Wpis z mikrobloga

Czołem Mirasy i Mirabele!

Nadszedł czas podsumowań po 3 miesiącach zmagań #grubyzaklad. Na szybko to można napisać, że był chłop, nima chłopa. Był bebech, został bebeszek, były c--e, są cycunie.

Poniżej podsumowanie mojej strony wyzwania. @buchajacy_rog ma w innym terminie wstawić swoje.

Waga w czwartek o poranku to 83 kg! Jest to mój absolutny dołek z 3 miesięcy, nie wierzyłem że to jest możliwe w tak krótkim czasie. Ostatni raz tyle ważyłem 15 lat temu. Ta wartość jest lekko zakłamana głodówką w ostatni dzień i wypiciem "ledwie" dwóch litrów wody w środę.

Po odpowiednim nawodnieniu i zjedzeniu posiłków waga "prawdziwa" pokazuje 84.6 kg.

W ciągu 3 miesięcy schudłem dokładnie 22,6 kg.

Obwód w pasie spadł ze 108 cm do 91.5 cm - jest to 7 dziurek na pasku. Rozmiar koszulki spadł z XXL do L

Biję pokłon przeciwnikowi, @buchajacy_rog bo mnie pokonał w fair grze. Może i schudłem do niższej wartości ale to on spadł o więcej kg. Zgodnie z zasadami będę teraz musiał się upodlić i zabrać chłopa do baru.

Jak pisałem wcześniej, o przegranej wiedziałem już na koniec grudnia, gdy przewaga przeciwnika wynosiła tyle co mój miesięcy zrzut. Nie oznaczało to jednak, że przestaję się przejmować, trzeba było docisnąć śrubkę a przy okazji pobawić się trochę mentalnie z przeciwnikiem.

Dla tych którzy nie śledzili naszych zmagań:
Start: 105.6 kg 02.11.2023
Wzrost: 183 cm
Wiek: 36 lat

Moje chudnięcie mogę podzielić na dwa okresy:

pierwszy od listopada do 13 stycznia, w którym założyłem sobie:
- jedzenie pomiędzy 11 a 19
- jedzenie poniżej 2k kcal dziennie
- zwiększenie ilości wypijanej wody
- 4 wizyty na siłowni w tygodniu

drugi od 13 stycznia do końca zakładu, w którym założyłem sobie:
- utrzymanie wizyt na siłowni
- dwa dni postu w tygodniu (dozwolony jedynie bulion długo gotowany) - łącznie 6 dni głodówki.
- zminimalizowanie węglowodanów na rzecz białka i tłuszczu.

Jak wyszło:

Pierwszy okres poszedł bezbłędnie, codziennie poniżej 2k kcal to momentami było nawet zbyt dużo. Siłownia była tylko nużąca jak się nakładały dwa dni treningu z rzędu. Po takim podwójnym dniu padałem na pysk. Oprócz tego było spoko.

W tym czasie były 4 dni w których nie trzymałem diety. 3 dni byliśmy z @buchajacy_rog w górach i musieliśmy jeść więcej, żeby przejść zaplanowaną trasę bezpiecznie, finalnie spaliliśmy więcej niż zjedliśmy.

Jeden dzień to pępkowe u kolegi i było pite a wcześniej jedzone (do 3k kcal liczone już z wódką).

W pierwszym okresie schudłem 18,1 kg ~ 240 gram dziennie. W ostatnich dwóch tygodniach było już bardzo powoli. Generalnie w taki sposób chudnąć to przyjemność.

Potem był ten drugi okres.
Zastosowanie nowej diety pomogło mi zmniejszyć średnie dzienne kalorie do okolic 1300 kcal w ostatnich 3 tygodniach i wygonić sporo wody z organizmu. Brzuch spadł mi zauważalnie i lepiej zarysowały się mięśnie. Wbrew logice zwiększyłem też tempo zrzucania wagi w ostatnim miesiącu, do 250 gram dziennie, łącznie 4.5 kg.

PEŁEN WYKRES WAGI JEST W KOMENTARZU

Jeden dzień z 6 dni postu mam nieczysty - musiałem niespodziewanie prowadzić samochód, więc dożarłem trochę węgli, które pozwoliły uniknąć zawrotów głowy na poście w czasie jazdy.

