nie wykluczałbym opcji, że popularyzowanie nauki jest w typowym przypadku szkodliwe.


@Crocetto: Ech, problem dla kogoś, kto szczerze żywi uczucia demokratyczne, zawsze jest ten sam - nieunikniony zawód efektem demokratyzacji xd.

Przykład fizyki jest trafny, ale nie trzeba szukać aż tak nieżyciowych kwestii. Publiczna dyskusja o aborcji starcza za przykład, a dokładniej cały szereg powołań na "fakty biologiczne".
  • Odpowiedz
@Pieszczoszek_Czyscioszek: to prawda, poziom dyskursu o aborcji, homoseksualności, czy transpłciowości to jest absolutna tragedia, ale chciałem przykład, który nie jest aż tak dotknięty problemem bycia użytecznym w wojenkach światopoglądowych, żeby zaznaczyć że nawet niski potencjał politycyzacji niekoniecznie rozwiązuje problem.
  • Odpowiedz
W ten sposób otrzymujemy nie tylko jedność przeciwieństw, ale i zmienną względność między nimi. Przekonuje cie to, czytelniku? Ja pozostaję w zwątpieniu.


@Pieszczoszek_Czyscioszek: Dlaczego w zwątpieniu? Przecież właśnie to było treścią pierwszej części, tej o zabijaniu się w pięknych okolicznościach przyrody.
Moim zdaniem tam można właśnie znaleźć, może nie odpowiedź, ale zrozumienie. Oczywiście wymaga to zmiany sposobu myślenia, ale gdy już się zrozumie czemu na białym polu jest czarna kropka
  • Odpowiedz
Pandemia koronawirusa nie wydarzyła się

Niektórzy być może dostrzegają tu nawiązanie do kontrowersyjnej w swoim czasie serii esejów Baudrillarda dotyczących Wojny w Zatoce Perskiej. Jeśli tak, to mają słuszność, albowiem przekonany jestem, że wiele z tego, co Baudrillard dostrzegł, oglądając startujące pociski na CNN, daje się zastosować w interpretacji obecnej "sytuacji pandemicznej". Całość daje się zasadniczo objąć jednym, krótkim stwierdzeniem, które padnie nieco dalej, jako że chcąc przedłużyć wstęp, mam zamiar ponarzekać.
  • 1
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

Do wszystkich 45 obserwujących (<3) #nowyonanizm

Gdym trud swój podejmował niecałe dwa i pół roku temu, takie oto słowa napisałem w inauguracyjnym manifeście:

W tym krótkim czasie trwania wykopowego robaka przychodzi w końcu taki moment, w którym wykopkowi przychodzi na myśl, że wypadałoby w końcu zaprzestać pasożytniczego żerowania na cudzej treści, a zamiast tego spróbować wnieść swój wkład w upadek tego portalu


Zdania
  • 9
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

@Turysta_Onanista: Cieszę się, że to nie zginie na Wypoku, a tekst o nędzy lewicowego chłopofilstwa idealnie współgra z rytmem mojego szlachecko-neoliberalnego serduszka i uważam go za bardzo dobry, ale...

Sądzę, że jeżeli życzysz sobie większych zasięgów, a kto wie, może i nawet polemik na poziomie, to z Wykopem musisz się nieco jeszcze przemęczyć, a przynajmniej spróbować reklamować tutaj swój content. Każdy obserwujący tag autorski to oczywiście przyjemność, ale na razie
  • Odpowiedz
Przetłumaczyłem tekst Raya Monka z Prospect Magazine. Tekst dość leciwy, bo z 1999 roku, lecz chyba wciąż aktualny. Przede wszystkim jednak stanowi chyba najlepsze wprowadzenie do Wittgensteina w kategorii krótkich tekstów. Sam Monk jest autorem znakomitej biografii Wittgensteina Powinność geniusza, która jest wprowadzeniem lepszym, choć oczywiście obszerniejszym. Mój komentarz do tekstu znajduje się w, nomen omen, komentarzu pod wpisem.

PS. Wszystkie cytaty z tekstu tłumaczyłem na bieżąco, więc np. fragment o Zosimie może odbiegać od tego, co znajdziecie w książce.

