Wpis z mikrobloga

Prawdziwy ateista i mówienie o Bogu

Powinienem teraz projektować parowacz, lecz pisanie na Wykop tekstów, których prawie nikt nie czyta, jest znacznie bardziej ekscytującym zajęciem, zatem czas poświęciłem właśnie tej drugiej czynności. Niedawno użytkownik @Erxz wrzucił wpis, gdzie uzasadniał swoje przekonanie, iż bóg chrześcijański nie istnieje. Wpis ten następnie, z nieznanych mi powodów, zdecydował się usunąć, lecz nim do tego doszło, jeden z Mirków, którego nicku nie pomnę, napisał komentarz, gdzie stwierdził, że prawdziwy ateista nie pisze i nie dyskutuje o Bogu, bowiem on według niego nie istnieje, zatem taka dyskusja jest pozbawiona sensu (czy coś w tym guście). Jeśli traktować tamten komentarz jako zarzut w kierunku autora wpisu, to był to zarzut chybiony, OP bowiem, w sposób nieco chaotyczny i nieformalny, dopiero nieistnienie Boga chciał uargumentować , odwołując się do jakiejś odmiany problemu zła. O problemie zła mam zamiar stworzyć wpis osobny. Ten wpis dotyczy stwierdzenia ‘prawdziwy ateista nie mówi o Bogu’, albowiem jestem przekonany, że ateista o Bogu mówić i pisać może oraz że ta pisanina i gadanina będą miały sens, nawet jeżeli Bóg nie istnieje.

Na samym początku chcę zwrócić uwagę, że podział na prawdziwych i nieprawdziwych ateistów łudząco przypomina pewien popularny błąd nieformalny, tym bardziej, iż podział ten zjawia się przeważnie wtedy, gdy teista podnosi zarzuty wobec praktyki czy kondycji intelektualnej przeciwnika. Przykładowo: często zarzuca się ateistom prowadzenie własnej krucjaty z zapałem, który przywodzi na myśl żarliwość religijną. Wtedy to urażony ateista wyciąga z rękawa koło ratunkowe ‘prawdziwy ateista’ i mniema, że jest chroniony, bo przecież wiadomo wszem i wobec, iż ten, wobec którego zarzuty powyższe są trafne, prawdziwym ateistą nie jest. W ten sposób tak często podkreślania wyższość moralna i intelektualna ateistów zostaje zachowana, choć oczywiście teraz #!$%@? ona tylko tych ‘prawdziwych’. Tych ‘nieprawdziwych’ rzucamy na pożarcie. Kto by jednak zażądał uzasadnienia tego, dlaczego taka, a nie inna postawa przyczynia się do prawdziwości ateizmu i na czym prawdziwość jego miałaby polegać, przemyślanej odpowiedzi prawdopodobnie by nie usłyszał. Proponuje przyjąć zatem, że wszyscy ateiści są równie prawdziwi w swym ateizmie. Oczywiście jedni są inteligentniejsi, drudzy głupsi; jednych #!$%@? erudycja i refleksyjność, drugich nieuctwo i dogmatyzm. Myślę, że każdy ateusz w końcu na taki podział przystanie (a następnie pieczołowicie zagnieździ samego siebie w pierwszej kategorii). Nie przybliża nas to jednak do odpowiedzi na pytanie, czy może on sensownie mówić o Bogu, skoro uważa, że ten nie istnieje.

W tym wpisie ‘mówienie o Bogu’ ma znaczenie dosłowne. Nie chodzi o rozważanie tego, jak wiara w niego wpływa na ludzi wierzących, ani też o to, jak był on przedstawiany lub pojmowany w różnych kręgach. Tematem tego wpisu nie jest historia sztuki, kulturo- czy religioznawstwo, ale ontologia i metafizyka. Nie sposób jednak pisać o nich, nie wikłając się w zawiłości języka czy logiki. ‘Mówienie o Bogu’ w tym wpisie oznacza formułowanie wszelakich sądów przypisujących bądź negujących dowolne własności, zatem sądów o strukturze podmiotowo-orzecznikowej, w których podmiotem jest właśnie Bóg. Tego rodzaju sądy będę dalej nazywać predykatywnymi. Aby ułatwić sobie pisanie oraz aby zmniejszyć objętość tekstu, twierdzenie ‘mówienie o Bogu, jeśli on nie istnieje, jest bezsensowne’ będzie się kryć odtąd pod skrótem NS (bo czemu nie).

NS: Mówienie o Bogu, jeśli on nie istnieje, jest bezsensowne.

