Wpis z mikrobloga

Pandemia koronawirusa nie wydarzyła się

Niektórzy być może dostrzegają tu nawiązanie do kontrowersyjnej w swoim czasie serii esejów Baudrillarda dotyczących Wojny w Zatoce Perskiej. Jeśli tak, to mają słuszność, albowiem przekonany jestem, że wiele z tego, co Baudrillard dostrzegł, oglądając startujące pociski na CNN, daje się zastosować w interpretacji obecnej "sytuacji pandemicznej". Całość daje się zasadniczo objąć jednym, krótkim stwierdzeniem, które padnie nieco dalej, jako że chcąc przedłużyć wstęp, mam zamiar ponarzekać. Biorąc pod uwagę niemal dwa lata trwania obecnego fenomenu, sądziłem nieśmiało, że ktoś już pokusił się o jego omówienie, stosując odniesienia do narzędzi konceptualnych zaproponowanych przez Baudrillarda, niemniej spotkał mnie zawód. Przeglądając Google, wydaje się bowiem, że są one użyteczne wyłącznie przy krytyce Trumpa i fake newsów, co jest nieco ironiczne, gdy weźmie się pod uwagę, że Trump w przedstawieniach lewicy jest tak samo hiperrzeczywisty jak w jej aktywności Twitterowej, a same fake newsy są tylko "logiczną" konsekwencją rozwoju medialnej rzeczywistości, w której granica oddzielająca fake od reszty zaciera się od dawna. Przynajmniej według koncepcji Baudrillarda (a przynajmniej według tego, jak ja je rozumiem).

To powiedziawszy, zacząć chyba należy od zastrzeżenia. Podobnie jak oryginał, do którego wpis ten nawiązuje, nie jest on o zaprzeczeniu istnienia czegokolwiek. Tym, którzy aspirując do intelektualizmu, usiłują zdiagnozować przyczyny wzrostu popularności narracji antyszczepionkowych, "foliarskich" i "szurskich", dziwnym trafem nigdy nie udaje się rozważyć opcji, że przyczyną tego wzrostu są oni sami, zaś szeregi szurów zwiększają liczebność, albowiem mądre grono w pogoni za subtelnością i trafnością analizy coraz częściej i chętniej aplikuje to określenie. Opcja ta, jak sądzę, umyka, gdyż, jak wiadomo, ludzie światli w odróżnieniu od szurów wszelkiej maści nie darzą taką sympatią prostych wyjaśnień. Mając to na uwadze, uspokoić mogę walczących o zdrowie publiczne lub wolność ludzką, że wpis ten nie jest o skuteczności czy braku skuteczności szczepień powszechnych, zasadności lub bezprawności polityk covidowych, stężenia chipów u ludzi z powikłaniami czy szwadronach śmierci przemierzających galerie handlowe bez maseczek. Zdając sobie sprawę, że komentując pandemię, ograniczyć należy się do formułek "nauko ufam tobie" lub "nie będziesz miał nic i będziesz szczęśliwy", oto użyłem obu, toteż liczę na zignorowanie tego wpisu. Żadna z wymienionych tu kwestii nie będzie omawiana, nie będzie omawiana również wirulencja czy śmiertelność wirusa, gdyż wirus, podobnie jak wróg z Zatoki Perskiej, zniknął. I ta właśnie teza jest esencją wpisu.

