Conan z całą pewnością nie był legitymistą. W „Szkarłatnej cytadeli” czytamy:

Oświeć mnie, jak ty i ten utytłany w gównie wieprz o czarnym ryju doszliście do władzy! Wasi ojcowie żyły sobie wypruwali, by podarować swoim synalkom korony na złotej tacy. To, co odziedziczyliście bez kiwnięcia palcem, może z wyjątkiem wytrucia kilku członków najbliższej rodziny, ja wywalczyłem sam! Siedzicie obydwaj na aksamitach i jedwabiach, żłopiąc wino wyrabiane w pocie czoła przez waszych poddanych i ględzicie o świętym prawie dziedziczenia! Wspiąłem się na tron z czeluści pierwotnego barbarzyństwa, przelewając obficie zarówno krew moich wrogów, jak i własną. Jeśli któryś z nas ma jakiekolwiek prawo do władania ludźmi, to, na Croma, tą osobą jestem ja! Królowie, #!$%@?, od siedmiu boleści ze zdolnościami do rządzenia, jak koń do grania na harfie! Zastałem Akwilonię przygniecioną buciorem podobnej wam świni, która też genealogię swego rodu wywodziła sprzed tysięcy lat. Królestwo zmierzało ku katastrofie, rozszarpywane przez idiotyczne wojenki między baronami, a mieszkańcy cierpieli z powodu krwawego ucisku wysokich podatków i bezwzględnie ściąganych danin. Dziś żaden akwiloński baron nie śmie podnieść ręki nawet na najmniej znaczącego człowieka, a podatki są najniższe na świecie.

A w tych kilku opowiadaniach, które dotąd zdążyłem przeczytać, nie brakuje też wtrętów antycywilizacyjnych, anarchizujących, antyinstytucjonalnych i eksploatujących wątek nietzscheanizmu, co nie jest znowu wielkim zaskoczeniem dla kogoś, kto kojarzy filmową wersję.

Nie
podsloncemszatana - Conan z całą pewnością nie był legitymistą. W „Szkarłatnej cytade...

źródło: ConanDyktator

Pobierz
@pod_sloncem_szatana: zdziwiło mnie słowo "#!$%@?", w starych conanach nie padało, zniknęła także archaizacja języka. to wygląda jak jakaś gunwo achaja ( ͡° ʖ̯ ͡°)
nie wiem czy nie lepiej poszukać sobie starych pdfów na docer ( ͡° ʖ̯ ͡°)
  • Odpowiedz
Świetność militarna zdobywców ze wschodu przeszła do historii. Nieustannie nękani przez Nordheimów i Cymmeryjczyków, nie widząc szans na zwycięstwo w tym konflikcie, zniszczyli swe miasta, wyrżnęli wszystkich jeńców niezdolnych do długiego i mozolnego marszu i, pędząc przed sobą tysiące niewolników, wyruszyli z powrotem do okrytych mgłą tajemnicy krain na Wschodzie, okrążając Vilayet od północy. W ten sposób zniknęli z kart historii Zachodu, aż tysiące lat później, już jako Hunowie, Tatarzy, Mongołowie i Turcy, znów nadciągnęli ze wschodu. Tym razem w ich szeregach ciągnęli także Zingarczycy i Zamoryjczycy, którzy, gdy osiedlili się razem daleko na wschodzie, przez pokolenia mieszali swą krew, aż powstała nowa rasa, znana w późniejszych epokach jako Cyganie.

Kiedy doszedłem do tego fragmentu „Ery hyboryjskiej” R.E. Howarda, opowieści-eseju o świecie, w którym swoje przygody przeżywa Conan, doznałem małego zapalenia mózgu. Dotąd, nie znając literackiego pierwowzoru, byłem bowiem przekonany, że jego akcja rozgrywa się na jakiejś innej planecie, toteż wodząc nieprzytomnie palcem po mapie dołączonej do książki, zadawałem sobie co chwilę pytanie: co się dzieje?