Zapomniana lekcja
  • 7
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

Tekst uważam za bardzo dobry (inaczej bym go nie wrzucał i nie tłumaczył), jednak z racji formatu dość powierzchowny. Wittgenstein nie tylko był antyscjentystyczny, ale i w pewnym sensie antynaukowy. Oczywiście gdy używam takiego określenia, zaraz budzą się skojarzenia z szurami pokroju Zięby, Cejrowskiego etc. W przypadku Wittgensteina, jak ze wszystkim, sprawa była znacznie bardziej skomplikowana. Oto bowiem z jednej strony nie są mi znane przypadki, aby Wittgenstein negował czy podważał jakąkolwiek
  • Odpowiedz
Filozof wzgardzony

Błażej Pascal był z pewnością ciekawą postacią. Genialny młodzieniec, wyjątkowo uzdolniony matematycznie, przez pierwszą część życia bawił się kalkulatorami i rtęcią tylko po to, by pewnej nocy doznać objawienia i uznać swój dotychczasowy przedmiot za czczy i bezwartościowy. To jednak nie przeszkodziło mu w zaprojektowaniu omnibusu pod koniec życia, które nie trwało zanadto długo, zmarł bowiem w wieku 39 lat, przeżywszy życie swe w chorobie, cierpieniu i modlitwie. Mimo płodności jego geniuszu, największe przedsięwzięcie Błażeja nie znalazło finału. Po planowanej wielkiej apologii chrześcijaństwa pozostał jedynie zbiór notatek, które dziś znane są pod mianem Myśli Pascala. W świecie naukowym Pascala zna się i docenia, ilekroć przeprowadza się pomiary ciśnienia, jednak kiedy przychodzi do filozofii, Pascal staje się jedynie przypisem do nowożytności. Ktoś złośliwy może rzec: „zapewne na nic więcej nie zasłużył, porzucając rozum dla zabobonu”. Ja na to mogę tylko odpowiedzieć: „mógłbyś najwyżej pomagać przy karmieniu go, bo tylko tego jesteś godzien w swoim zacietrzewieniu”.

Jeśli dziś Pascala w filozofii się wspomina, to w zasadzie jedynie ze względu na (nie)sławny zakład (o nim niżej). Wyjaśniać tę wzgardę można różnorako. Co by nie mówić o treści Myśli, są one tym, czym są – luźnymi zapiskami, często niezwykle zdawkowymi, a to nie jest forma, która uznawana jest odpowiednią dla poważnej myśli filozoficznej. Jeśli z kolei mówić o treści, to Pascal nie daje się wygodnie umieścić w istniejących podziałach. Zbyt „irracjonalny” i za mało skrupulatny dla analityków; zbyt krytyczny wobec teologii naturalnej dla chrześcijańskiego mainstreamu, tak katolickiego, jak i protestanckiego; zbyt rozsądny i zbyt znający się na rzeczach, które przywołuje dla kontynentalistów (wyzłośliwiam się). W perspektywie historycznej z kolei Pascal jest dość odległy zarówno od Kartezjusza, jak i od empirystów. Egzystencjaliści i Kierkegaard zeń czerpali, ale niezwykle wybiórczo, odgryzając pojedyncze kawałki, resztę ignorując. Ostał się za to zakład, który racjonaliści z YouTube „debunkują”, wierzący przywołują bezkrytycznie, akademicy rozrysowują na kolejnych macierzach, zaś prawie nikt nie przeczytał oryginalnej treści, umieszczając ją w kontekście całego przedsięwzięcia apologetycznego (i ja również winien tego byłem). Jest to o tyle smutne, że zakład to w zasadzie pojedynczy fragment z całego zbioru Myśli. I to fragment, który nie wydaje się szczególnie istotny dla samego
  • 10
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

@Dawidk01: Cóż, Traktat jest piękny w sposób, w jaki piękny jest ośnieżony szczyt na tle czystego nieba, ale mróz nie jest dla każdego. I tak uważam Traktat za prostszy od pism późniejszych. A James był również psychologiem, jednak psychologiem u zarania tej dziedziny, więc jeżeli to współczesna psychologia w jakiś sposób cię odrzuca, to raczej nie ma obaw.
  • Odpowiedz
O zbędności drabiny

I should not like my writing to spare other people the trouble of thinking. But, if possible, to stimulate someone to thoughts of his own.


Nazwisko Wittgensteina powinno być znane bez mała każdemu, kto choć odrobinę „zainteresował się filozofią”, nawet jeśli z pismami Ludwiga kontaktu bezpośredniego nie miał. Wittgenstein na ogół bywa opisywany jako najistotniejszy myśliciel XX wieku, ojciec-założyciel tradycji analitycznej, organizator przewrotu pragmatycznego w filozofii języka i ten koleś, który wyprodukował tyle chwytliwych jednolinijkowców, że wystarczyłoby ich na całe życie udawania mędrca na dowolnej platformie społecznościowej. Od dekad zjawiają się kolejne komentarze i egzegezy; kolejni filozofowie interpretują to, co Wittgenstein napisał, inni zaś dowodzą, że ci pierwsi nic nie zrozumieli, oni sami zaś owszem. Niejedna dyskusja wybuchła na temat private language argument, rule-following, meaning as use i ludwigowego nonsensu. Te kwestie nie będą nas tu jednak interesować. Sądząc na podstawie biografii i osobistych pism, muszę przyznać, że nie wydaje mi się, aby Wittgenstein uważał, że te aspekty są warte dziesięcioleci wałkowania na różne sposoby. Co nas tu interesuje, to to jak Ludwig postrzegał swoją filozofię i do kogo kierował swoje niejasne uwagi. Kto może zyskać na lekturze jego pism i co może z
  • 8
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

Dostawałem na PW pytania o kolejne wpisy spod szyldu Nowego Onanizmu. Ostatnio na dysku gugla znalazłem wpis, który skrobałem kilka miesięcy temu, i tak se pomyślałem, że wrzucę, choć jest niedokończony, jednak kończyć mi się nie chcę.

*

Porozmawiajmy o niczym**

Załóżmy,
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

Falsyfikacja, replikacja, taka sytuacja cz.2

Sądziłem, że ten wpis ukaże się szybciej, jednak przez tydzień musiałem udawać, iż lubię przebywać z innymi ludźmi, co zabierało mi strasznie dużo czasu. Teraz jednak powiadam za Abrahamem: hineini. Oto jestem.

Gwoli przypomnienia. W poprzednim wpisie przytoczyłem skróconą krytykę dwóch popularnych przekonań o metodzie naukowej. Krytyka tezy (1) zwracała uwagę na obecność licznych presupozycji i hipotez rzutujących na obserwację i eksperyment. Dodatkowo zanegowałem indukcyjny charakter sposobu formułowania hipotez naukowych . Obiekcją wobec tezy (2) był problem Duhema-Quine’a, który wskazywał na fakt, że niemożliwe jest wyizolowanie pojedynczej hipotezy w sytuacji eksperymentalnej, z czego wynika niejednoznaczność falsyfikującego rezultatu. Dzisiejszy wpis omówi tezę (3).
  • 113
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

możemy go zaobserwować na inne sposoby, a także przeprowadzić eksperymenty pozwalające na opisanie cech i zachowań elektronu.


@oenir: Możemy zaobserwować cechy, które potem indukujemy na istnienie elektronu. Samej obserwacji nie jesteśmy w stanie przeprowadzić, co wynika z jego natury. To tylko semantyczne szachy.

Gdyby Neptuna nie odkryto, to wtedy mechanika newtonowska przestałaby spełniać kryterium zgodności z obserwacją, ale tak się jednak nie
  • Odpowiedz
@Turysta_Onanista: Jasne, masz na pewno swoją wizję wpisów i nie mi o niej decydować, ale sądzę, że wyrafinowany falsyfikacjonizm można spokojnie opisać razem z Lakatosem, ponieważ:

1. Spór naiwny falsyfikacjonizm vs wyrafinowany falsyfikacjonizm jest, jeśli dobrze pamiętam, odzwierciedleniem siatki pojęć, którą zastosował pierwotnie Lakatos dla wyrażenia konfliktu epistemologicznego fallibilizm vs falsyfikacjonizm w Falsification and the Methodology of Scientific Research Programs.

2. Debata Lakatosa i Kuhna przynosi dopuszczenie przez tego
  • Odpowiedz
Falsyfikacja, replikacja, taka sytuacja cz.1

Kiedy popularyzatorzy, ‘sceptycy’, ‘racjonaliści’, a czasem nawet sami naukowcy tłumaczą sukces nauki oraz powód, dla którego należy jej się prymat w społeczeństwie, na ogół wskazują na metodę naukową. To ona ma być tym, co czyni z nauki tak potężne narzędzie poznawcze; co gwarantuje, że pokładane w niej nadzieje nie napotkają zawodu; co odróżnia naukę i szarlatanerię, często w postaci religii; co uzasadnia tożsamość ‘nauka = racjonalność’. Z pomocą filozofii nauki (a zatem nie autorskich przemyśleń) mam zamiar pokazać, że kreślony powszechnie obraz naukowości nie przystaje do rzeczywistości, zaś opowieści o charakterze metody naukowej przemyślane nie są.

Nie będę polemizował z żadnym konkretnym opisem metody naukowej, bo, po pierwsze, łatwiej przecież bić chochoła, po drugie, jak pisałem, chciałbym uderzyć w obraz powszechny. Taki obraz nie będzie wszak dziełem pojedynczego autora. Od razu zjawia się pytanie, na ile można rzetelnie zrekonstruować krążąca wizję nauki. Zaraz potem zjawia się odpowiedź, że nie można wcale. Dlatego też nie będę syntetyzował jakiegoś ujęcia całościowego, a ograniczę się do wypisania szeregu tez, które, jak mi się wydaje, nie są kontrowersyjne wśród ogółu osób o nastawieniu pronaukowym. Oczywiście jestem świadom, że wiele osób, w tym czytających ten wpis, podzielać może część z tych tez, inne odrzucając (ja na przykład w swoim czasie podzielałem niemal wszystkie). Z tego względu postaram się krytykować każdą z nich z osobna. Tusze, że wtedy każdy znajdzie coś dla siebie.

Oto
  • 23
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

Akurat tekst o młotku jest dosyć celny


@BRTM: nie jest celny, bo nie spełnia żadnego z kryteriów, których byśmy oczekiwali po dobrej analogii — młotek jest dużo mniej zaangażowany w proces oceny czy predykcja „teorii” była poprawna gdyż nie jest używany — jak teleskop — do pomiaru, a więc jakkolwiek poszczególne uprzednie założenia, które doprowadziły do użycia akurat młotka również są nie do wyizolowania, to teoria stojąca za tym „jak działa młotek” nie jest w takim samym stopniu „wpleciona” w proces interpretacji obserwacji jak teoria stojącą za tym jak działa teleskop.

Konkluzji że wbijanie gwoździa młotkiem nie jest procesem nieobiektywnym też raczej nie da się z tego przykładu wyciągnąć, gdyż niespecjalnie w ogóle wiadomo co by miało znaczyć, że taki proces jest obiektywny, tym bardziej że ten przykład w ogóle nie wywołuje intuicji związanych z żadnym procesem poznawczym. Poza tym jakby podmienić ten przykład na bliższą analogię z wagą i nieoczekiwanym pomiarem to wywoływałoby to raczej intuicje bliższe
  • Odpowiedz
@BRTM: Jestem przy kompie, więc mogę odpisać jak należy.

Uderzanie młotkiem, jak pisał @Croce, jest kiepską analogią dla tego, co pisałem. Jednak nawet jeśli przyjmiemy, że ktoś dawno temu przeprowadzał eksperyment, gdzie uderzał młotkiem o gwóźdź i obserwował efekty, to takie prymitywne doświadczenie też obarczone było całym szeregiem presuponowanych hipotez pomocniczych, gdzie najoczywistszym przykładem jest przekonanie o wiarygodności doznań zmysłowych.

Kiedy astronom prowadził obserwacje, nie kierował w losowym czasie losowego instrumentu na losowy wycinek nieba. A powinien tak postąpić, jeśli jego obserwacji nie miałaby poprzedzać żadna teoria. Podobnie dziś w LHC nie przeprowadzają doświadczeń na zasadzie 'Odpalamy, a nuż coś
  • Odpowiedz
Homoseksualizm to choroba?

