Wpis z mikrobloga

3,5 roku związku, zaplanowałem zaręczyny, rzucenie mnie przez telefon podczas wypadku z kumplami nad morze, po zerwaniu ciągłe próby zniszczenia mnie psychicznie i na koniec usunięcie ze znajomych na fb. Trochę dziecinada.

Chciałem w sumie zakładać w dość młodym wieku rodzinę, byłem bardzo gruby. Ale szczęśliwy.

Przez miesiąc po zerwaniu praktycznie nie wychodziłem z domu, bo w sumie po co miałem żyć? Gdy każdy dzień miałem zaplanowany, nagle 3/4 tego czasu zostało puste. Puste zostały też myśli, przecież większość była wokół niej. Takie niepowtarzalne uczucie, gdy myślisz o jakiejkolwiek przyszłości, czy nawet teraźniejszości to widzisz tylko czarną przestrzeń. Naprawdę. Moja naprawdę bogata wyobraźnia nie potrafiła wygenerować ŻADNEGO obrazu. Tylko czarna przestrzeń. Kolejne miesiące to była walka - walka między mną, a mną. I choć zawsze radziłem sobie ze wszystkim sam - nieocenione okazało się wsparcie przyjaciół, którzy ciągnęli mnie za uszy.

Minęły 4 miesiące. Właściwie nie jestem szczęśliwy, ale wróciła przebojowość. Wróciło bycie duszą towarzystwa. Zmienił się styl. Odeszły kilogramy - prawie 20. Rozmiar spodni zmniejszył się z 40 do 34. Zacząłem doceniać książki, bo w sumie teraz mam na nie czas. Najbardziej bałem się samotności, tego że #!$%@? nie ma się do kogo przytulić, że nie ma komu powiedzieć 'kocham'. Ale jakoś się udało przetrwać najgorsze. I być może jestem #tfwnogf , ale teraz już wiem, że póki co nikogo mieć nie chcę. To nie jest dobry moment, wciąż czuję chęć zemsty za krzywdy, a odegranie się na kimś tylko dlatego, że jest tej samej płci co powódka jest kiepskie. Całe szczęście uświadomiłem to sobie, zanim zrobiłem coś, czego bym żałował. Żałuje tylko, że straciłem 18,19, 20 i 21 rok życia na coś, co w efekcie nie miało przyszłości. Że straciłem mnóstwo nerwów na jakikolwiek szacunek bogatego teścia, że straciłem kupę czasu, który mogłem poświęcić na zabawę, poznawanie życia i przede wszystkim rozwój osobisty - co teraz próbuję nadrabiać, że straciłem 3,5 roku na siedzenie w miejscu "bo przecież jest dobrze, po co cokolwiek zmieniać?", że mimo początkowego bycia, jak to mówicie "alfą", po ok. 2 latach uznałem, że jednak trzeba być trochę

betą, dla dobra związku i przyszłej rodziny.

W Nowy Rok miały być oświadczyny (tak, wiem, żałośnie, ale prócz daty inne rzeczy były bardziej oryginalne). Cóż, może jednak dobrze się stało?

#podsumowanie2013

Postanowienia na 2014? W sumie wszystko, co mógłbym postanowić już trwa - wracam do żywych, rozwijam się. Stopniowo, być może inni mają 200x szybsze tempo, ale krok po kroku dochodzę do każdego celu. Nie chcę stawiać sobie ich zbyt wysoko, bo nie chcę się zdemotywować, a swoją drogą moją motywacją nie jest już tylko 'udowodnij jej, że się myliła'. Teraz motywacją jest "bo warto".

Bolało, musiało boleć i wciąż boli, ale jest już lżej. Warto wierzyć, że na końcu i tak będzie się szczęśliwym.

I choć pewnie pisanie o tym wszystkim na pół-anonimowym #mirko to nie jest wyraz dojrzałości i pewnie stawia mnie na równi z ludźmi, których nie do końca rozumiem, to jednak wolę to zrobić tutaj, niż zadręczać bliskie mi osoby. Oni już swoje musieli znieść - nerwowość i opryskliwość, gdy próbowali pomóc. Zresztą pół-anonimowe wypisanie się i pewnie zerowy odzew nie dość, że nikogo nie zmęczy, to jeszcze mi będzie lżej, że gdzieś to wszystko jest 'wygadane'. Właściwie już czuję ulgę. Ten rok będzie lepszy, musi być!

#oswiadczenie #tojesttagnaczarnolisto #tldr #wyznanianoco #truestory
  • 57
@grooles: Jestem po bardzo podobnych przejściach, bardziej na świeżo niż Ty, i zgadzam się - ta pustka jest nie do opisania. Ja nie mam pretensji ani żalu, po prostu staram się nie myśleć o tym, co było. Co sprowadza się do tego, że nie mam o czym myśleć, bo ostatnie 3,5 roku było non-stop spędzane razem.

Ale ma to też swoje plusy - mam mnóstwo wolnego czasu, więc dużo ćwiczę i