Chyba byłem rozczarowany, bo Ziemia wydaje mi się za mało eskapistyczna – nie po to czytam fantasy, żeby dalej trzymać się tego łez padołu. Ale potem mi przeszło. U Howarda ewolucja przeplata się z dewolucją, prowadząc od małpy do człowieka, od człowieka do małpy i znowu w drugą stronę. Tak skrajne cywilizacyjne zapaści tłumaczy wielkimi kataklizmami – wędrówkami lądów, wylewaniem mórz, epokami lodowcowymi. Z jednej strony może się to wydawać naiwne (nie, żeby autor w to wierzył oczywiście, chodzi o naiwność literackiego pomysłu), z drugiej strony umiejscowienie historii na Ziemi bardziej uwiarygadnia cywilizacyjne analogie, które przecież często spotyka się także w innych fantastycznych uniwersach („arabizujące” i nomadyczne kultury pustynne, rycersko-feudalne kultury z obrośniętych trawą nizin, barbarzyńcy w futrzanym bikini z mroźnej północy) – u Howarda fantastyczny świat to nasz świat przedprzedhistoryczny, a kulturowy determinizm pcha wszystkie ludy i ich potomków cały czas w jednym kierunku, tworząc pewien ich stały wzorzec, dlatego np. ci ze wschodu są nomadyczni i gotowi do podboju, a Szemici o haczykowatych nosach chytrzy i podstępni. Jeśli zaś chcemy znaleźć jakiegoś człowieka z rigczem, to najprędzej natrafimy na takiego wśród przodków Anglosasów.

To
podsloncemszatana - Świetność militarna zdobywców ze wschodu przeszła do historii. Ni...

źródło: mapa

Pobierz
  • Odpowiedz
Też tak czasami macie, że czytacie coś, a wasz mózg przeszywają dręczące pytania i wyrzuty sumienia: Po co ja to czytam? Co to wnosi do mojego życia? Jaki w tym sens? Ja na przykład miałem tak wczoraj, kiedy zapoznawałem się z „Domami Poego i miejscami mu poświęconymi” autorstwa Lovecrafta. W tekście tym, jak tytuł wskazuje, ponurak z Providence wypisał wszystkie miejsca zamieszkania starszego i nieżyjącego już wówczas kolegi po fachu, a że
Przeczytałem „Koty i psy” Lovecrafta. To taki esej, a właściwie tekst stworzony przez pisarza do odczytania w brooklińskim Klubie Niebieskiego Ołówka, gdzie miała się odbyć dyskusja nad zaletami kotów i psów. Kociarzom może poprawić się samopoczucie po przeczytaniu tego dziełka, niemniej trzeba uczciwie przyznać, że w tekście tym nie ma prawie niczego o kotach i psach. Lovecraft wykorzystuje pretekstowo czworonogi do przedstawienia swoich poglądów i preferencji ideowo-estetycznych, przeciwstawiając poganizm chrześcijaństwu, piękno i estetykę etyce, klasycyzm średniowieczu i gotykowi, arystokratyzm i arystokratów demokracji i chłopstwu, a także polewając wszystko sosikiem nietzscheanizmu, wywód kończy zaś nieśmiałym westchnięciem, że jak faszyzm nie utemperuje trochę demokratycznej ciemnoty, to chyba już znikąd ratunku.

W „Kotach i psach” (w: H.P. Lovecraft, „Koszmary i fantazje”, Kraków 2013) możemy między innymi przeczytać:

Na tych pospolitych, służalczych i plebejskich atrybutach opierają swoje argumenty miłośnicy psów, oceniając, co zabawne, inteligencję zwierzaka na podstawie tego, w jak dużym stopniu spełnia on ich życzenia. Miłośnicy kotów nie łudzą się w ten sposób, odrzucając myśl, że kulenie się ze służalczości i ostrożne dotrzymywanie kroku swemu panu to największe zalety. Skłonni są za to wielbić arystokratyczną niezależność, poczucie godności i wyraźną osobowość w połączeniu z wyjątkową gracją i pięknem, które uosabia chłodny, gibki, cyniczny i nieokiełznany władca dachów.

---
podsloncemszatana - Przeczytałem „Koty i psy” Lovecrafta. To taki esej, a właściwie t...

