Aktywne Wpisy

uncle_freddie +393
Barcelona 2 - 0 Borussia; Robercik Lewandowski
MIRROR: https://streamin.one/v/3bb19519
#mecz #golgif #fcbarcelona #golgifpl #ligamistrzow
MIRROR: https://streamin.one/v/3bb19519
#mecz #golgif #fcbarcelona #golgifpl #ligamistrzow

źródło: b2r
Pobierz

Jezeli barca wygra LM i Puchar krola to lewy dostanie zlota pilke? czy inny pilkarz #mecz
LEGENDA PANI ŚMIERĆ
Związek Sowiecki w latach 30. dysponował, w mojej ocenie, najbardziej zaawansowaną technicznie armią świata. Nie przypadkiem bardzo popularne było również strzelectwo - Armia Czerwona potrzebowała wyszkolonych snajperów i strzelców wyborowych. Istniały szkoły snajperskie, gdzie szkolono setki nowych rekrutów. W czasie wojny szkolono także kobiety. Jest to bardzo ciekawy temat i poświęcę mu osobny post. Dość powiedzieć, że sowieccy snajperzy dużo krwi napsuli Niemcom w okresie 1941-42.
Jedną z najbardziej znanych kobiet-snajperów była Ludmiła Pawliczenko. Setki zabitych Niemców, najwyższe odznaczenia państwowe, tournee po USA i Kanadzie i tytuł najskuteczniejszej kobiety-snajpera w historii. Stała się bohaterką filmu ''Bitwa o Sewastopol'', postać nią inspirowana jest bohaterką gry serii Call of Duty, doczekała się ogromnej liczby książek i artykułów, nawet poematów, piosenek i bestsellerowej powieści ''Oko snajperki''. Anna Krylova w książce ''Radzieckie kobiety w walce'' poświęciła jej honorowe miejsce.
Oficjalnie Ludmiła Pawliczenko miała wstąpić do Armii Czerwonej w 1941 roku i zapisać się heroicznie podczas obrony Odessy, gdzie zabiła aż 187 Niemców. Później był Sewastopol, gdzie, natchniona zemstą za śmierć syna i męża, zabijała podłych faszystów jednego za drugim przez osiem miesięcy. Dopiero po bardzo ciężkim urazie głowy, niepierwszym zresztą, została wycofana z frontu. W niecały rok miała zabić aż 309 Niemców, w tym aż 36 snajperów.
Została bohaterką, udała się w tournee po USA, gdzie zadawała kąśliwe pytania, gdzie jest anglo-amerykańskie wsparcie dla dzielnie walczącego Związku Sowieckiego. Była tam gwiazdą, opowiadała o swoich heroicznych wyczynach i horrorach wojny. Ekstaza na jej punkcie w USA, Kanadzie i Wielkiej Brytanii sięgała zenitu. Reporterzy szaleli na jej punkcie, błagając, aby zademonstrowała jak stoi z karabinem. Podobno proszono, by udostępniła swój wizerunek firmie produkującej zapałki za milion dolarów. Śpiewał dla niej Paul Robeson, Woody Guthrie napisał o niej piosenkę, a sam Charlie Chaplin ponoć całował ją po palcach. Otrzymała masę prezentów: rewolwer od robotnicy z fabryki, książki historyczne od studentki z Oxfordu, srebrny czajnik od gospodyni domowej. Zebrała też 350 funtów od angielskich robotników (ok. 28 tys. wg dzisiejszego kursu). Wzruszone niepełnosprawne dzieci z domu dziecka przekazały jej swoją rzadką kolekcję motyli. Ponoć zaprzyjaźniła się nawet z żoną prezydenta Roosevelta, Eleanor. Po powrocie do ZSRR została instruktorką i nie wróciła już na front.
Tyle legenda.
