Wpis z mikrobloga

Miałem dzisiaj nie pisać przez brak ochoty, ale na koniec dnia jednak mnie coś naszło.

Rozmowy z prezesem nie miałem, był zajęty. Sprawa jest odłożona w czasie.

Cieszę się na myśl o tym jak rozwija się moja zdolność do planowania. Kiedyś myślałem, że wystarczy spisać listę. I tak długo robiłem i następnie odpuszczałem, bo mało z tego wynikało.

Dopiero jak nauczyłem się, że zadania warto jeszcze wstępnie opracować i przeanalizować i dopiero zapisać, a następnie nanieść na kalendarz to zaczęło się coś dziać. Jednak za nim zaczęło to trybić to musiałem nabrać wyczucia na ile mnie stać.

Nadal nie jest idealnie, ale w końcu potrafię realizować założenia w większym procencie. To naprawdę daje frajdę :)

A przebijałem się przez masę aplikacji, list, programów i sposobów zapisywania takich spraw. Najbliższy spełnienia moich oczekiwań był excel i onenote + outlookowy kalendarz. Jednak i z nich zrezygnowałem na rzecz długopisu, bloczka z kartkami i grubego, dużego kuta xD kalendarza. xDD

Jest jeszcze jedna sprawa - jeśli coś nie zostało zrealizowane to trzeba to wciągnąć na listę i znów zaplanować. A jeszcze lepiej jest (i do tego aktualnie dążę) starać się zamykać temat za jednym razem i nie pozwalać sobie na ucieczkę w maile, telefony, rozmowy, sprawdzanie czegokolwiek. Jeśli mnie takie rzeczy atakują to biorę długopis, bloczek i spisuje te "sprawy". Po kilkunastu dniach praktyki weszło mi to w nawyk i szybko mogę wrócić do skupienia na wyznaczonym zadaniu.

Fascynujące jest to, że zawsze mogłem tylko o tym czytać, a teraz jakoś naturalną drogą do tego dotarłem. Z tego, co zauważyłem to ważne jest praktykowanie i nie poddawanie się. To po prostu musi wejść w krew, a mózg musi się przestawić do nowego trybu działania. Trzeba ujarzmić skurczybyka (mimo potężnych sabotaży).

Aktualnie potrafię spędzić 2 godziny na samym wypisywaniu rzeczy do ogarnięcia, a następnie ich opracowywania i nanoszenia na kalendarz. Zdarza mi się to kilka razy w tygodniu.

Trapi mnie to, że działam tak tylko w pracy i na dzień dzisiejszy dążę do tego, żeby zamiast myśleć o różnych sprawach prywatnych do załatwienia to zacząć je spisywać i planować. Mam kilka spraw takich jak te:

- chce mieć aparat na zęby (od 2 lat tylko o tym myślę) więc czas zaplanować przejrzenie informacji w tym zakresie, wybranie specjalisty i umówienie się na wizytę. Wejście w temat jest dla mnie niezwykle ważne jeśli chodzi o złapanie bakcyla do załatwienia tematu.

- samochód - kilka msc. mam "check engine" codziennie myślę o tym jakie to ważne, a nadal nie mam umówionej wizyty u mechanika (mimo, że mam łatwy dostęp). Nie będę już pisać o jeżdżeniu na letnich (przez brak planu).

- angielski - tu przypomina mi się dzień świra :D ile razy chciałem go posiąść... tym razem czuję sporą motywację (zawodowo i prywanie - chodzi o zdobywanie wiedzy i poznanie poglądów ludzi z za granicy).

To są takie mocne przykłady, które jakby nie było są banalne do załatwienia, ale jednocześnie nie są załatwione, ponieważ sam oszukuje siebie i swój mózg mówiąc sobie, że za tyle i tyle, albo, że musiałbym to i to i na tym się kończy, a mózg zadowolony, bo energia zachowana.

Ouuhhh, ale przypomniał mi się temat. Słyszeliście o pętli dopaminowej? Chłopaki z #nofapchallenge pewnie dobrze wiedzą o co chodzi, ale warto dodać, że takie pętle są na każdym kroku. Telewizor, internet, gry. Wszystkie memy, przeglądanie wiadomości, przeglądanie facebooka, instagrama itd. To wszystko daje zastrzyk dopaminy w formie pustej jak cukier - pusta kaloria. Mózg zaspokojony, ale nic poza tym. Brakuje nam poczucia realizacji, szczęścia, ale jednocześnie nie możemy po nie sięgnąć, ponieważ na poziomie nagrody jesteśmy zaspokojeni przez te codzienne (i bardzo nie pozorne sprawy) dlatego trudno przed samym sobą zebrać się za osiągnięcie celu, załatwienia sprawy itd.

Sam długo o tym wiedziałem i to bagatelizowałem - do czasu aż zacząłem ograniczać moje, co 5 minutowe wyskoki do internetu, tv itd. Nadal mam ogromny kłopot, ale odkąd zacząłem takie rzeczy regulować to nagle pojawiły się chęci do zagospodarowania. Jeśli ktoś ma problem z motywacją, ma ogromne chęci na różne rzeczy, a jednocześnie nie może się mobilizować to polecam wejść w temat. Na pewno warto też zainteresować się wtedy #medytacja i #wimhof.

Na pewno dorzuciłbym też temat zaburzeń odżywiania i układu pokarmowego, ale to hmm. Myślę, że nie ma, co zaczynać od rewolucji, a złapać się czegokolwiek, co kieruje do tych zmian.

Myślę o swoim wpisie i widzę jak niższy poziom energii ma wpływ na jego jakość + moją satysfakcje z tego, co napisałem. Mam wrażenie, że tak trochę p------ę :D, ale jednocześnie ciesze się, że mogę pokazać jak doszedłem do niektórych spraw.

Sam jako młodszy typ byłem wielu rzeczy nie świadomy i wiedziałem tylko tyle ile przeczytałem. A ta wiedza okrojona z doświadczenia i praktyki jednak nie pozwalała za bardzo łączyć kropek. Wiecie kiedy praktycznie przestałem czytać książki? Jak stwierdziłem, że albo będę stosować się do tego, co się dowiedziałem, albo przestaje czytać i się oszukiwać, że coś rozwiązuje.

Niestety, ale długo tkwiłem w pkt., którym gromadziłem wiedzę myśląc, że coś zmieniam, a tak na prawdę mógłbym ruszyć dużo bardziej do przodu stosując proste rady niż opierając się tylko o zdobywanie wiedzy.

To jak z mięśniami #mikrokoksy - od czytania o treningach, dietach, suplach i nawet dopingu nie rośniemy. Nabywamy wiedzy, ale jak jej nie wykorzystamy to z naszym ciałem się kompletnie nic nie stanie. BTW. uwielbiam temat treningów / formy / zdrowia itd. <3

Wracając do planowania xD - chciałem się też podzielić tym, że czasem zaskakuje jak realizacja małych zmian może poprawić jakość życia. Banalnie prosty przykład - zostawiałem sobie na wyjście do pracy sporo spraw. Od przygotowania jedzenia, po ciuchy, golenie, mycie itd. Odkąd stwierdziłem, że lepiej robić to wieczorem, gdy jestem zmęczony, ale zdolny do takich spraw, mogę spać dłużej, wstaje spokojniejszy, nie gonię po całym mieszkaniu i na luzie jadę sobie do pracy, a co najważniejsze z rozluźnionym umysłem.

Tak więc czasem na prawdę warto się zmusić by wieczorem naszykować ubranie, jedzenie i się ogarnąć, a jak nie to chociaż to zaplanować, bo

raz - wstaje się w lepszym nastroju, a więc łatwiej o dobry dzień
dwa - nie marnujemy energii i miejsca w głowie na myśleniu o takich sprawach
trzy - tworzy się przestrzeń na inne zajęcia - konkretnie mam na myśli to, że przez przesunięcie tych rzeczy na wieczór, zyskałem czas rano. Rano to moment, w którym mam świeże pokłady energii i warto ją zainwestować w kreowanie nawyku, na którym nam zależy. Ja np. w ten sposób napisałem pracę inż. postawiłem stronę firmową, czytałem, medytowałem, joga, bieganie itd. Oczywiście nie wszystko razem, ale pojedynczo.

Zauważyłem po prostu, że jest to czas,w którym łatwo zasiać w sobie coś dobrego. I teraz, co dalej.

Medytowałeś przez dwa tygodnie z rana? Super, masz już to dosyć mocno zagnieżdżone w sobie. Śmiało, przesuń to na popołudnie, teraz będzie Ci łatwiej to przyatakować. A rano? Dodaj coś nowego, co chciałbyś w sobie zainstalować.

Jest to taki mój prywatny mechanizm, który fajnie się sprawdza w zaszczepianiu sobie nowych spraw.

I teraz, żeby było jasne - ja nie działam tak 365 dni w roku - nawet nie 180, może 90. Tylko, że ja już nie oczekuje od siebie 365 dni doskonałości.

Oczekuje, że z każdym rokiem będę dłużej utrzymywać drogę, którą w głebi siebie chce podążąć. Więc jeśli każdego roku to 90 będzie zwiększać się o 3 dni czy 5 dni to będę szczęśliwy. Łyżeczką, a nie chochlą czy jakoś tak ^^.

--

Mam strasznie zmieszane uczucia odnośnie tego, co napisałem, ale w najgorszym przypadku przypomniałem sobie, co robię, dlaczego to robię i dlaczego czasem jest źle :) ( )( ͠° ͟ل͜ ͡°)( _)()

#rozwojosobisty #tldr #motywacja #psychologia #przegryw #wygryw
  • 1
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach