Wpis z mikrobloga

Jak niektórzy pamiętają, Robercik był inteligenty inaczej. Ale nie tylko on, mi tez się udała ta sztuka kilka razy w życiu. Przypomniała mi się pewna historia związana ze Sulfubursztynianem. Specyfik był na tyle popularny w zakładzie, że wynosiło się go (czyt. kradło) na potęgę. Proceder urósł do takich rozmiarów, że kierownictwo tamtejszego wydziału zdecydowało się na zaplombowanie wszystkich miejsc, gdzie można było go spuszczać – włazy, pompy, wszystkie połączenia kołnierzowe, odpowietrzenia. Dosłownie wszystko.

Ale Polak, to człowiek obrotny, więc zawsze coś wymyśli. Tym bardziej, że środek był wykorzystywany przez przedsiębiorcze małżonki pracowników na wszelkie możliwe sposoby. Mycie podłóg, włosów, naczyń, pranie a pewnie też i leczenie (dzięki @TheMan – nie wiedziałem o takim zastosowaniu!). Zapotrzebowanie na te cenne chemikalia było więc ogromne. No, ale te plomby...
Jakaś zmiana nocna, czyli nasz skok stulecia

Telefon od znajomego, który pracował na tamtej instalacji.
Chłopaki, bierzcie wózek akumulatorowy, beczkę i dawać szybko.
Ale plomby...
Znaleźliśmy jedno miejsce, skąd można spuścić. Dawać, bo autoklaw jeszcze pełny!

Tym miejscem, jak się później okazało, był manometr na tłoczeniu jednej z pomp. Wystarczyło go wykręcić, podpiąć w jego miejsce wąż, wąż do beczki i po 5 minutach można było wracać z zaopatrzeniem na miesiąc dla całej zmiany. I to była ostatnia okazja, bo później poplombowane były nawet włączniki pomp.

Później nastąpił żmudny proces wynoszenia tego przez bramę zakładową, tak, żeby nie zaliczyć wpadki. Co prawda byłem średnio chętny, ale na zasadzie – jak wszyscy, to wszyscy, babcia też – wyniosłem (ukradłem) i ja. Nie byłem jakimś specjalnym fanem Sulfobursztynianiu, dlatego walnąłem 5 L kanisterek gdzieś do jakieś szafki i zapomniałem o sprawie. Do czasu.

Na kłopoty... Sulfobursztynian

Do czasu, aż przed jakąś popołudniówką postanowiłem zrobić sobie pranie. Postanowienie okazało się trudne do zrealizowania, bo skończył mi się proszek do prania. Na dworze zimno, do sklepu daleko, cóż poradzić? Moment, ale przecież mam magiczny środek! Wszyscy mówią, że to lepsze od proszku, bo to czysta chemia. Żadnych substancji zapachowych i żadnych dodatków. Alergicy byliby szczęśliwi!

Dobra, tylko ile tego wlać? Mówili, że dobry, że super, że fajny, ale nie powiedzieli nic o dawkowaniu. Nie była to era smartfonów, skajpów itd., więc nie było kogo zapytać. W ramach testów, na początek, wlałem jedną szklankę. Nastawiłem pranie i zapomniałem o sprawie, bo powoli nadszedł czas, żeby szykować się do pracy. Chodziłem ta sobie z pokoju do kuchni, z kuchni do pokoju. A to coś zjeść, a to kolacje sobie przygotować. To co dało mi do myślenia, to to, że pralka dobiera któryś tam raz z rzędu wodę do prania.

Zaniepokoiłem się dopiero wtedy, jak mi przyszła do głowy myśl – a może bęben zaczął przeciekać, bo pralka leciwa i zalewam sąsiada?

Wpadam do łazienki sprawdzić co się dzieje. Otwieram drzwi i... w tym momencie mogłaby powstać pasta: jestem fanatykiem piany, całą łazienkę mam #!$%@?ą pianą. Przedpokój zresztą już też. Winowajca okazał się otwór odpowietrzający bębna. Cała pobrana woda zamieniała się w pianę i została wypychana na zewnątrz. A że przyroda nie lubi pustki, to automat dopuszczał wodę, żeby uzupełnić poziom wody, ta zamieniała się znów w pianę. I tak bez końca.

Jedyny ratunek, jaki mi w tamtym momencie przyszedł do głowy, to przejście na sterowanie ręczne i: płukanie, wypuszczenie wody, wirowanie i tak bez mała kilkanaście razy. Piana jak się produkowała, tak się produkowała. Bez końca. Istne perpetuum mobile Odpuściłem w końcu, bo zbliżał się czas wyjścia do pracy.

Jeśli ktoś myśli, że to koniec opowieści, to się myli.

Wychodzę z klatki, przed która były 3 studzienki kanalizacyjne i znów... jestem fanatykiem piany. Ręce mi opadły. Piana, jaka się z nich wydobywała pokryła teren o średnicy ok. 10 m i wysokości 1 m. Wokół zebrała się już „rada” sąsiedzka z niewybrednymi epitetami pod kierunkiem sprawcy. Ktoś wezwał nawet straż pożarna do usuwania skutków tej niebywałej katastrofy chemicznej.

Nie przyznałem się nikomu. Aż do dziś. Wiecie o tym jako pierwsi. Robercik mógłby być ze mnie dumny.

#chemiczneopowiesci #bezpieczenstwowprzemysle

  • 24
  • Odpowiedz
@verruct: A ciekawa jestem jak Robercik, czy który to tam był tą ofiarą losu prał swoje spodnie (te namoczone w sulfobursztynianie) ( )
  • Odpowiedz
@catch: Nawet nie próbuje sobie tego wyobrazić. Nie pochwalił się, tak jak i ja. Tyle, ze on został zmuszony. Ja zrobiłem to z premedytacja. () 2:1 dla Robercika.
  • Odpowiedz
@verruct: przez takie akcje z wynoszeniem, w jednym zakładzie na "B" ochrona trzepie bardziej niż na lotnisku plus nie wyniesiesz nawet butelki z wodą.
  • Odpowiedz
@syrena_elektro: Zdaje się, że przed każdym wpisem będę musiał dodawać swoisty FAQ. W zakładzie nie pracuje już od ponad 15 lat. Jak łatwo wiec wywnioskować ta (i poprzednie) historia wydarzyła się jeszcze wcześniej. Przy czym w tamtym czasie mieszkałem na osiedlu przyzakładowym. To nie był nawet Sosnowiec. To był Harlem.Na złom kradziono tam nawet żeliwne kaloryfery z korytarza, żeby było na wino marki wino. Wiec o jakich pokrywach studzienek mowa?
  • Odpowiedz