Te prawie 3 tygodnie przypłaciłem spadkiem siły, kondycji, wahaniem nastrojów i wielkim głodem. Doświadczenie ciekawe ale średnio polecam :P Jeżeli się na cos takiego zdecydujecie, to zdecydowanie na ten czas należy zrezygnować z siłowni, może maksymalnie 2x w tygodniu. Siły brakowało mi nawet na pójście do sklepu i po każdym gwałtowniejszym wstaniu musiałem chwilę dochodzić do siebie bo kręciło mi się w głowie. Ostatni tydzień to już była katorga i wyjścia na siłownię realizowałem chyba tylko siłą woli, bo z pewnością nie ciała.

Dodatkowo pojawiły mi się problemy z suchą skórą na ciele, których nie miałem wcześniej.

Co robiłem na siłowni:
45 min kardio - zazwyczaj orbitrek, żeby oszczędzić stawy, ale zdarzało się chodzenie po schodach przed wycieczka w góry.

Około godziny ćwiczeń na maszynach: skłony z obciążeniem na brzuch, obroty z obciążeniem na brzuch, skłony z obciążeniem na dół pleców, wyciąg górny na górę pleców, rozpiętki na maszynie.

Po 4 serie na każdym urządzeniu.

18 minut kardio - bieżnia lub schody.

Kardio robione na tętnie 146

Taki zestaw był przy każdej wizycie, 4x w tygodniu, zwiększałem obciążenia w miarę jak się przyzwyczajałem.

Z 92 dni zakładu, wizyt na siłowni było 41,
3x biegałem na podwórku i ćwiczyłem na gumach 3 dni byłem w górach na ostrzejszym trekkingu. Czyli trening ciupkę częściej niż raz na dwa dni.

Cały styczeń 20 pompek dziennie w domu, codziennie, nie opuściłem w tym dnia, nawet w czasie dni głodówkowo/rosołowych - tutaj było ciężko.

Do tego codzienne dojazdy rowerem do i z pracy - jakieś 10 km.

CO JADŁEM
Generalnie jak najmniej przetworzone produkty. Dużo warzyw na surowo, dużo jajek, dużo serków wiejskich, mleka, owoców. Mięsa to głównie kurczak, wołowina i trochę wieprzowiny, często jadłem np. Tatara. Indyk zdarzył się u teściowej ze 3 razy. Wędliny to głównie polędwice. Sporo było kabanosów ale to wynik promocji zbyt dobrej, by przejść obok :D
Do tego pieczywo chrupkie typu WASA lub ciemny pełnoziarnisty chleb. Smażyłem na możliwie minimalnych dawkach oleju lub masła. Okazjonalnie skusiłem się na kawałeczek ciasta ale kalorie, niego były odpisywane od dziennego limitu.

Na dopakowanie kalorii jadłem orzechy pekan i włoskie.

Czego nie jadłem
Zrezygnowałem ze smarowideł(masło i margaryna), chleba białego, bułek, słodyczy, alkoholu - piłem tylko na sylwestra butelkę wytrawnego wina, na wyjeździe w góry p--o(10 sztuk) i na pępkowym 0.6 wódki. Oprócz, tego chyba ze 3x lampkę wina wytrawnego z żoną.

Ułożenie diety
Tworzona była na bieżąco, starałem się nagotować więcej i potem jeść kilka dni to samo. Podobnie było z zakupami, kupić więcej ale jeść kilka dni. Jedynym wyznacznikiem co mogę a czego nie, były kalorie, które liczyłem z aplikacją i wagą każdego dnia. Dietę robiłem sam, bez żadnego dietetyka, inspirując się dietami z internetu i tym co było aktualnie na promocji. Nie była to żadna dieta keto ale starałem się aby ograniczyć jednak węgle.

Nie brałem żadnych białek w proszku, suplementów, spalaczy, odchudzaczy itd. Czysta dieta na normalnym ogólnodostępnym jedzeniu. Nie żałowałem sobie przypraw nie cukrowych.