Kilka lat temu na legendzie pojawiły się rysy. Pierwsze doniesienia o Ludmile Pawliczenko pojawiły się, kiedy ta ''na koncie'' miała już rzekomo prawie 200 zabitych Niemców w obronie Odessy. Samo w sobie jest to nieprawdą, ponieważ Odessę oblegali nie Niemcy (którzy tworzyli tam niezbyt dużą grupę pomocniczą gen. Rene von Courbiera), a Rumuni z 4. Armii gen. Nicolae Ciuperci. Oblężenie Odessy dość szczegółowo opisałem w cyklu o Barbarossie, toteż zachęcam do lektury tamtego wpisu.
Sama Pawliczenko nie umiała konkretnie wskazać, gdzie walczyła jej jednostka podczas obrony Odessy, myliła daty i nazwiska. Co więcej, twierdziła też, że jej dowódca polecił jej stworzyć własny pluton snajperski. Plutony snajperskie zaczęto jednak tworzyć dopiero w 1943 roku. Nie mogła też dowodzić plutonem, bowiem miała wówczas stopień sierżanta, czyli dowodzącego drużyną. Pawliczenko twierdziła też, że przeciwko jej plutonowi Niemcy wystawili w Odessie... swój pluton snajperski, co było po prostu absurdem. W Wehrmachcie nie istniały plutony snajperskie - ani wtedy, ani nigdy później. Snajperzy mieli status ''Freischütz'' i operowali samotnie, bądź w parach. Było ich w Wehrmachcie zresztą bardzo niewielu w 1941 roku.
Co ciekawe, Pawliczenko nie otrzymała żadnego odznaczenia za rzekomych ''187 Niemców'', chociaż Sowieci hojnie wówczas rozdawali medale. Za 20 zabitych wrogów gwarantowany był Order Czerwonego Sztandaru. Za 75 - Złota Gwiazda Bohatera ZSRR, najwyższe odznaczenie bojowe. Za samą Odessę rzekoma ''Pani Śmierć'' powinna otrzymać co najmniej dwie Złote Gwiazdy. Co jest co najmniej dziwne, bo w pragnieniu jakichkolwiek sukcesów odznaczano wówczas hurtowo, nawet artystów frontowych. Jedną z nagrodzonych była Nina Oniłowa, obsługująca karabin maszynowy, z dużo mniejszymi zasługami.
Historię spopularyzował jakiś bliżej nieznany ''sierżant Grigorow'', który opowiedział ''Komsomolskiej Prawdzie'' 4 czerwca 1942 roku o ''dziewczynie zabijającej faszystów''. Czemu tak późno? Nie wiadomo. Tenże sierżant Grigorow opisał niedorzeczną historię, jak Niemcy wysłali najpierw tresowanego kota, a potem zabawowego psa, który miał odwrócić uwagę dzielnej sowieckiej komsomołki. Na próżno.
Obrona Sewastopola to kolejny tajemniczy rozdział. Jej najsłynniejszym trafieniem miał być podobno najlepszy snajper Wehrmachtu, Otto von Singer, który miał mieć na koncie 500 trafień. Pokonała go po długim pojedynku sam na sam, a scenę tę uwieczniono w filmie ''Bitwa o Sewastopol''. W rzeczywistości w Wehrmachcie nie było żadnego snajpera o tym nazwisku. Które najpewniej zaczerpnięto ze znanej marki maszyn do szycia, z obowiązkowym ''von''. ;) Nie był to jedyny taki wymyślony przeciwnik, że tak wspomnę rzekomego arcywroga Wasilija Zajcewa, niejakiego pułkownika Erwina Koeniga.
Żaden z żołnierzy i dowódców Samodzielnej Armii Nadmorskiej, z którymi miała wówczas walczyć Pawliczenko, nie wspominał o niej w raportach i relacjach. Historyk Oleg Kaminski po analizie dokumentów wskazuje, że Pawliczenko od marca do czerwca 1942 roku... praktycznie nie brała udziału w walce i znajdowała się w sztabie swojego pułku. Sama zresztą w liście do siostry z maja 1942 roku pisała, że nie walczy, bo leczy rany odniesione w marcu 1942 roku. Nie dodają się także jej trafienia. Wspominała, że zabiła 300. Niemca w swoje urodziny 12 lipca, tymczasem oficjalna wersja wspomina, że została ewakuowana ciężko ranna 19 czerwca. Jeśli nawet pomylono daty (co jest niemożliwe, bo Sewastopol upadł 4 lipca 1942 r.), to kiedy zabiła pozostałych 9 Niemców, skoro już nie wróciła na front?
