. Tyle, że nawet przy takim założeniu muszę zaakceptować i przemyśleć pewne rzeczy.

No bo tak (zacznijmy od mniejszego kalibru) - jeśli coś ma ze mnie zostać, to co? Dusza? Nikt nie wie, czym taka dusza mogłaby być. Fizyka kwantowa za to dopuszcza możliwość, że świadomość jest zbudowana z mikrotubuli - konkretnie, że efekty kwantowe, jakie zachodzą w mikrotubulach naszego mózgu, pewne mniej lub bardziej randomowe procesy, stanowią w efekcie świadomość i ona - po śmierci ciała - może istnieć dalej. Pocieszające?
No, nieszczególnie.

Jeśli to wyjaśnienie jest prawdziwe, muszę przyjąć do wiadomości (i tak muszę, to fakt naukowy), że pamięć w moim mózgu definiowana jest przez specyficzne połączenia między neuronami. Wszystko więc czym jestem - cała ta suma doświadczeń - jest własnością ciała. Moje DNA - instrukcja, wedle której zostałem stworzony, również jest kwestią cielesną. Wspomnienia, DNA, co dalej? Wszystkie te doświadczenia "Bliskie śmierci" (NDE) można wywołać, jeśli wsadzi się pilota do wirówki (na przykład na testach lotniczych) i odpowiednio zwiększy prędkość, tak, że ciążenie sprawi, że krew odpłynie z mózgu. Jest to więc również efekt procesów mojego ciała. Co zostaje? Świadomość - bez wspomnień, bez jestestwa, możliwe, że bez ciała nawet nie będzie samoświadoma. Będzie zapisem informacji, które kiedyś tworzyły mnie - tyle teoretycznie zostałoby z człowieka po tym, jak zniknąłby za horyzontem zdarzeń czarnej dziury. Zbiór informacji. Można nazwać to świadomością, którą inne teoria fizyki kwantowej określa jako sygnał, który zasila odbiornik - ciało.

W kwestii świadomego istnienia po śmierci mogę sobie to wsadzić tam, gdzie światło nie dociera.

A sam Bóg? Do tej pory, czytając ten tekst, na pewno myślisz, że jestem chrześcijaninem z problemem z Kościołem - jakich wiele, albo coś w tym stylu. Ateiści najpewniej w ogóle tu nie dotarli, bo co im ktoś będzie gadał o BOGU?
Tymczasem to przecież nie musi być (i najprawdopodobniej nie jest) staruszek na chmurce. Pozbądźmy się wszystkich tych religijnych nalotów. CO zostaje? Sam rdzeń: BÓG = stworzyciel świata. Ale to może być cokolwiek. Na poczekaniu mogę wymyślić parę koncepcji:

- To, co nazywamy BOGIEM, nie jest bytem świadomym. To kosmos. Spełnia wszystkie warunki - stworzył nas, dzięki niemu egzystujemy, wszystko co istnieje jest nim. To po prostu wszystko, co istnieje - tyle.
Lub:
- Bóg to byt świadomy istniejący od "zawsze" (trudno to sobie wyobrazić, ale kiedy próbuję, czuję się jak bym patrzył w przepaść pełną luster), ale przed stworzeniem wszystkiego był tylko on - i jednocześnie go nie było, bo jako, że był wszystkim, nie miał punktu odniesienia, nie mógł stwierdzić, że istnieje. I - podobnie jak w fizyce kwantowej i koncepcjach filozoficznych kota Schrodingera - JEDNOCZEŚNIE istniał i nie istniał. Stworzenie świata i życia, to zwykłe podzielenie się boga na kawałki - w ten sposób powstaje przestrzeń, by COŚ mogło zaistnieć i CZAS, by miało kiedy zaistnieć, zlepiając się w czasoprzestrzeń. W tym rozumieniu, BOGIEM jest wszystko, co istnieje. A ludzkość - a także inne rasy, jeśli takie są - to boska schizofrenia, Bóg postrzega sam siebie, wierzy w sam siebie, czci sam siebie, NEGUJE sam siebie, jednocześnie umiera, rodzi się, przeżywa miliardy orgazmów i agonii. Tylko w ten sposób jest w stanie udowodnić przed sobą samym swoje istnienie - a kiedy umieramy, nie jesteśmy niczym więcej, jak kroplą w morzu. Każdy z nas okazuje się być tym "nadrzędnym" bytem, Bogiem, poznaje o tym prawdę i ją rozumie.
Lub:
- Bóg faktycznie JEST jakimś odrębnym bytem, ale poza stworzeniem niewiele go interesuje. Cały ten PLAN, całe cierpienie jest tak samo ważne dla niego, jak dla nas ważne są postaci w grze RTS, w symulacji. Chodzi właśnie o symulacje. W tym rozumieniu Bóg może być nawet jakimś naukowcem, który właśnie teraz siedzi przed olbrzymim superkomputerem kwantowym i analizuje dane naszego świata - zwykłej symulacji, która skończy się, kiedy wyciągnie wtyczkę. <--- tu akurat zawarte są dwa pomysły.

Mogę tak jeszcze długo. Na pewno zdążyłem już obrazić masę osób, które poczuwają się jako osoby religijne i ich wiara jest niezłomna, tak samo zresztą jak obraziłem ateistów, bo oni na pewno wiedzą lepiej, w co nie wierzą.

Ale moim zdaniem niewiara nie ma sensu - zarówno na skutek zakładu Pascala (kto nie wie, wygooglujcie sobie), jak i uznania dla nauki samej w sobie i mikro, jak i makrokosmosu. Im więcej o tym się dowiaduję, tym bardziej przeświadczony jestem, że nie można mówić o zupełnie randomowej kreacji. Zwłaszcza w kontekście mikrokosmosu, fal grawitacyjnych, czy teorii strun, albo splątania kwantowego cząstek.

JEDNAK
Nie jest to zupełnie pocieszenie w niczym. Jestem osobą, która nie jest w stanie poprzestać na wierze. MUSZĘ pytać i dowiadywać się, nawet, jeśli wiem, że odpowiedzi satysfakcjonującej nie znajdę. Ale... wiecie, co jest najbardziej w tym wszystkim niefajne? Koncepcja, że może być jednak tak, jak mówi wiara - Bóg, jako osobny stworzyciel uniwersum, patrzący się na nas, testujący, mający plan.

I TU DOCIERAM DO SEDNA MOJEGO WPISU (dziękuję tym, którym się chce czytać).

To, co teraz powiem, dla ślepo wierzących ludzi mocnej wiary (których podziwiam, poważam i również zazdroszczę w pewnym sensie), może być... obrazoburcze. Wyobrażam sobie tego Boga, który stwarza ludzkość i Ziemię i daje nam... ile, 70-80 lat życia na tej planecie (dajmy te 70)? Serio?
Z czego 20 lat przeciętny człowiek przesypia. Zostaje 50. Z czego ostatnie 10-15 lat to coraz większa niewydolność organizmu - starość, podczas której zmienia się nasza psychika, przyzwyczajenia, wydolność fizyczna i zaczyna się ból. To daje nam jakieś 35-40 lat życia. Z CZEGO pierwszych 3-4-5 nie pamiętamy. A korzystać świadomie zaczynamy dopiero w okolicach 10. 25-30 lat życia.
Z 14 MILIARDÓW lat istnienia kosmosu. Z 4,5 miliardów lat istnienia Ziemi. Z ostatnich 2 milionów lat istnienia Homo Sapiens.
25, 30 lat efektywnego życia. A potem śmierć. Już na tym poziomie mam ochotę zgłosić reklamację. A przypomnę tylko, że sami sobie to wszystko utrudniamy skomplikowanymi systemami politycznymi, edukacyjnymi i ogólnie - trzymaniem siebie nawzajem pod butem.

Dalej: W tym wszystkim jest również masa cierpienia, chorób. Co powiecie o tych dzieciakach z Downem (ok, one są wspaniałe, ale wiecie, o co mi chodzi), o chorobach psychicznych, na które nie mamy żadnego wpływu, o raku, o wodogłowiu, o stwardnieniu rozsianym i tych wszystkich innych chorobach, przez które ludzie cierpią całe życia. Także tych genetycznych. Jak taka osoba może w ogóle podziwiać piękno świata, jeśli jej życie to cierpienie?

A co z tymi w śpiączce, którzy nigdy się nie obudzą? A co z tymi, którzy są warzywami - nie wiem, dostali zapalenia mózgu, a potem już jedyne, co mogą robić przez całe życie to ruszanie gałkami ocznymi? JAKI TO MA SENS?

Większy plan? Coś, czego nie rozumiemy w naszych małych mózgach? No więc - jaki ma sens tworzenie systemu cierpienia, chorób, śmierci, jeśli istoty poddawane temu nie są w stanie tego nawet ogarnąć? Dla wiary? Dla udowodnienia, że mimo tego i tak się wierzy, a potem dostania za to nagrody? Innych to satysfakcjonuje, ale mnie nie.

Bo wiecie co? Mimo wszystko, że ten świat jest #!$%@?, to ja nie chcę umierać. Chcę go doświadczać. Ale nie mogę, bo umrę, kropka.

System śmierci? Kto to projektował? Po pierwsze - sorry, ale nawet jeśli przyjmę, że życie jest tylko kwestią procesu, rodzajem testu, po którym czeka nieskończoność, to tak mała liczba lat jest zwyczajnie niepoważna w kwestii narzuconego zadania.

Po drugie, również to, że śmierć jest jedną wielką niewiadomą, jest zwyczajnym straszeniem ludzi. Wzbudzaniem niepokoju, rodzajem kija, a obietnica radości po niej rodzajem marchewki. Dla mnie trzymanie całego gatunku w niepewności, stawiając przed nim i poszczególnymi jego członkami wyzwania i żądania, jest po prostu terroryzmem. Jaka tkwi tu wolna wola, jeśli na końcu przygody czeka mnie nicość? Toć, oczywiste, że będę posłuszny - nie jestem głupi. Śmierć trzyma mnie w szachu.

Po trzecie - co się wiąże z punktem drugim - niemożliwość porozumienia się - pogadania (zwyczajnego, NIE modlitwą, to nie jest dialog) ze stwórcą, czy z przodkami jest również tutaj bez sensu, służy temu, że wzmaga się strach, niepewność i w końcu ludzkość zmuszona jest do okazywania wiary.

I tu - w tych moich rozważaniach - włączą się teraz ateiści, którzy powiedzą, że oni nie mają tego problemu - ot, powstałeś, umrzesz, przestaniesz istnieć, masz tylko tyle czasu ile masz, ciesz się nim. Wszystko gra. Z drugiej strony przyjdą osoby silnie wierzące, które... powiedzą coś podobnego: masz określony czas, nie tobie jest dane nim dysponować, ciesz się nim i rób dobro.
Fajnie, świetnie, ale obiema tymi postawami jestem głęboko nieusatysfakcjonowany.

Ale nie mogę nic więcej, prawda? Wszechświat, czy to bezrozumny stworzyciel, czy świadomy byt, sprowadza mnie do roli mrówki (nawet mniej, niż to), krążącej w kółko w niezadowoleniu, kiedy nikogo to nie obchodzi - ani innych mrówek, ani świata, a rzeczywistość i tak trzeba będzie zaakceptować, bo wstanie kolejny dzień i trzeba się nażreć i przeżyć.

W tym kontekście całe moje rozważania, cały mój proces myślowy służą ostatecznie temu, że ja się wypiszę, a parę innych osób poczuje się urażonych, obrażonych, czy też zniesmaczonych. Albo po prostu ktoś mi napisze, że jestem idiotą, czy też jedna, lub dwie osoby z rodziny będą chciały poważnie pogadać (kiedy nie mam na to ochoty, bo wolę przelewać swoje myśli i wylewać je z siebie w literki), albo zostanę wyklęty jako zupełny odszczepieniec. Ewentualnie wszyscy machną ręką. Ale to tylko ci, którym się chciało tutaj dotrzeć.

A niedługo - może za parędziesiąt lat, może jutro, albo za dwie minuty i tak umrę i w przeciągu paru pokoleń zostanę zapomniany.
I Ty też.

#religia #filozofia #ateizm #bog #kosciol #wiara #gruparatowaniapoziomu
  • 23
Death is not an event of life. Death is not lived through. If by eternity is understood not endless temporal duration but timelessness, then he lives eternally who lives in the present. Our life is endless in the way that our visual field is without limit.


The temporal immortality of the soul of man, that is to say, its eternal survival also after death, is not only in no way guaranteed, but
@Cedrik: Polecam koncepcje prezentowane przez Alana Wattsa. Zresztą momentami zbliżasz się do nich w swoich rozważaniach. Poszukaj na youtubie wykładów (tylko całych wykładów, te kilkuminutowe urywki, których jest dużo, niczego nie wyjaśniają). Po angielsku jest sporo, po polsku mogę na priv podesłać.
Moim zdaniem, a od dzieciaka dużo "filozofowałem" miałem podobne przemyślenia do Twoich, szukałem jakiejś prawdy o świecie, idealnie rozwiązuje to wszelkie kwestie metafizyczne i moralne życia powodując, że idzie
@Cedrik: o ostatni tag za daleko... a tak a propos, może nie bezpośrednio do Ciebie - wielu ludzi próbuje dopasować własne wyobrażenie o Bogu do rzeczywistości i konstatuje że nie istnieje. Może po prostu Bóg nie jest taki, jak byśmy chcieli żeby był? A to że pozwala na cierpienie nie musi od razu oznaczać że jest "zły" albo "bezduszny". Ciężko ludziom zaakceptować że czegoś mamy po prostu nie wiedzieć.
Koncepcja, że może być jednak tak, jak mówi wiara - Bóg, jako osobny stworzyciel uniwersum, patrzący się na nas, testujący, mający plan.


W tym miejscu kompletnie rozmijasz się z tym czym jest wiara i zaczynasz mówić o religii, religia=/=wiara. Nawet jeśli wiara pochodzi od samego Boga, to nie da się jej przełożyć ludziom inaczej niż przed ludzi, przez to nawet jeśli ktoś byłby w stanie w perfekcyjny sposób wyłożyć każdy aspekt wiary,
Po drugie, również to, że śmierć jest jedną wielką niewiadomą, jest zwyczajnym straszeniem ludzi. Wzbudzaniem niepokoju, rodzajem kija, a obietnica radości po niej rodzajem marchewki. Dla mnie trzymanie całego gatunku w niepewności, stawiając przed nim i poszczególnymi jego członkami wyzwania i żądania, jest po prostu terroryzmem.

@Cedrik: +1000
@bachuxd: mądrości z książki, którą napisali jacyś ludzie i jest to obarczone nadrzędnym błędem percepcji człowieka czyt. subiektywizmem, nie są źródłem poznania Boga. To nie jest tekst natchniony, tylko zbiór pism.
@NukeOps: IMO jeśli założymy, że to Bóg jest źródłem poznania samego siebie, to takie czy inne mądrości z książki jak najbardziej mogą być źródłem poznania Boga z tym, że trzeba po prostu brać poprawkę i liczyć się z tym, że można się pomylić, coś źle zrozumieć a nawet oszukiwać siebie i przy okazji innych. No ale i tak lepiej choćby i sto razy się pomylić, niż ślepo wierzyć wbrew samemu sobie.
@NukeOps: Jeśli założymy, że to Bóg jest tym co stworzył otaczający nas świat i jego "mózg" jest w jakimś stopniu podobny do naszego(pomijając skale) i że nasza "tabula rasa" już w momencie poczęcia/urodzenia(whatever) przestaje być pusta i w pewnym stopniu jest zapełniana przez naszych rodziców nie tylko wtedy, ale i przez cały okres wychowawczy, to można powiedzieć że jesteśmy stworzeni na ich obraz. Ale jednak życie i jego powstanie we wszechświecie
@bachuxd: moim zdaniem błędem jest zakładanie, że "mózg" Boskiego Architekta jest pierwowzorem naszych komputerów. Dla mnie jesteśmy tylko ghost in the shell, nasze ciało to skorupa, mechanizm, którym poruszamy. Jesteśmy czymś więcej niż surową materią.
@bachuxd: a ja myślę, że Bóg projektując ludzi, wybrał shell w postaci naczelnych, jako najbardziej optymalny wybór. Świat jest zbudowany na zasadzie dualizmów, toteż nie dziwmy się, że są dwie płcie.
@Cedrik nie musimy się bać. Nie wiem jakim prawem mamy się bać. Ten świat, to wszystko mnie tak śmieszy. W ogromie wszystkiego jesteśmy takim gównem że szkoda gadać.
Mimo to mogliśmy przez chwilę zaistnieć - jakim prawem możemy chcieć więcej?