Wpis z mikrobloga

Kieruję swoje wątpliwości do doświadczonych duchowych poszukiwaczy - może natchniecie mnie jakąś myślą. Od pewnego czasu zastanawiam się nad tym, co stało się z moją chęcią dążenia. Ostatnio w życiu staram się realizować jakiś ideał kontemplacji, ale przez to całkiem uleciał cel. A może inaczej - celem jest samo bycie. Co jednak z posiadaniem? Jak mierzyliście się z tym problemem na duchowej ścieżce, kiedy gdzieś zanikała motywacja czy ambicja? I nie chodzi o to, że zaniedbuję obowiązki, wręcz przeciwnie, podchodzę do nich z większą energią niż wcześniej. Robię to, co powinienem, to co konieczne, ale nie mam ochoty robić nic ponadto. Można by powiedzieć, że jeżeli jest mi dobrze w tym momencie i ten moment mnie spełnia, bo właściwie tylko on jest, to jak czerpać z tego samozadowolenia chęć wzrastania? Wcześniej potrafiłem mocno denerwować się na siebie, że nie rozwijam się, nie szukam lepszej pracy, nie uczę się nowych rzeczy, nie ćwiczę na instrumencie etc, teraz z kolei w ogóle nie czuję do tego parcia. I zaczynam się nad tym zastanawiać, jak pogodzić paradoks akceptacji tego co jest, a zmiany sytuacji? Mam z tym pewien problem.

Inna kwestia to to, że wraz z kolejnym duchowym przebudzeniem (bo do obudzenia jeszcze daleko, to raczej takie lunatykowanie teraz), obumiera jakaś stara część mnie; część mojej osobowości długotrwale utożsamiona z dramatem i bólem. A to było moje paliwo - miałem potężne doły, ale jednocześnie potrafiłem się do czasu do czasu ekscytować rzeczami. Teraz jest tak stabilnie, ale płasko. Nie mam ochoty wyrazu siebie, wyrazu artystycznego, który wcześniej był konieczny. Ani dramatów nie ma, ani ekscytacji. Wiem, że postęp duchowy czy samo dążenie tą ścieżką wymaga właśnie takiego podejścia, rozważnego i stabilnego. Ale znowu te dylematy, co z tym starym ja? Czy już nigdy nie będę się pławił w tamtych przeżyciach, mogąc znowu je odczuć? Wiem, że to pytania dość retoryczne; wiem, że nie można mieć zjeść ciastka i go mieć; wiem, że robiąc pewne postępy, decydując się na pewną drogę trzeba się liczyć ze zmianami i konsekwencjami. Jedna książka, którą czytałem właśnie przed tym przestrzegała, że w pewnym momencie nie napędzają stare myśli, wyobrażenia, dążenia, traci się grunt i trzeba polegać na sobie. Ale.. nie wiem czy chcę. Czy jestem na to gotowy? Czy chcę iść w tym dalej? Jednocześnie jakbym teraz się cofnął do bardziej (upraszczając) zewnętrznych rzeczy i żądz, to czułbym się, jak ktoś, kto robi coś złego, wiedząc, że to jest złe. Wmówiłem sobie jakiś kodeks moralny i kiedy go nie przestrzegam, to mam wyrzuty sumienia i wiem, że się marnuję, bo przecież powinienem żyć cnotliwie i rozwijać swego Ducha.

Być może wywody te są chaotyczne i zapewne niezrozumiałe dla osób, które nie zmagały się z podobnymi przeżyciami, ale może znajdzie się ktoś, dla kogo takie rozterki nie są obce.

#duchowosc #medytacja #buddyzm #religia
  • 5
@budep: wątpliwości na ścieżce... Raczej normlana sprawa, ale też bardzo ważny moment. Nie pogrążaj się w przesadnych analizach, tęsknotach czy bladnących namiętnościach.
Długo mielilem w głowie podobne rzeczy, to było dość trudne, było wiele zmieszania i lęku. Starałem się nie wchodzić temu przesadnie w drogę, a z największą troską obserwować i ważyć korzyści względem przeszkód.
To też ten element pracy, w którym musisz zdać się na siebie, a z tym bywa
@budep: Nie słuchaj się jakichś tam książek i porad guru. Rób po swojemu. Widzisz, że coś jest nie tak, to to zmień. To, że nie potrafisz się ekscytować, zachwycać, to raczej coś do poprawy i nie powinno tak być.
Nemayu - @budep: Nie słuchaj się jakichś tam książek i porad guru. Rób po swojemu. Wi...
@Nemayu: Nie zgodzę się. Przewodnicy duchowi są bardzo ważni, bo możemy się na tej ścieżce pogubić - stąd właśnie moje pytania. Co więcej, sam brak ekscytacji to nic wielkiego, droga duchowa wiąże się z tym, że znikają wielkie góry, ale i doły.