Kwestia ran także jest interesująca. Pawliczenko wspominała, że została ranna aż trzy razy w głowę. Tymczasem na żadnym ze zdjęć nie widać zachowanych blizn. Mówiła też, że Niemcy zamordowali jej syna i męża na jej oczach. W rzeczywistości z mężem rozwiodła się przed wojną, a syn Rostisław zmarł dopiero w 2007 roku. Nie pochowano go zresztą z matką, która wyparła się go za życia.
Podczas tournee po USA Ludmile towarzyszył Władimir Pczelincew, znakomity snajper, który wówczas miał udokumentowaną karierę, stopień porucznika i Złotą Gwiazdę. Wielokrotnie proszono ich o zademonstrowanie umiejętności. Strzelał jedynie Pczelincew (bardzo dobrze zresztą, bo uwielbiał bawić się nową bronią), a Pawliczenko zawsze się wymawiała. Wzięła do ręki karabin tylko jeden raz i Pczelincew zauważył, że... strzelała byle jak. Być może powodem było drżenie ręki, którego nabawiła się wskutek rany... albo czegoś innego.
Sowiecka ambasada w USA obawiała się, że ktoś będzie bardziej spostrzegawczy. Pawliczenko bowiem niespecjalnie wyglądała na snajpera, na kogoś, kto czołga się godzinami i nie je całymi dniami: była niska i pulchna, ruszała się wolno, dużo piła i paliła. Sam Pczelincew szydził z niej, że jest dość otyła. Jej mundur - przerobiony z generalskiego z braku kobiecych mundurów - źle na niej leżał. Jednak umiała przemawiać. Słynęła z ciętych, dość buńczucznych ripost do brytyjskich i amerykańskich reporterów, na ich pytania, jakiej szminki używa, czy jaką bieliznę nosi. Mówiła, że ''nikt w walce nie myśli o pudrowaniu nosa''. Do legendy przeszła jej odpowiedź ''Panowie, mam dwadzieścia pięć lat. Zdążyłam zabić trzystu dziewięciu faszystów. Nie wydaje się wam, że za długo chowacie się za moimi plecami?''.
Cóż, dla pożytecznych idiotów z Ameryki, socjologiczna nowinka, jaką były walczące z bronią w ręku kobiety i plotki na ten temat rodem z dzisiejszego pudelka, były bardziej ciekawe, aniżeli weryfikacja dokonań ''Pani Śmierć''. Nikt nie śmiał skrytykować niedorzecznych opowieści Pawliczenko, jakoby Niemcy grozili, że pokroją ją na 309 kawałków...
Ani to, ani inne absurdalne bajki o Niemcach, którzy mieli oferować jej... czekoladki (!), jeśli przejdzie na ich stronę, nie znajdują żadnego potwierdzenia po stronie niemieckiej. Podejrzewam, że Niemcy do końca wojny nie wiedzieli, że istnieje ktoś taki, jak Ludmiła Pawliczenko.
Jej książeczka snajperska, w której miała rzekomo udokumentowanych 309 trafień, jeśli istnieje, to jest falsyfikatem. Książeczki te, wzorem niemieckim, wprowadzono w Armii Czerwonej w 1943 roku, a więc po zakończeniu jej służby. Pierwszy order - Order Lenina - dostała dopiero w lipcu 1942 roku, po dwóch miesiącach kampanii medialnej na swój temat. Złotą Gwiazdę zaś otrzymała dopiero po powrocie z USA.
Po wojnie ''Pani Śmierć'' nie zrobiła żadnej kariery w wojsku, nie była też instruktorem strzelectwa. Kariery naukowej też nie zrobiła. Nie zapisała się niczym szczególnym. Paliła jak smok, lubiła wypić i opowiadać straszne historie dzieciom, jak chowała się za zwałami trupów. Dopiero w latach 70. zaczęła pracę nad swoimi wspomnieniami, nakłoniona przez ukazujące się relacje żołnierzy z Odessy i Sewastopola. Jej memuary opublikowano dopiero w 2015 roku, po tym, gdy za jej legendę wzięli się Luba Winogradowa i Oleg Kaminski.
Tu trzeba dodać, że jej wspomnienia prawie na pewno redagowała osoba trzecia, która diametralnie zmieniła ich treść. W najnowszym wydaniu bowiem usunięto wszystkie sporne kwestie: zamiast Niemców w Odessie są Rumuni (o czym wcześniej nie było mowy), nie ma wzmianki o śmierci męża i syna na oczach Pawliczenko, nie pojawia się też Otto von Singer. Wspomnienia są zresztą bardzo szczegółowe co do wydarzeń frontowych. Ktoś, kto je redagował, wiedział, gdzie i kiedy atakowały dane jednostki i to na szczeblu pojedynczych batalionów i kompanii. Czy wiedziała o tym Pawliczenko, która - z tego co mi wiadomo - nie prowadziła badań na temat Wehrmachtu w archiwach zachodnioniemieckich?
Opisane w nich historie brzmią po prostu niewiarygodnie: oto dzielna Ludmiła zawsze rozpoznawała ''swoich'' Niemców po tym, że mieli dziury w głowach, a po walce - oczywiście udanej - zbiera pamiątki i trofea. Tymczasem od początku snajperstwa wojskowego snajperzy celowali w tułów, jako najszerszą część ciała człowieka. Wspominają o tym realni snajperzy, jak Hesketh-Prichard, Sepp Allerberger, czy Carlos Hathcock.
Dokumenty jednostki, w których miała służyć, nie potwierdzają jej dokonań. Są one w ogóle dziwne, bowiem wymieniani tam snajperzy... nie figurują w żadnych bazach danych Armii Czerwonej. Żaden jej domniemany towarzysz broni o niej nie pisze w swoich relacjach, choć wymieniają inne kobiety walczące na froncie. Ergo jedyne informacje na temat Pawliczenko... pochodzą od niej samej.
Biorąc pod uwagę powyższe wątpliwości, uważam, że historia Ludmiły Pawliczenko to po prostu kolejna sowiecka bajka i mit Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, na równi z tzw. ''panfiłowcami'' i twierdzą brzeską. Istniały, co prawda, prawdziwe kobiety-snajperzy, jak Roza Szanina (59 trafień), czy żyjąca do dzisiaj Nina Łobkowska (ma 99 lat, zdobyła 89 trafień), ale Pawliczenko do nich nie należała. Widać zresztą sporą dysproporcję w liczbach.
Na marginesie, co warto dodać, Sowieci ''zaliczyli sobie'' co najmniej kilkunastu snajperów, mających astronomiczne liczby zabitych ''na koncie''. ''Najlepszym'' miał być Michaił Surkow z 702 zabitymi, ale i innych nie brakowało. Iwan Sidorenko - 522, Fiodor Ochłopkow - 423, Stiepan Petrenko - 422, Iwan Kulbertinow - 489, Nikołaj Iljin - 469. Nawet wspomniany Pczelincew miał zabić 456 Niemców.
Tymczasem takie osiągnięcia są po prostu niewykonalne. Snajperzy nie byli i nie są jednoosobową armią, zatrzymującą całe dywizje wroga. Większość z nich osiągała kilkadziesiąt trafień, mniej niż sto. W skrajnych wypadkach, jak w armii niemieckiej, czy fińskiej, kiedy toczyli boje z przeważającym liczebnie wrogiem, liczby te mogły być większe, sięgające 200-250, góra 300 trafień. Wynikało to z tego, że mało który snajper dożywał ''lepszego wyniku''. Ginęli, lub zostawali ranni dość szybko w trakcie walk, najlepszych wycofywano z frontu, bo byli zbyt cenni, by mieli ginąć - prowadzili działalność propagandową, albo trafiali do szkół. W Wehrmachcie każde trafienie musiał potwierdzić oficer i zapisać je w książeczce snajperskiej strzelca, więc weryfikacja była obowiązkowa. Nawet co do legendarnego Valkoinen Kuolema, czyli Simo Häyhä są bardzo poważne wątpliwości, czy zdołał trafić choćby połowę z przypisywanej mu liczby 500 zabitych wrogów.
Tu warto jeszcze wspomnieć, jaki był tego cel. Ludmiła Pawliczenko wywodziła się z bardzo komunistycznej rodziny. Jej ojciec, Michaił Biełow, był wieloletnim bolszewikiem, odznaczonym Orderem Czerwonego Sztandaru. Ona sama była członkinią fanatycznej młodzieżówki partii bolszewickiej - Komsomołu - i obrony przeciwlotniczej OSOAWIACHIM. Uzyskała odznakę Strzelca Woroszyłowskiego. Doskonale nadawała się na propagandową gwiazdę Armii Czerwonej - pewna ideologicznie, z upartyjnionej rodziny. Totalitarny Związek Radziecki, panicznie bojący się obnażenia swojej zbrodniczej twarzy, musiał wiedzieć, że wysyła na zachód kogoś, kto jest zadeklarowanym bolszewikiem.
W dodatku upadł Sewastopol, gdzie przepadło 100 000 sowieckich żołnierzy, a Niemcy zaczynali wdzierać się do Stalingradu i na Kaukaz. Morale dołowało, w szeregi Armii Czerwonej znowu wdarł się strach. Na g---t potrzebni byli bohaterowie. Medialni, błyskotliwi, fanatyczni. Być może Ludmiła Pawliczenko miała wypełnić tylko jedną misję - zrobić wrażenie na zachodniej opinii publicznej. Jeśli tak, to wypełniła ją dobrze. Bo snajperem z 309 trafieniami - nie była na pewno.
* * *
Mój fanpage na Facebooku: https://www.facebook.com/WojnawKolorze2.0/
Jeśli macie ochotę mnie wspierać, zapraszam do odwiedzenia profilu na Patronite, lub BuyCoffee i postawienia mi symbolicznej kawy/piwa za moje teksty.
https://patronite.pl/WojnawKolorze
https://buycoffee.to/wojnawkolorze
#iiwojnaswiatowa #gruparatowaniapoziomu #qualitycontent #historiajednejfotografii #historia #ciekawostkihistoryczne #ciekawostki #wojna #rosja #zsrr #propaganda #ruskimir
źródło: lyudmila-pavlichenko-ww2-sniper1
PobierzSzkoda czasu na czytanie tych bredni.
coś dziwna ta ocena
W języku potocznym na pewno nie ma między nimi różnicy.
@Diamond-kun dlaczego? Armia Czerwona w latach 30. wprowadzała czołgi pływające i czołgi sterowane radiem, miała armię spadochroniarzy i snajperów, samoloty podczepiane pod inne samoloty, eksperymentowała nawet z takimi wynalazkami, jak latające czołgi (w sensie czołg ze składanymi skrzydłami i silnikiem), czy karabin maszynowy napędzany motorem (w sensie, że pociski wystrzeliwał silnik, a nie eksplozja prochu). To była technologia iście kosmiczna.
@lycaon_pictus:
Jak nie doszły do skutku? Sowieci wyprodukowali prawie 5000 czołgów pływających T-37A, T-38 i T-40. Nikt tylu nie wyprodukował, co oni. Czołgi latające nie doszły do skutku, ale to nie jest ''większość z tego co wymieniłem''.
Zresztą ich pomysł na czołgi pływające i tak
@Diamond-kun problem w tym, że to nie były eksperymenty, tylko doktryna. Oczywiście, jak wszystko w sowieckim państwie - raczej jako całość kiepsko działało, albo nie zostało przetestowane zgodnie z doktryną, ale istniało i dlatego tak napisałem.
źródło: soviet_t38_amphibious_tank
Pobierz