KOSZTY ODCHUDZANIA
Karnet nocny na siłownię- 49 zł/miesiąc
Jedzenie- jak liczyłem to +- 160 zł tydzień.
Jakieś ubrania na siłownię szybkoschnące, żeby mieć jakikolwiek komfort - 100 zł
Filtry dafi do wody - piłem średnio 4-5 litrów dziennie 20 zł

Słowo od siebie i geneza zakładu

Mimo tego, że poległem w samym zakładzie, to mentalnie i tak czuję się zwycięzcą, bo w sumie wszystkie założenia mam spełnione.

Dlaczego? Do tego trzeba poznać genezę #grubyzaklad, poniżej postaram się to opisać.

Z moim przeciwnikiem znamy się od 13 lat. W zasadzie od razu jak się poznaliśmy nadawaliśmy na podobnych falach i staliśmy się przyjaciółmi. Przez te 13 lat mamy nieregularne wspólne spędzanie czasu przy piwie, żeby sobie porozmawiać o głupotach, sensie życia i ogólnie poczillować. Nie w jakimś barze, tylko po prostu we dwóch, albo posiedzimy gdzieś pod chmurką, albo pospacerujemy.

Nie chce zdradzać zbyt wielu szczegółów ale mój przeciwnik musiał w pewnym momencie swojego życia przejść zabieg, który usuwał z jego życia dosyć dużo bólu. Niestety przez różne czynniki przypadłość się powtórzyła po nastu latach i musiał przejść zabieg ponownie, dostał po nim informację - trzeciego zabiegu nie będzie. Czas kiedy czekał na ten drugi zabieg, to czas w którym widziałem swojego przyjaciela w bólu w jakim nie chciałbym zobaczyć swojego wroga. Ból takiego stopnia, że w jego oczach było widać powoli szaleństwo. Nie wiem jakie myśli się kołatały w jego głowie ale wiem, że po drugim zabiegu wziął się, za siebie. Więcej ruchu, chodzenia, stanie przy biurku. Nawet schudł kilka kilo. Potem przyszła rutyna, zostawanie na home office z chorymi dziećmi, takie se odżywianie, piwko, kabanoski wieczorem... generalnie poszło to w odwrotną stronę.

Druga rzecz, którą musicie wiedzieć o moim przeciwniku, to że strasznie poważnie podchodzi do wyzwań, zakładów i innych przykładów rywalizacji. Zrobi wszystko, żeby wygrać aczkolwiek nie będzie łamać reguł.

Na jednym z tych naszych spacerów z piwem/spotkań, powiedział mi, że brakuje mu motywacji do zrobienia czegoś ze sobą, "może na wiosnę"- mówił. Rozumiałem go, bo mnie też jej brakowało. Niby bywałem na siłowni ale przez nią więcej jadłem i jeszcze tyłem więcej.

Pamiętając do jakiego bólu doprowadził go ten styl życia postanowiłem że ubije dwóch grubasów za jednym zamachem.

W głowie urodziła mi się idea zakładu, w taki sposób obaj będziemy się musieli starać. Myślałem, że trudno będzie mu tę wizję sprzedać, ubrać w słowa itd., że trzeba go będzie namawiać.

Gdzie tam, wystarczyło powiedzieć słowa "zakład o to kto bardziej schudnie" a ten już pytał kiedy zaczynamy i kombinował jaki tag na wykopie założyć :D

Tak jak to teraz opisuję, to się zastanawiam kto tu kogo w ch*ja zrobił.

Żeby nie było, sam też potrzebowałem motywacji do schudnięcia. Zapuściłem się przez wiele lat a jednak chciałbym opuścić ten świat trochę inaczej niż na zawał w wieku 50 lat lub udar przy 55.

Ot cała historia.

Dlaczego uważam, że mimo porażki i tak wygrałem?

Po 1 obaj do samego końca, do ostatniej kropli tłuszczu walczyliśmy o wynik. Żaden nie odpuścił, mało tego, docisnęliśmy śrubki na koniec. Dla mnie sama walka była ważniejsza niż wynik.

Po 2 od razu wiedziałem że przegram. Nigdy nie miałem aż tak rywalizacyjnej natury jak przeciwnik. Od razu założyłem sobie że przy okazji chudnięcia popracuję też nad sylwetką. Przeciwnik poszedł twardo w kilogramy bo liczył sie wynik.

Po 3 moim celem "nie do osiągniecia", takim króliczkiem, którego trzeba było gonić, był mój rocznik w kilogramach (87). Jak już go złapałem, to miałem ustawiony cel "dobre bmi" na 85 kg (ustawiłem tyle pierwszego dnia zakładu jako waga docelowa w fitatu - pokazała mi się wtedy informacja że waga do osiągnięcia w październiku xD). Ten cel też złapałem i to na luzie. Niczego więcej sobie nie muszę dowodzić.

Poniżej lista luźnych spostrzeżeń, rzeczy które mnie mega zaskoczyły w tym całym zakładzie.

Nie chorowałem w ogóle. Jak tylko pojawiało się uczucie jakby coś mnie brało, to po siłowni przechodziło.

Poprawa samopoczucia, kolana nie bolą, piszczele nie bolą, kości stóp po bieganiu nie bolą.

Mniej się pocę.

Mam głębszy sen.

Szybciej zasypiam.

Mam większy apetyt ale najadam się mniejszymi porcjami. Muszę się jednak pilnować, bo spuszczony że smyczy opierdzielę całą lodówkę. Coś jak alkoholik dopuszczony do barku.

Przy rozpoczęciu diety rozdrażnienie, później poprawione skupienie.

Na głodówce zawroty głowy i uczucie ściśniętego żołądka ale super skupienie i samopoczucie.

Po zejściu w okolice 20% tłuszczu cały czas było mi bardzo zimno.

Mocno spadło mi z tyłka, teraz jak siadam na jakiejś twardej powierzchni, to jest mi bardzo niewygodnie. Jakby się kości wbijały.

Pojawiło się więcej włosów na klacie (nadal nie widać na fotach ale kilka więcej jest).

Tłuszcz widocznie zszedł mi przede wszystkim z twarzy, szyi, ud i tyłka. Brzuch i c--e schodzą ostatnie i najtrudniej.

Na szybkość odchudzania nie miało wpływu co jadłem tylko jaka była tego kaloryczność. Nie zauważyłem znacznych różnic pomiędzy okresami pomiędzy większym żarciem węgli a tłuszczu. Tak samo bez różnicy "ciężkość" posiłków. Czy jadłem smażone na śniadanie czy na kolację- schodziło tak samo.
Smażone na kolację przed wysiłkiem, to bardzo zły pomysł :)

Znacznie poprawiła mi się pewność siebie. W pracy i w życiu zdecydowanie rzadziej unikałem konfrontacji i częściej stawiałem na swoim.

Myślałem, że dużo trudniej będzie zrezygnować z podżerania poza oknem żywieniowym, okazało się to bajecznie proste, wystarczyło 2-3 dni i się przyzwyczaiłem.

Najbardziej upierdliwe: ważenie każdej j*anej rzeczy i wpisywanie tego. Całe szczęście po dodaniu "najczęstszych" posiłków już szło z górki.

Najbardziej pomocne: apka do liczenia kalorii. Bez niej bym gruuuubo przejadał i nie ma opcji na nawet połowę tego wyniku.

Najmniej pomocne do samego zrzucania: o ironio - siłownia. Ona pomogła głównie w zachowaniu jędrności skóry, poprawie wizualnej mięśni i ogólnej kondycji. Mam wrażenie, że to przez nią ciężko było mi robić dzienne kalorie na poziomie 1-1.5k bo zwyczajnie organizm musiał żreć. Za to mam zarysowane mięśnie. Cel niby spełniony ale z bólem przyznam, że przeciwnik bez ruchu miał lepsze efekty.

Czy chudnięcie w taki sposób było mądre?
No przecież, że nie :D aktualnie moje największe strachy i zagrożenie, to efekt jojo lub odezwanie się wątroby po przepaleniu 20 kg sadła w 3 miesiące.

Czy bym to zrobił jeszcze raz?

Tak, jestem bardzo niecierpliwym człowiekiem. Jak czegoś chcę, to już, teraz, tu, zaraz. Mój przeciwnik jest w tym aspekcie podobny. Albo grubo albo wcale.

Spokojne chudnięcie to nie dla mnie, bo zaraz sobie będę dawał nagrody, cheat daye i całe odchudzanie prawdopodobnie po prostu przeżrę, tak jak dotychczas. 3 miesiące to dla mnie taki optymalny termin na zaciśnięcie pasa i radość z wyników.

Wyniki i wygląd mówią same za siebie. Nigdy tak dobrze nie wyglądałem. Nigdy nie miałem takiej formy. Nigdy nie dałem rady zrobić 5 pompek a co dopiero 20 codziennie przez miesiąc. Nie dałem rady biec ciągle 15 min, teraz spokojnie robię godzinę i w międzyczasie zastanawiam się nad następnymi ćwiczeniami.
Nigdy nie widać mi było mięśni brzucha a teraz trochę tak - z tego mam najlepszą radochę :D

Czy każdy da radę?**

Tak, jest to do osiągnięcia przez każdego. Mówi to osoba, która częściej za siłownię płaciła niż chodziła, nigdy niczego tam nie osiągnęła.

Osoba, która prowadziła maksymalnie z-----y tryb życia, z siedzącą pracą, jedząca fast foody, podjadająca w nocy, wcześniej jeszcze paląca fajki, efajki, nie żałująca sobie piwa i innych alkoholi. Brakowało chyba tylko rekreacyjnych narkotyków. Za to było chroniczne niedosypianie i wady postawy.

Dla mniej zmotywowanych i bardziej cierpliwych, nie robiłbym aż takiego deficytu i rozbił to całe chudnięcie na 6 miesięcy. To jednak miałoby takie wady, że trzeba by sie było dłużej katować i pilnować. Ja wiem, że tak bym nie dał rady.

Plany na przyszłość:

Lekkie poluzowanie diety na około 2300-2500 kcal.

Dokończenie wytapiania bebzona i cyców. Zostało myślę ok 5 kg /3 miesiące do optymalnego wyglądu, kaloryfera i plażowej figury.

Utrzymanie chodzenia na siłownię i rozpoczęcie treningu siłowego, próba rozbudowy klatki piersiowej i mocniejsze pokazanie brzucha. Zredukowanie ilości treningów do 3 w tygodniu. 4 to zbyt często jak się ma rodzinę i chce się z nimi trochę czasu spędzać.

Próba uniknięcia efektu jojo.

Praca nad poprawą postawy.

Za jakiś czas postaram się pokazać znów i albo wystawić na ostracyzm "bo a nie mówiłem, że wpadniesz w jojo" albo się pochwalić nową sylwetką.

Chciałem przy okazji podziękować wszystkim hejterom z pierwszego tygodnia. Chęć utarcia Wam nosa przeważyła nad lenistwem.

Podziękowania też dla wszystkich obserwujących tag #grubyzaklad i komentujących te nasze starania. Z przyjemnością robiłem te relacje, odpowiadałem na pytania i brałem od Was pomysły, niektóre wprowadziłem też w życie.

Podziękowania oczywiście dla mojego przeciwnika @buchajacy_rog - jak ja Cię k*rwa nienawidzę :)

#chudnijzwykopem #redukcja #odchudzanie #chwalesie #dieta i u mnie trochę #mikrokoksy oraz #bekazgrubasow bo mi się z cycków śmiejecie

Wszelkie kopiowanie diety robicie na własne ryzyko. To co było ok dla mnie- dla was może skończyć się źle.

Gdyby jednak ktoś chciał się spróbować, to widełki macie pokazane, zasady objaśnione :)

Poniżej wklejam link do folderu na dysku googla ze screenami jedzenia każdego dnia. Bez ściemy, każda kaloria policzona – czy co ciastko czy cukierek czy liść sałaty.
https://drive.google.com/drive/folders/108CuhCAdUnHM4p9IYl3w__d6U3dBKYLw?usp=drive_link
hdeck - Czołem Mirasy i Mirabele!

Nadszedł czas podsumowań po 3 miesiącach zmagań #g...

źródło: PSX_20240201_081412

Pobierz
  • 321
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach