#sepecharecenzuje Miszmasz, czyli Kogel-Mogel 3 (2019) (no.63)
Obejrzane, ale jakim kosztem. Trzecia odsłona jednej z przyjemniejszych polskich komedii lat 80-tych reklamuje się hasłem: „Komedia taka jak dawniej”. No cóż, nie wiem, co w niej jest „jak dawniej”. Mówię to ze smutkiem, ale Miszmasz jest najbardziej nieśmiesznym, żenującym i przykrym wysrywem, jaki miałem okazję oglądać w ciągu ostatnich paru ładnych lat, wliczając w to gnioty kinowych trolli i Januszy pokroju Vegi czy Zatorskiego.
-historia zaskakiwała mnie do samego końca. Nie wiem o co chodzi, było tylko sporo mówienia BANG i jeszcze więcej scen usilnie starających się być śmiesznymi, jak trwająca kwadrans karuzela śmiechu z dwojgiem naćpanych gerontów w traktorze. Poziom niżej od cyrku. Dosłownie, bo tu jeszcze rzucali pomidorami w Zborowskiego. Sale kinowe musiały tonąć w salwach śmiechu.
-dialogi o niczym, sztucznie błyskotliwe i ozdobione paroma nawiązaniami do poprzednich części
Obejrzane, ale jakim kosztem. Trzecia odsłona jednej z przyjemniejszych polskich komedii lat 80-tych reklamuje się hasłem: „Komedia taka jak dawniej”. No cóż, nie wiem, co w niej jest „jak dawniej”. Mówię to ze smutkiem, ale Miszmasz jest najbardziej nieśmiesznym, żenującym i przykrym wysrywem, jaki miałem okazję oglądać w ciągu ostatnich paru ładnych lat, wliczając w to gnioty kinowych trolli i Januszy pokroju Vegi czy Zatorskiego.
-historia zaskakiwała mnie do samego końca. Nie wiem o co chodzi, było tylko sporo mówienia BANG i jeszcze więcej scen usilnie starających się być śmiesznymi, jak trwająca kwadrans karuzela śmiechu z dwojgiem naćpanych gerontów w traktorze. Poziom niżej od cyrku. Dosłownie, bo tu jeszcze rzucali pomidorami w Zborowskiego. Sale kinowe musiały tonąć w salwach śmiechu.
-dialogi o niczym, sztucznie błyskotliwe i ozdobione paroma nawiązaniami do poprzednich części
Uświadomiłem sobie, że - parafrazując klasyka – jeżdżenie po tym filmie jak po MOPRu nie ma większego sensu. A to głównie dlatego, że 365 dni jest jednym wielkim autodissem. I o ile taki Vega to w zasadzie biznesmen, który produkuje swoje filmowe fekalia jedynie dla łatwych pieniędzy, wydawać by się mogło, że niejaka Barbara Białowąs i sztab pracujących z nią ludzi faktycznie próbuje ulepić coś sensownego. No cóż, na pewno daliście z siebie wszystko, kochani.
+pomijając fakt, że 365 dni to pełnometrażowy pornol (dobrze zarabiający pornol), to jest to jednocześnie gniot z pełną parą poniewierający widza wszelkimi stereotypami, również (o ironio) o typowej p0lce. Tak, drogie Panie. W jednej ze scen dwie p0lki rozwalają się przy stole z brudnymi girami, wywalonymi bebzonami i kielichami taniego wina. Piękny obraz kobiety wyzwolonej.
-sama