Nieco prowokacyjny tytuł, zważywszy na to, że wpis nie będzie ani o homoseksualizmie, ani o chorobach. Będzie to natomiast wpis o tym, jak o homoseksualizmie się, ehem, DEBATUJE. Podobno warto rozmawiać, czasem nawet trzeba rozmawiać, jednak w wypadku praw osób LGBT – jak i w odmiennych a popularnych kwestiach jak aborcja etc. – dyskusja jest jałowa i prowadzi donikąd. W ogniu dyskursu spalane są kolejne ‘fakty naukowe’, orzeczenia i definicje, a mimo to rzadko kiedy dyskutujący zwracają uwagę na rzecz najistotniejszą.

Wpis pojawia się nieprzypadkowo, choć ze sporym opóźnieniem. Niedawno moderacja obdarowała nas dwoma wspaniałymi prezentami, dzięki którym poziom inteligencji Wykopu wzrósł o rząd wielkości – banem dla lakukaraczy i permem dla Czitera. To właśnie ten drugi, nietuzinkowy erudyta, zaangażował się przed banem w tworzenie metateorii psychiatrii, pisząc właśnie o chorobie homoseksualizmu. To właśnie jego niezłomna działalność intelektualna i poszukiwania prawdy zainspirowały ten wpis. Nie będę jednakże pisał o decyzjach APA; rozważał, czy homoseksualizm jest chorobą, czy nie jest; czy taka a taka definicja choroby jest słuszna. Powód stanie się jasny w dalszej części wpisu.

O
  • 40
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

@Pimenista:

Jak się nie zgodzisz z tym co gośc napisał to usunie wpisy.


Skasowałem twoje komentarze nie dlatego, że się z czymś nie zgadzałeś, ale że pisałeś zupełnie nie na temat, bo we wpisie jasno stoi, że nie jest on o tym, czy skreślenie homoseksualizmu było słuszne.

@fenrir7: Naśladować najlepszych, zawsze to powtarzam.
  • Odpowiedz
Prawdziwy ateista i mówienie o Bogu

Powinienem teraz projektować parowacz, lecz pisanie na Wykop tekstów, których prawie nikt nie czyta, jest znacznie bardziej ekscytującym zajęciem, zatem czas poświęciłem właśnie tej drugiej czynności. Niedawno użytkownik @Erxz wrzucił wpis, gdzie uzasadniał swoje przekonanie, iż bóg chrześcijański nie istnieje. Wpis ten następnie, z nieznanych mi powodów, zdecydował się usunąć, lecz nim do tego doszło, jeden z Mirków, którego nicku nie pomnę, napisał komentarz, gdzie stwierdził, że prawdziwy ateista nie pisze i nie dyskutuje o Bogu, bowiem on według niego nie istnieje, zatem taka dyskusja jest pozbawiona sensu (czy coś w tym guście). Jeśli traktować tamten komentarz jako zarzut w kierunku autora wpisu, to był to zarzut chybiony, OP bowiem, w sposób nieco chaotyczny i nieformalny, dopiero nieistnienie Boga chciał uargumentować , odwołując się do jakiejś odmiany problemu zła. O problemie zła mam zamiar stworzyć wpis osobny. Ten wpis dotyczy stwierdzenia ‘prawdziwy ateista nie mówi o Bogu’, albowiem jestem przekonany, że ateista o Bogu mówić i pisać może oraz że ta pisanina i gadanina będą miały sens, nawet jeżeli Bóg nie istnieje.

