Wpis z mikrobloga

Nie chcę nikogo zabić, nie chcę nikogo nawet skrzywdzić czy uderzyć, choć gdyby zaszła taka potrzeba nie miałbym z tym większych problemów. Pozbawienie kogoś życia wiąże się z pewną reakcją która zachodzi w psychice człowieka. Ludzie zabijają w gniewie, z zazdrości, nienawiści i wielu innych powodów kierowanych uczuciami bądź emocjami. Z nami jest inaczej – chodzi mi o ludzi takich jak ja. Urodziłem się jak każdy inny, dorastałem jak każdy inny. Nie czułem się ani gorszy ani lepszy – lecz czułem że jestem inny. Gdy miałem 10 lat, zmarła mi babcia. To było dawno, w czasach kiedy w małych miasteczkach zwłoki przez trzy doby trzymano w domu, w trumnie i wieczorami rodzina i sąsiedzi spotykali się na modlitwie za zmarłego. To był mój pierwszy raz kiedy widziałem martwe, ludzkie ciało. Choć matka nie miała oporów pokazać mi martwej babci wyczuwałem, że trochę boi się mojej reakcji. Nie zrobiło to na mnie wrażenia – żadnego. Spaliśmy w domu dziadków, w nocy obudził mnie niepokojący i przeraźliwie intensywny zapach kwiatów. Zszedłem po cichu do pokoju gdzie była trumna. Zapaliłem światło, babcia leżała spokojnie, jakby spała. Miała podwiązaną szczękę i wyglądała jak z kreskówek gdzie głównego bohatera dopada ból zęba. Czerwony różaniec oplatał jej papierowo jasne dłonie. Po cichu zbliżyłem się do trumny, dotknąłem jej zimnych dłoni. Usiadłem na krzesełku i usnąłem.
Kilka lat później w szkole, wszyscy moi znajomi przeżywali burzę hormonów. Pierwsze zazdrości, miłości, chodzenie ze sobą i te sprawy. Czułem, że się zakochałem. Pominę tu dość długą i mało ciekawą część opowiadającą o tym ile człowiek musi zrobić by zdobyć dziewczynę, tym bardziej gdy jego uroda, ubiór i cała powierzchowność należy do przeciętnych. Nie wyszło nam, Powiedziała że jestem zimny jak lód. W dorosłym życiu słyszałem wielokrotnie podobne stwierdzenia. Nie czuję potrzeby bliskości, całkowicie obojętne mi było co druga osoba myśli, co czuje. Zabrzmi to dość brutalnie ale cieszyłem się gdy odchodziły. Znikało wtedy poczucie winy za to że nie umiem kochać. Nawiązywanie relacji, tych normalnych – pełnoprawnie związkowych było czymś czego ja nie potrafiłem a czego bardzo pragnąłem. Być normalnym człowiekiem, miotanym emocjami, rządzonym uczuciami, spontanicznym i ciepłym. To mi w życiu najbardziej nie wyszło. Kiedyś moja partnerka zapytała mnie czy byłbym w stanie się dla niej poświęcić tak bardzo, że gdyby zaszła potrzeba to oddałbym życie za nią lub dzieci które ona planowała. Byłem już na tym etapie życia gdzie przestajesz kłamać by nie odstawać od reszty. Zbyłem jej pytanie, zadając swoje byleby zejść z tego tematu. Wyszedłem szybko z domu, wsiadłem w samochód i odjechałem. Zaparkowałem ulicę dalej i dotarło do mnie, że nie jestem w stanie się dla kogokolwiek poświęcić. Wtedy zrozumiałem, że jestem nienormalny i postanowiłem zacząć się leczyć. Byłem u trzech psychiatrów, dopiero ostatni wykazywał zainteresowanie moim przypadkiem. Nie traktował mnie w kategorii 100 zł za pół godziny i poczułem, że jest szansa. Mijał czas, kolejne wizyty, dziewczyna która zmotywowała mnie do pójścia do psychiatry odeszła. Znów nie czułem nic, pomogłem jej się spakować, odwiozłem ją do rodziców. Nie mamy ze sobą kontaktu choć rozeszliśmy się w spokoju. Nasza wspólna znajoma kiedyś wygadała mi się, że moja była bała się mnie. Nie bała się w sensie, że mógłbym jej zrobić krzywdę. Bała się bo ponoć czuła, że nic na świecie nie jest mnie w stanie zatrzymać przy kimkolwiek na stałe. Bardzo szanowałem kobiety z którymi się spotykałem, dbałem o nie bardzo, przynosiłem też kwiaty od czasu do czasu bez powodu, starałem się rozmawiać i słuchać co mają do powiedzenia. Niestety, było to sztuczne i wymuszone z mojej strony. Nie interesowało mnie to kompletnie, kwiaty przynosiłem w ramach niespodzianki bo czytałem, że kobiety to lubią, w łóżku również skupiałem się tylko na tym żeby była spełniona. Lubiłem seks, to był jedyny moment kiedy czułem bliskość drugiej osoby i nie przeszkadzała mi ona. Schematyczny, zaplanowany wcześniej, pozbawiony jakiekolwiek spontaniczności z mojej strony choć na taki miał wyglądać. Bałem się otworzyć przed drugą osobą, by nie zostać odrzuconym za to kim jestem. Po wizytach u psychiatry a później u terapeuty trafiłem na terapie grupową. Liczyłem na klimat z podziemnego kręgu jednak nie było aż tak widowiskowo. Grupa liczyła od kilku do kilkunastu osób, nie wiem dokładnie ile, bo nie wszyscy przychodzili regularnie. Najwierniejszych było sześć osób, a ja byłem w tej szóstce. Żadne z nas nic nie czuło, żyliśmy normalnie, mijaliśmy się z ludźmi jednak byliśmy jakby innym gatunkiem. Potrafiliśmy tworzyć wieloletnie przyjaźnie, zakładać rodziny, być dobrymi pracownikami lub posiadać własne interesy – to co nas łączyło to, to że każde z nas potrafiło zrozumieć się nawzajem.
Potrafimy płakać, śmiać się, jesteśmy dość otwarci w rozmowie, mówiąc nieskromnie jesteśmy dość inteligentnymi ludźmi. Żeby zrozumieć jak to jest być normalnym człowiekiem często nadużywamy alkoholu. Wszyscy. Też tak mam, piję gdy trzeba okazywać uczucia, nie wiem czy są wtedy prawdziwe czy to tylko iluzja, spiętrzenie moich marzeń zmiksowane z alkoholem. Żeby przytulić kogokolwiek muszę wypić przynajmniej dwa drinki inaczej byłoby to nienaturalne z mojej strony. Ludziom ciężko jest zrozumieć jak to jest nie mieć uczuć, jak to jest być obojętnym na los drugiego człowieka. Nazywają nas egoistami, wpędzają w poczucie winy. Gdybym urodził się bez ręki, ludzie współczuliby mi, urodziłem się bez ludzkich odruchów i nikt tego nie może zaakceptować. Choć czasem się przydajemy. Gdy zginął mój przyjaciel, nikt nie był w stanie pojechać do jego mamy i ją o tym powiadomić. Stałem i patrzyłem jak lekarze z karetki go reanimują, widziałem jak umierał, jego życie gasło i przestawało mieć znaczenie dla tego świata. A ja stałem i patrzyłem, nie czułem żalu, rozpaczy, gniewu czy bezsilności. Pomyślałem: trudno, tak miało być. Gdy pojechałem do jego matki, a była mi to osoba bardzo znana, bardzo ciepła dla mnie kobieta była już noc. Obudziłem ją pukaniem do drzwi, dzwonek wydawał się zbyt brutalny jako formę obudzenia. I całą drogę z wypadku myślałem tylko o jednym, zapukać czy zadzwonić dzwonkiem. Otworzyła zaspana, powiedziałem co się stało, osunęła się na podłogę i usłyszałem krzyk, tak przerażający i głęboki jakby pochodził wprost z jej serca. Zadzwoniłem po jej siostrę, sam nie byłem w stanie z nią wysiedzieć, dla mnie jego życie się skończyło. Nie mogłem nic zrobić ani nic sensownego powiedzieć komuś kto stracił najbliższą sobie osobę. Wróciłem do domu, umyłem się i poszedłem spać.
To nie jest tak, że to jest dla nas łatwe. Ludzie twierdzą że jest coś takiego jak wyrzuty sumienia i chyba nieraz je czuję. Żałuję, że muszę udawać, zakładać czarne okulary gdy wszyscy płaczą, mówić rzeczy których nawet nie rozumiem, udawać najcenniejsze uczucia jak choćby współczucie.
Gdy dowiedziałem się, że mam raka, nie zrobiło to na mnie żadnego wrażenia, lekarka spojrzała na mnie dość dziwnie gdy ze szczegółami dopytywałem jak będę umierać. Ciekawiło mnie to. Odmówiłem leczenia szpitalnego. Życie ludzkie nie ma dla mnie żadnej wartości, ani moje ani cudze. Jesteśmy i umieramy. Fakt, że umieram nie sprawił, że odnalazłem sens życia, albo inaczej na nie spojrzałem jak w tanich amerykańskich filmach. Nie chcę nikogo przepraszać, ani się zakochać prawdziwie na sam koniec. Chciałbym umrzeć w miarę bezboleśnie i tyle.

Historię tę dedykuję znajomemu, który zmarł na raka płuca. Jest to część jego wspomnień, którymi podzielił się ze mną przed śmiercią. Napisałem starając się oddać formę i styl w jaki opowiadał mi o swoim życiu, być może nieudolnie.
#opowiescizpsychiatryka #psychologia #niebieskiepaski #rozowepaski #feels
  • 49
@Afterglow: rozwiniesz temat? Bo czuję się, jakbym przeczytał właśnie moje obawy z kilku ostatnich lat mojego życia, trochę mnie to podniosło na duchu, bo czuje, ze to nie tylko ja tak mam, z drugiej strony nie zawsze byłem taki, kiedys byłem tego przeciwnościa i nadal to się czasami objawia, ale podobnie nie jestem w stanie niczego poczuc, a to czego sie obawiam najbardziej to to, że co do mojej rodziny moge
@Naxster: Przy bliższym poznaniu miałem wrażenie, że mógłby mnie zabić, zniszczyć oszukać i jednocześnie rosło moje zaufanie do niego. To dziwna relacja ale traktował to z perspektywy uczeń - mistrz. Gdzie ja byłem uczniem. Odnośnie diagnozy nie mam informacji. Wiem że w jego najbliższym kręgu rodzinnym występowały zaburzenia typu: nerwica oraz jego ciotka cierpiała na schizofrenie ale nie wiem jakiego rodzaju.
@zarejestrowalemsie: zaufanie roslo bo podstawy zachowania sa bardziej solidne na pierwszy rzut oka. Mianowicie jak sie ma więź opartą na "lubi mnie" to prędzej czy później pojawi sie rozterka czy nie przestanie. Bo uczucia sa ulotne. Natomiast on sie przyjaźnił na zasadzie racjonalnego wyboru. Logicznej decyzji.
Wiele osob nie zechce pomocy nim nie dowiedza sie co darczynca z tego ma. Bo ciezej im uwierzyc w szczere serce niz logike zysku