Wpis z mikrobloga

Jakieś dwa tygodnie temu byliśmy z różwowmpaskiem na komunii jej chrześniaczki w naszym rodzinnym mieście. Wracaliśmy z tej komunii z obrzeży miasta i akurat przejeżdżaliśmy, no powiedzmy, przez taką biedniejszą część miasta. W zasadzie to taki skrót myślowy, tak naprawdę to jechaliśmy przez bogatszą część miasta, ale akurat w tej części ktoś pobudował blok "awaryjny" żeby lokalni bezdomni mieli dom. Oczywiście w każdym oknie satelita, ale mniejsza.

No i sobie jadę, radio brzęczy, pasek czyta kindla. jest sielsko, piękny dzień, słońce i w brzuszku pełno po tej komunii...

Wtem!

Patrzę, a tu pośrodku mojego pasa, NA-KUA-OCZOM-NIE-WIERZĘ-MOJEJ-JEZDNI, lezie sobie facet o barkach szerokości mojego auta. Moim kwa zafajdanym pasem tak sobie koksina człapie w tę stronę co ja jadę to on sobie idzie. Z naprzeciwka jechał autobus, więc nie miałem jak wyminąć gościa, nawet się zajaniec nie odwrócił, więc tak się za nim wlekę 5,5 kilometra na godzine, faka mać. Ręka świerzbi, klakson prosi.

I wiecie co?


Nie wysadził mnie z samochodu.


I nie dostałem w mordę.


Spokojnie zaczekałem aż minął nas autobus i wyminąłem typa, który kontynuował swoją luzacką wędrówkę.


morał: Bycie rozsądnym człowiekiem nie wyniesie was do gorących, mireczki, ale swoje twarze i auta to wy szanujcie. klaksony oszczędzajcie. bo jak ktoś lezie na luzaku po środku ulicy, to widocznie robi to, bo mu k
wa wolno!


#coolstory #truestory #fiszustory
  • 3