Na samym początku chcę zwrócić uwagę, że podział na prawdziwych i nieprawdziwych ateistów łudząco przypomina pewien popularny błąd nieformalny, tym bardziej, iż podział ten zjawia się przeważnie wtedy, gdy teista podnosi zarzuty wobec praktyki czy kondycji intelektualnej przeciwnika. Przykładowo: często zarzuca się ateistom prowadzenie własnej krucjaty z zapałem, który przywodzi na myśl żarliwość religijną. Wtedy to urażony ateista wyciąga z rękawa koło ratunkowe ‘prawdziwy ateista’ i mniema, że jest chroniony, bo przecież wiadomo wszem i wobec, iż ten, wobec którego zarzuty powyższe są trafne, prawdziwym ateistą nie jest. W ten sposób tak często podkreślania wyższość moralna i intelektualna ateistów zostaje zachowana, choć oczywiście teraz cechuje ona tylko tych ‘prawdziwych’. Tych ‘nieprawdziwych’ rzucamy na pożarcie. Kto by jednak zażądał uzasadnienia tego, dlaczego taka, a nie inna postawa przyczynia się do prawdziwości ateizmu i na czym prawdziwość jego miałaby polegać, przemyślanej odpowiedzi prawdopodobnie by nie usłyszał. Proponuje przyjąć zatem, że wszyscy ateiści są równie prawdziwi w swym ateizmie. Oczywiście jedni są inteligentniejsi, drudzy głupsi; jednych cechuje erudycja i refleksyjność, drugich nieuctwo i dogmatyzm. Myślę, że każdy ateusz w końcu na taki podział przystanie (a następnie pieczołowicie zagnieździ samego siebie w pierwszej kategorii). Nie przybliża nas to jednak do odpowiedzi na pytanie, czy może on sensownie mówić o Bogu, skoro uważa, że ten nie
  • 12
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

O dowodzie ontologicznym cz.3

Część pierwsza była wprowadzeniem i kreśliła krajobraz krain apriorycznych. Część druga zawierała wyjaśnienia i rozważania natury technicznej, i choć było ich niewiele, to prawdopodobnie większość uznała je za nudne. Ta część, tym razem ostatnia, służyć będzie ocenie konkluzywności argumentu Anzelma. Nie można jednak pisać o dowodzie ontologicznym, nie poświęcając przy tym dostatecznie wiele miejsca jednemu z najsławetniejszych sloganów w historii filozofii, toteż zanim przejdziemy do kreślenia wniosków, wypada nam spotkać się z Kantem i zastanowić się, czy istnienie jest predykatem.

Większość historycznych myślicieli ma na swoim koncie przynajmniej jedno zdanie, które jakby dziecię wyrodne wyrwało się spod jego władzy i udało się w świat, aby rozpocząć swoje życie. Niektóre z nich w swym buncie postanowiły wieść żywot całkiem inaczej niż życzyli sobie tego twórcy. Współcześnie wielu wie, że nic nie wie, jednak przede wszystkim nie wie, o co im chodzi. Inni dziwią się, że przecież da się wejść dwa razy do tej samej rzeki. Jeszcze innym zdaje się, że są dzięki temu, że myślą. Jednak są też idee, które przetrwały w stanie z grubsza nienaruszonym. I tak wszystkie serca mają prawdy, których nie znają rozumy, a byt wciąż określa świadomość i czuje się bezpieczny, bowiem niebytu nie ma. A co z Kantem? Czy byłby dumnym ojcem? Być może, lecz przekonałby się, że to dziecko, które my tu teraz niańczymy, zostało mu podrzucone. ‘Co to znaczy?, ktoś zapyta, ‘Czyż Kant nie stwierdził, że istnienie nie jest predykatem? I że przez to dowód ontologiczny należy odrzucić?’. I tak i nie. Rzeczywiście, według Kanta dowód ontologiczny był błędnym, a błąd zawierał się w tym, że próbował zawrzeć istnienie w definicji Boga, licząc na to, że jakimś magicznym sposobem ten rzeczywiście zaistnieje. Mimo to próżno szukać fragmentu w Krytyce czystego rozumu, w którym autor stwierdziłby, że istnienie nie jest predykatem. Aby nie być gołosłownym, przytaczam interesujące nas wyimki z tłumaczenia Chmielowskiego (wytłuszczam fragmenty szczególnej uwagi):
  • 13
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

@mlodszy_szaman_hordy: No właśnie to rozumiem xd. Chybia wiem, o co ci chodzi. W zdaniu:

skoro twierdziłem, że 'rozumienie słów nie oznacza pojęcia' to najlepiej było zacząć przykładów najbardziej wyrazistych.


miałem na myśli to, że przywołałem obiekty sprzeczne, bo najlepiej obrazowały to twierdzenie. Nie dlatego, że definicja Anzelma była sprzeczna.
  • Odpowiedz