Przynajmniej na pierwszy rzut oka NS zdaje się być dość intuicyjne. Jeśli czegoś nie ma, to nie sposób powiedzieć o tym czymś nic za wyjątkiem przypomnienia, że tego nie ma. Coś, co nie istnieje, nie posiada wszak żadnych własności, z drugiej strony ciężko też powiedzieć, że nie posiada własności, bowiem, cóż, nie istnieje. Tylko to, co istnieje, może posiadać jakieś cechy lub też ich nie posiadać. Wynika stąd, że gwarantem sensowności sądów predykatywnych jest pozytywny sąd egzystencjalny - obiekt musi istnieć, aby móc przyznać mu własność. Ta intuicyjność kończy się jednak wraz z momentem, w którym przyjrzymy się temu, jak dyskutujemy o postaciach fikcyjnych. Przeważnie (pomijając filozofów) uznaje się, że postacie czy obiekty fikcyjne nie istnieją, a mimo to jeśliby spytać kogoś, kto czytał Władcę Pierścieni, czy Frodo ma kudłate stopy, to z przekonaniem odparłby, że owszem. Trzymając się twórczości Tolkiena, trzeba też odnotować, że czytelnicy prowadzą długie dysputy na temat tego, jaki jest los ludzi po śmierci; który z Noldorów był najpotężniejszy; czy Saruman mógłby #!$%@?ć Sauronowi etc. I w dyskusjach tych, nawet jeśli jałowych i nieposiadających końca, nie sposób nie odnieść wrażenia, że któraś ze stron może mieć rację, a inna może się mylić. Oznacza to, że sądom predykatywnym dotyczącym obiektów fikcyjnych przysługują kryteria prawdziwościowe. Jakie są to kryteria – ciężko orzec, ale na ten moment odpowiedź na to pytanie nie jest konieczna.

Powyższa problematyka sięga daleko poza spór teizm-ateizm. Bardzo chciałbym te kwestie rozwinąć, lecz brak tu miejsca. Szersze omówienie wymagałoby roztrząsania takich problemów jak status egzystencji jako predykatu, ontologia predykatów w ogóle, teoria nazw itp. Wystarczy jednak to, iż jeśli uznajemy, że można sensownie mówić o obiektach fikcyjnych, to NS musimy uznać za fałszywe. Ten, kto utrzymuje prawdziwość NS, musi zaproponować argument albo za tym, że nieistniejący Bóg różni się ontycznie od nieistniejących postaci fikcyjnych (istniejący Bóg różni się w sposób oczywisty), albo że dyskusja o fikcji również jest bezsensowna, albo że mówiąc o fikcji mówimy tak naprawdę coś innego, niż nam się zdaje. W każdym przypadku czeka go trudne zadanie.

Spamlista

#nowyonanizm #filozofia #ateizm #religia
  • 12
  • Odpowiedz
@Turysta_Onanista: Dzięki za odniesienie się do mojej wypowiedzi. Wpis skasowałem z tego względu, iż po namyśle doszedłem do wniosku, że jeśli przeczyta to osoba np. słaba emocjonalnie, z depresją itd. to nic dobrego może z tego nie wyniknąć, a nie chcę się przyczyniać do czyjegoś cierpienia. Albo np. gdyby przeczytała to osoba starająca się dobrze żyć w życiu tylko ze względu na religię/wierzenie i nagle po mojej wypowiedzi stwierdziła, że
  • Odpowiedz
Coś, co nie istnieje, nie posiada wszak żadnych własności, z drugiej strony ciężko też powiedzieć, że nie posiada własności, bowiem, cóż, nie istnieje. Tylko to, co istnieje, może posiadać jakieś cechy lub też ich nie posiadać.


@Turysta_Onanista: Ktoś kto tak myśli, popełnia błąd, który wynika z niezrozumienia różnicy między filozofią pierwszą, ontologią a metafizyką.
Istnienie nie musi być wyłącznie realne, a takie masz w powyższych słowach na myśli. Zgadzam się,
  • Odpowiedz
@Horkheimer: Rozróżnianie sposobów egzystencji miało zawszę te wadę, że żaden rozróżniający nie potrafił wyjaśnić, na czym każdy że sposobów miałby polegać. Nie wiem też, czym mają się różnić własności realne od pojęciowych. Idea może mieć własność 'realną' np. bycie rozpowszechnioną, zaś obiekt 'istniejący realnie' może mieć własność 'idealną' np. czerwona róża miewa własność symbolizowania miłości.
  • Odpowiedz
@Horkheimer: Ja nie muszę. Zwyczajnie uważam, że obiekty nieistniejące posiadają własności tak samo jak istniejące. Różnią się tym, że nie istnieją. Frodo ma kudłate giry, mimo że nie istnieje.
  • Odpowiedz