źródło: ISuperior

Pobierz
@Alky: Myślałem, że piszesz ogólnie o swoich preferencjach gatunkowo-rodzajowych.

A które u Lovecrafta to powieści, a które opowiadania? Bo tych, które ja czytałem, nie da się jednak moim zdaniem określić powieściami choćby dlatego, że nie spełniają warunku wielowątkowości.
  • Odpowiedz
@pod_sloncem_szatana: amerykańskie stowarzyszenie literackie definiuje "powieść" jako utwór ugułem powyżej 30k słów (
esej = 300
szkic = 300-3000
opowiadanie = 3k-17k
novella (nie ma polskiego odpowiednika – minipowieść? długie opowiadanie?) = 17k-30k
powieść=
  • Odpowiedz
Kiedy Henry Akeley (w opowiadaniu „Szepczący w ciemności”) dokupował kolejne psy w krótkich odstępach czasu, pomyślałem, że kiedyś to było, a dzisiaj już nie jest, bo dzisiaj przecież zaraz jakieś Towarzystwo Zapobiegania Okrucieństwu wobec Zwierząt by się nim zainteresowało, a potem przeczytałem, że jakiś mieszkaniec Dunwich (w opowiadaniu „Zgroza w Dunwich”) chciał złożyć skargę na Whateleyów do Towarzystwa Zapobiegania Okrucieństwu wobec Zwierząt za składanie krów w ofierze.

#lovecraft #horror
  • Odpowiedz
To mówicie, żeby nie wychodzić dzisiaj na zewnątrz, bo będzie skręcać z żalu? Przez te fale młodych julczych ciał przelewających się po ulicach polskich miast przypomniałem sobie jednego z większych literackich przegrywów, tyle że jeszcze niewyalienowanego dodatkowo przez technologię – Brunona z „Cząstek elementarnych” Michela Houellebecqa. Natura nie była dla niego łaskawa, obdarzając wyjątkowo nędzną pulą genów, determinującą m.in. niski wzrost, zakola i skromne 13 cm w slipach, które – jak wiemy z tagu #dickpill – nie stanowi nawet połowy minimum pozwalającego marzyć o zainteresowaniu ze strony płodnych juleczek. Czy można się dziwić, że z takim potencjałem Brunon spędził lata pacholęce na byciu gnojonym przez szkolny oskariat, a dorosłe życie wypełniła mu idée fixe – wilgotna, ciepła wagina? Ta ziemia obiecana jego straumatyzowanej wyobraźni, a przy okazji również, a może nawet przede wszystkim, bezrobotnego sterczącego penisa.

Gdy tylko to było możliwe (a było to niemal zawsze możliwe), zajmował miejsce naprzeciw samotnej dziewczyny. Większość z nich siedziała ze skrzyżowanymi nogami, w przezroczystych bluzkach lub w czymś podobnym. Nie siadał dokładnie naprzeciw, raczej na ukos, ale często też na tej samej ławeczce, w odległości nie większej niż dwa metry. Miał wzwód już na sam widok długich włosów, blond czy ciemnych; podczas gdy wybierał miejsce i krążył między siedzeniami, odczuwał coraz dotkliwszy ból członka. Kiedy siadał, już trzymał w ręku wyjętą z kieszeni chusteczkę. Wystarczyło otworzyć segregator, położyć go na kolanach; kilka ruchów i gotowe. Czasami, jeśli dziewczyna krzyżowała nogi w chwili, gdy wyjmował #!$%@?, nie musiał się nawet dotykać; patrząc na jej majteczki, wyzwalał się w jednym wytrysku. Chusteczka była pewnym zabezpieczeniem, jednak zwykle spuszczał się na strony segregatora: na równania drugiego stopnia, schematy budowy owadów, produkcję węgla w Związku Radzieckim. Dziewczyna dalej czytała pismo.

To wynik z jednej strony poluzowania obyczajów i kultu ciała oraz młodości, o których tyle się Houellebecq rozpisuje, z drugiej – konsekwencja nieprzeżytej, niespełnionej pierwszej miłości, co zachowało Brunona w stanie niemęskości i nie pozwoliło rozwinąć mu pewności siebie. Pozostał kadłubkiem mężczyzny zredukowanym do żądzy, żądza bowiem pozostała, kiedy nadzieja miłości legła już w gruzach. Mimo usilnych prób znalezienia tego fragmentu, w którym narrator dokładnie relacjonuje godne pożałowania skutki tej młodzieńczej niemiłości, nie mogę go zlokalizować, ale jestem pewien, że gdzieś tam jest.
podsloncemszatana - To mówicie, żeby nie wychodzić dzisiaj na zewnątrz, bo będzie skr...

źródło: comment_16620404411TUxV1pEomQMWDbft2koVT.gif

Pobierz
@spiegelglas: U Houellebecqa wszyscy są na swój sposób zaburzeni. Michel – jak pozostali w powieści – też był cząstką elementarną, samotną monadą, tyle że uciekł w naukę.

Sporo fragmentów u Francuza rzeczywiście zahacza o blackpiil, ale nie czuję, żeby pisał o kobietach z jakimś żalem czy z niechęcią. Bardziej kładzie nacisk na uwarunkowania kulturowe jako źródło zaburzeń i problemów w relacjach niż na płeć jako taką. Zwykle w powieści pojawia
  • Odpowiedz
@pod_sloncem_szatana: napisales o jednowymiarowosci. Myśle ze autor pokazał absurd wojny z każdej strony, ta karykatura wg mnie miała służyć właśnie temu by pokazać, że w głębi, pomimo haseł, rozkazów nikt tak naprawdę nie chciał walczyć.
Jak górnolotne hasła o tworzeniu historii nijak się mają do ludzi którzy piszą te historie od podstaw. Dla żołnierza USA wg mnie to było bardzo widoczne bo przecież przylecieli na inny kontynent by walczyć w
  • Odpowiedz
@pod_sloncem_szatana:
Jeśli patrzeć przez pryzmat zaangażowania literatury, oczekiwania od niej żeby dała jednoznaczny komentarz do oczywistej zbrodni, to pewnie masz rację.

Dla mnie ta książka była pierwszą stycznością i Vonnegutem, i z faktem dokonanym - bombardowaniem. Mało kwiecisty język, ale pewnego rodzaju cyniczne poczucie humoru moje serce zdobyło. Ogólnie mało się w naszej wersji historii mówi o zbrodniach zwycięzców 2WW. Kolejne niemieckie miasto - Wrocław - też zostało praktycznie zrównane
  • Odpowiedz
via Wykop Mobilny (Android)
  • 5
@pod_sloncem_szatana:
Jakkolwiek nie mogę się zgodzić z oceną, to jednak cenię argumentację opinii. To miła odmiana, przeczytać składną, spójna opinię, z którą po prostu mi nie po drodze ( )
To jednak pewien strumień świadomości z niezaprzeczalną nutą pacyfizmu, z którą było mi bardzo po drodze. Ciekawy jestem jak bym dziś to odebrał
  • Odpowiedz
Ilekroć wspomnę powieści Głuchowskiego z uniwersum Metro – które nie są zresztą jakąś wielką literaturą – uderza mnie ich aktualność w ocenie zjawiska przyrodniczego pod nazwą „Rosjanie”. Już o tym pisałem (https://www.wykop.pl/wpis/63775957/pare-tygodni-temu-przeczytalem-metro-2035-i-niekto/) w kontekście rozumienia wojny, którą naród ten prowadzi non stop, nawet jeśli innym wydaje się, że nie. Ludy stepowe mają ten zmysł wojenny, a Rosjanie w znacznym stopniu odziedziczyli naturę po mongolskich najeźdźcach. Wszystkie te rozpoznania socjologiczne i kulturowe
Parę tygodni temu przeczytałem „Metro 2035” i niektóre fragmenty skojarzyły mi się z książką Budzisza „Wszystko jest wojną. Rosyjska kultura strategiczna”, a dokładniej mówiąc, z jej tytułową tezą (o tej publikacji rozmawiał z autorem m.in. Bartosiak: https://www.youtube.com/watch?v=-vencIuKX-Y).

Uwaga, będę zdradzać fabułę.

O uniwersum Metra pewnie każdy z grubsza słyszał i wie, z czym to się je. W powieściowym świecie doszło do długo wyczekiwanej przez wykopków wojny atomowej, w której konsekwencji świat stał się nieprzyjaznym życiu – a w każdym razie człowiekowi – napromieniowanym rumowiskiem. Nielicznym udało się w porę schronić w moskiewskim metrze, wśród nich mały Artem (dzięki ofiarności matki). W pierwszej części („Metro 2033”) poznajemy świat moskiewskich podziemi właśnie jego oczyma. To w zasadzie klasyczna powieść o dojrzewaniu, tyle że w nietypowych warunkach, akcję wiąże zaś zagrożenie ze strony, ekhm, czarnych (ale nie tych czarnych!), których młodzieniec podejmuje się zniszczyć. Kolejna część („Metro 2034”) poświęcona jest innym postaciom, Saszy i Homerowi, w trzeciej wracamy zaś do Artema (ale pojawią się też bohaterowie z poprzednich części), który zafiksował się na punkcie złapania kontaktu z innymi miastami. Jest on bowiem przekonany, że pod koniec epizodu z czarnymi udało mu się na moment nawiązać kontakt przez radioodbiornik z ocalonymi z innego rejonu świata. Nikt mu jednak nie wierzy i wszyscy mają go za świra, chociaż po prawdzie ten koncept, że na całym świecie przeżyli tylko moskwiczanie jest dość naiwny. No ale w powieściowej rzeczywistości taką prawdę podano do wierzenia prostemu, żyjącemu w podziemiach ludowi – z dnia na dzień coraz bardziej się degradującemu – i ten lud w to wierzy. A Artem bardzo chce wierzyć w co innego i bardzo chce wyprowadzić ludzi na powierzchnię. No i wreszcie poznaje szokującą prawdę. W istocie na świecie ocaleli inni ludzie, a wielkie szychy moskiewskiego metra, w tym jego dowódca Młynarz, o tym wiedzą, lud utrzymują zaś w niewiedzy za pomocą zagłuszarek blokujących sygnał. Dlaczego? Bo wojna! Bo wszyscy dalej czyhają, żeby zniszczyć dzielnych moskwiczan (poza tym niewiedza rządzonych pozwala rządzącym utrzymać ich w jednym miejscu i eksploatować):

  • Odpowiedz
Literackie impresje |2|

Jako że Wykop to prawdziwe siedlisko arcy-Polaków, postanowiłem podzielić się jednym z ostatnich czytelniczych doświadczeń, mianowicie lekturą „Nadberezyńców” Floriana Czarnyszewicza. Niektóre wydawnictwa od czasu do czasu próbują przywrócić – a nawet nie tyle przywrócić, ile wprowadzić – do obiegu dzieła, które w wyniku różnych okoliczności nie zapisały się żywiej w świadomości Polaków (np. z powodu cenzury). Czasami są to utwory gatunkowe, czasami to nie kwestia jakichś okoliczności, tylko przeciętności danego utworu, który mimo walorów poznawczych, no i rzecz jasna, słusznych idei, po prostu trąci myszką. Ale to nie przypadek „Nadberezyńców”. Co w sumie można uznać za paradoks, nie ma bowiem już takiego świata, jaki opisał ten autor w swojej książce, i nie ma już takich Polaków, jakich w niej przedstawił, a język, pełen gwarowych, kresowych, półbiałoruskich wtrętów, też już nie istnieje. A czyta się wybornie!