"Wirus zniknął" nie znaczy bynajmniej, że patogen nie występuje już nigdzie na świecie lub że nikt się nim nie zaraża. Owszem, ludzie dalej zarażają się covidem. Niektórzy mają objawy, inni ich nie mają. Spośród tych, co mają objawy, niektórzy mają objawy dotkliwe, a pośród tych z kolei niektórzy znajdą się w szpitalu. Są tacy, co wezmą i umrą przy tym, a ich bliscy cierpieć będą żałobę. Żadna z tych rzeczy nie ulega wątpliwości, podobnie jak nie ulega wątpliwości, że nic z tego nie ma znaczenia w trakcie obecnej pandemii, wszelako nie jest to pandemia koronawirusa, ale grafik przedstawiających koronawirusa. Tragedia nie jest oparta na trupach leżących na ulicach, lecz na zdjęciach trupów leżących na ulicach. Śmierć ludzka nie emocjonuje mas, dopóki nie zostanie przedstawiona na wykresie zgonów. Nie o młodych i wysportowanych ludzi chodzi, którzy mając pecha, zarazili się covidem i trafili pod respirator, ale o historie o tych ludziach opisane na Mikroblogu. Pandemia to trwający dwa lata korowód obrazków. To zdjęcie odcisku po okularach ochronnych zrobione po dyżurze i wrzucone na Instagrama; to obraz zmęczonych ratowników odpoczywających na parkingu; to film o pryskaniu aerozolem przez maseczkę; to personel medyczny tańczący na TikToku; to Braun na proteście przedsiębiorców chroniący protestujących przed Policją; to grafika z owcami, którym ktoś wbił strzykawki; to mapy zakażeń w powiatach i wykresy zarażeń oraz zgonów; to zdjęcia uśmiechających się ludzi, którzy przestali się uśmiechać, cierpiąc w wyniku powikłań poszczepiennych. Jak na spektakl, który wynikać ma z deklaratywnej troski o człowieka - a to o jego zdrowie i życie, a to o jego godność i wolność - jednostkowe ludzkie doświadczenie otrzymało w nim zaskakująco skromną rolę. W ucieczce przed #!$%@?ącymi szurów prostymi poglądami na świat, całą wielorakość i złożoność ludzkiego doświadczenia w świetle choroby czy izolacji zastąpiono kolorowaniem powiatów.

I próżno się temu dziwić, cóż bowiem ma ono do zaoferowania w świetle całej medialnej ekscytacji? Jakiż to dreszcz przynosi codzienność, aby móc równać się ze straszliwością krzywej zakażeń, która nie chce się wypłaszczyć, o budzących grozę planach Wielkiego Resetu nie wspominając? Poza ekranami wyświetlającymi najnowsze doniesienia pandemiczne rozciąga się szare i nudne pustkowie - kto chciałby nim wędrować, kiedy oto w mgnieniu oka dołączyć może do zbiorowej orgii informacyjnej, gdzie z orężem badań naukowych w prawicy zwalczać może śmiercionośnych szurów lub składać wirtualną ofiarę na ołtarzu wolności? Nie wiem jak u innych, ale moje doświadczenia z covidem są nader nudne. Nikt bliski nie umarł, moje objawy trwały jakieś trzy dni (nie licząc pogorszenia węchu), nikt nigdy nie zmuszał mnie do założenia maseczki, nie znam nikogo z powikłaniami po szczepieniu, a brutalność autorytarnej ręki poznałem, gdy Policja zapukała w trakcie domówki i poprosiła o bycie ciszej. W porównaniu z komentarzami o mrocznych czasach, jakie nastały i apelami o trwanie w nadziei pod tą czy inną piosenką na YouTube, wydarzenia, jakie przynosi mi życie, wypadają tak bardzo blado, że któż winiłby mnie, gdybym przedłożył obrazek nad doświadczenie? Medialne zagrożenia budzą większy dreszcz niż zagrożenia bezpośrednie, bowiem symulacja dawno prześcignęła tak zwaną rzeczywistość. Symulacja wirusa jest groźniejsza niźli sam wirus; symulacja kryzysu jest dotkliwsza niż sam kryzys; symulacja wojny jest większym widowiskiem niż sama wojna. Zgony pogrupowane w słupkach stały się większym dramatem niż zgony doświadczane naocznie.

Deklarowana troska o człowieka znalazła finał w jego pogrzebie pod mogiłą obrazków i filmików. Nie dlatego, iżby panował spisek, a złowrogie siły szykowały kajdany. To obrazek oderwał się, gubiąc to, co przykuwało go do ziemi, i podjął swój samodzielny lot, żyjąc własnym życiem. Słów powyższych nie należy brać za apel, gdyż próżno apelować, gdy nic się nie da zrobić. Niesłusznie byłoby też brać je za proroctwo, chyba że przepowiadać można coś, co już zaszło. W wielkiej pandemii wirusa on sam rozpłynął się i rozpuścił w morzu obrazków, a wraz z nim to, czemu miał zagrażać.

*

Zasadniczo nie uważam, aby taki opis był trafnym, a przynajmniej mam wątpliwości. Zarysowałem w skrócie jak umiem clou teorii Baudrillarda w odniesieniu do czegoś aktualnego i mnie trochę przy tym poniosło, jednak niech tak już zostanie xd.

#filozofia #nowyonanizm
  • 1
  • Odpowiedz