Wydawca na okładce podparł się cytatem z Miłosza, to i ja się podeprę, coby zachęcić arcy-Polaków z Wykopu do lektury, bo jaki Miłosz był, tak był, ale przecież wyczucia literackiego odmówić mu nie można:Wystarczyło jednej stronicy, ażebym uległ wpływowi tego narkotyku i przeczytał jednym tchem 577 stronic dużego
@wiecejszatana: > Nic mi do tej religijności

No nie wiem, nie wiem, czy rzeczywiście nic. Rzut oka na na Twoją wykopkową twórczość pozwala stwierdzić, że sprawy religijne to w Twoim wypadku coś więcej niż hobby – to istne fiksum dyrdum. Dlatego jeśli przez mój wpis nieostrożnie dodałeś „Nadberezyńców” do listy dzieł wartych przeczytania, uprzejmie ostrzegam, że autor to arcy-Polak i katolik, a książka ta jest tego wyraźnym świadectwem. Mało tego, ponurą charakterystykę tego obskuranta dopełnia – stanowiąc przy okazji potwierdzenie Twojej bystrej obserwacji – brak istotnego formalnego wykształcenia poza czterema klasami szkoły rosyjskiej.

Co gorsza, pewne szczegóły z życia zdają świadczyć, że to nie jakaś maskirowka, jaką starsi i mądrzejsi – jak nauczał B. Prus w „Faraonie” – praktykują wobec ciemniaków, tylko mowa z serca płynąca, od ciemniaka do ciemniaków, autentyk. Tak pisała w „Głosie Polskim” przyjaciółka Czarnyszewicza, Janina
  • Odpowiedz
Moje "fiksum dyrdum", to tylko na tych co mają wpływ na mój życiorys, czyli lobbowanie polityczne, wpływ na ustawodawstwo, styl życia ecetra. Tu raczej jestem antyklerykalny, Do autentycznych miłośników pana boga ( i lub oraz niezrzeszonych) nic nie mam. (Głównie chodzi o wpływ na edukacje, wyłączenie z systemu fiskalnego, uwłaszczanie na gruntach, uprzywilejowanie w systemie emerytalnym, lobbowanie na ustawodawstwo, mizoginizm, homofobię i zaszczuwanie społeczeństwa, przestępstwa seksualne i tak dalej)

@pod_sloncem_szatana:
  • Odpowiedz
„Don Kiszot"

Kie­dy Don Ki­szot wę­dro­wał przez świat...
Aka­cja – ja­błoń – czar­ne wąsy w wi­nie –
Wciąż świsz­czał za nim okrut­ny bat,
Msz­czą­cy się sro­go na chu­dej ośli­nie.
  • Odpowiedz
Literackie impresje |1|

Otworzyłem niedawno cykl impresji filmowych (właściwie powinienem pisać: pofilmowych), to teraz zrobię tak jeszcze z literackimi, a co tam! Zaczynam od razu z wysokiego C, od autorki, do której mam stosunek niemalże nabożny, mianowicie od Flannery O’Connor. Być może niektórym przemknęło gdzieś przed oczyma to nazwisko, np. na księgarskiej półce, tak się bowiem składa, że niecałe dwa lata temu wydano w Polsce jej opowiadania w liczącym 600 stron zbiorze „Ocalisz życie, może swoje własne”, a w ostatnim czasie garść jej esejów „Misterium i maniery. Pisma przygodne w wyborze i opracowaniu Sally i Roberta Fitzgeraldów”. Oby polscy czytelnicy dostali jeszcze w przyszłości wydanie jej listów – za oceanem, gdzie przez wielu stawiane są na równi z jej największymi prozatorskimi dokonaniami, wydane pod tytułem „Habit of Being”.

Większości polskich czytelników te tytuły i nazwisko pewnie niewiele mówią, innymi słowy, nie wiadomo, czego spodziewać się po zmarłej w 1964 r. autorce. Pierwsze źródło wiedzy, po jakie sięga się odruchowo w podobnej sytuacji, tj. Wikipedia, nie pomaga w podjęciu decyzji, bo zamieszczony tam opis jest dość enigmatyczny, a określenie O’Connor „typową pisarką z Południa USA” jest wobec niej niesprawiedliwe i nie najlepiej świadczy o przenikliwości autora tej notki biograficznej. Pomyślałem więc, że zamieszczę tu fragment eseju Flannery „Pewne aspekty groteski w prozie Południa”, przedstawiający, z grubsza mówiąc, dwa typy pisarskie. O’Connor prezentuje ten drugi. Może ten ogólny trop przyniesie
  • Odpowiedz