Wpis z mikrobloga

92 + 1 = 93

Tytuł: Zew Cthulhu
Autor: H.P. Lovecraft
Gatunek: horror
Ocena: 7/10
ISBN: 9788377313237
Tłumacz: Maciej Płaza
Wydawnictwo: Vesper
Liczba stron: 308
Mam pewne opory przed pisaniem o twórczości Lovecrafta, i to nawet nie dlatego, że zużyto już na nią tony makulatury i dziesiątki gigabajtów wirtualnej pamięci – gdyby tylko o to chodziło, miałbym mniejsze wyrzuty sumienia. Rzecz w tym, że onieśmieliło mnie nieco posłowie wydania, z którym miałem do czynienia, w nim bowiem Mateusz Kopacz, znawca twórczości samotn… ups, przepraszam, nie powinienem go określać w ten sposób, ponoć bowiem wcale nie był takim samotnikiem, zatem znawca twórczości autora mitolo… nie, tak też źle, stworzenie mitologii Cthulhu wszakże nie było ponoć wcale intencją tego pisarza, a więc tak – znawca twórczości, powtórzę się, Lovecrafta zgromił wszystkich tych, którzy bądź to błędnie zinterpretowali pozostawione przez niego dzieła, bądź też przyczynili się do zmitologizowania samej jego postaci (o tobie myślę, Michelu Houellebecqu). Tak mnie to poruszyło, że z miejsca wolę zastrzec, iż jako dyletant albo odkrywam poniżej Amerykę na nowo, albo bredzę, przede wszystkim zaś dzielę się tylko swoimi wrażeniami.

Lektura tego zbioru, na który składają się „Zew Cthulhu”, „Widmo nad Innsmouth”, „Szepczący w ciemności”, „Zgroza w Dunwich” i „Kolor z innego wszechświata”, była moim pierwszym spotkaniem z twórczością H.P. Lovecrafta, nie licząc oczywiście tych wszystkich napomknięć i odniesień w innych dziełach kultury, no i wyłączając „wyznawców” mitologii Cthulhu, na których natrafiałem w internecie. To chyba głównie przez nich podchodziłem do dzieł tego pisarza jak pies do jeża. Jakkolwiek wiem, że ta wyznawcza postawa ma żartobliwy charakter, uznałem, że tak czy inaczej inspirująca ją proza zapewne jest mętna, hermetyczna i symboliczna, bo tylko pewna dawka niejednoznaczności jest w stanie wzniecić w człowieku uczucia parareligijne. Innymi słowy, założyłem, że to musi być majak wariata, widziadło amerykańskiego Alfreda Kubina (który był austriackim Goyą). Nic z tych rzeczy, jeszcze nie przebrnąłem paru stron, a już jedno narzucające się skojarzenie zdominowało inne – Edgar Allan Poe.

Lovecraft zawsze był i jest, rzecz jasna, wymieniany w towarzystwie Poego, dotąd jednak myślałem, że to przez powinowactwo gatunkowe ich twórczości (chociaż jednego interesowała groza „kosmiczna”, drugiego bardziej tradycyjne motywy), teraz wiem, że są sobie bliscy również pod względem sposobu prowadzenia narracji (przynajmniej w części utworów, a w tym zbiorze wszystkich). Pisane w pierwszej osobie opowieści wyzyskują to samo napięcie rodzące się z konfrontacji fantazji i emocji z racjonalizmem, które obecne jest w wielu opowiadaniach Poego. W prozie starszego z dwóch twórców nawet szaleńcy drobiazgowo analizowali otaczającą rzeczywistość, zwykle zresztą szaleństwo przychodziło dopiero w momencie kulminacyjnym, kiedy groza i nadprzyrodzoność ujawniały się w całej krasie. W opowiadaniach Lovecrafta z tego zbioru wszyscy główni bohaterowie, narratorzy, to również tacy „analitycy”, często ludzie powiązani z nauką, sceptycy i piewcy rozumu, którzy pragną dojść do prawdy, a dochodząc do niej, bynajmniej niczego przed czytelnikiem nie zaciemniają, przeciwnie – opisują z wielką pieczołowitością, odsłaniając ku własnemu przerażeniu to, co obce dotychczasowemu poznaniu.

Plik wycinków tworzył całość wręcz przerażającą; dziś z ledwością pojmuję, jak mogłem być tak zatwardziałym w swoim racjonalizmie, by je lekceważyć [„Zew Cthulhu”, s. 16].

Muszę jednak wspomnieć, że chociaż opowieści Lovecrafta przekonały mnie przez ten poeowski rys, to nie uniknąłem czytelniczego kryzysu, narastającego już od „Widma nad Innsmouth”, a kulminującego podczas lektury „Szepczącego w ciemności”. Nawet udało mi się zdiagnozować źródło tego kryzysu i towarzyszącego mu znużenia, co więcej, nadałem mu miano – „groza przymiotników”. Jeśli komuś w ręce wpadł kiedyś jakiś instruktaż dla adeptów sztuki pisarskiej, być może przeczytał w nim, że przymiotników nie powinno się nadużywać. I jakkolwiek do takich poradników należałoby raczej podchodzić sceptycznie, w tym do rady dotyczącej przymiotników, to przez Lovecrafta przychylniej spojrzałem na wspomnianą sugestię. Dodam, że w jego przypadku chodzi o określony pakiet przymiotników, a prawdę mówiąc, również zwrotów odnoszących się do emocji. W pewnym momencie miałem wrażenie, że co druga rzecz w tych opowieściach jest „przerażająca”, „straszna”, „zatrważająca”, „ niepokojąca” itp., i jak mniemam, nie jest to kwestia tłumaczenia Macieja Płazy, zresztą słusznie cenionego. Nawet zacząłem gimnastykować wyobraźnię, by sprawdzić, jak ta proza oddziaływałaby na mnie, gdyby zabrakło tych „drogowskazów” grozy. Czy opis miejsc, postaci i sytuacji byłby wówczas istotnie na tyle przerażający, by wywołać efekt strachu albo przynajmniej niepokoju? (o ironio, może właśnie by był, przynajmniej dla mnie) A może narrator próbuje nam to wmówić, przydając każdemu zjawisku odpowiedni emocjonalny odcień (przerażający, straszny, zatrważający itp.)? W moim przypadku sprawdziła się ludowa mądrość, że jeśli czegoś jest za dużo, to to powszednieje i przestaje właściwie działać.

Przy czym, jak wspomniałem, te odczucia kulminowały podczas lektury „Szepczącego w ciemności”. Być może było to spowodowane tym, że wspomniany utwór oraz wcześniejsze „Widmo nad Innsmouth” były wyjątkowo przywiązane do narracji pierwszoosobowej i odczuć bohaterów (w „Szepczącym w ciemności” narrator poznaje rzeczywistość grozy dzięki korespondencji z Henrym Akeleyem, dopiero emocjonująca końcówka to żywe doświadczenie narratora z tym, co obce). Dwa ostatnie utwory („Groza w Dunwich” i „Kolor z innego wszechświata”) zatarły jednak garść przykrych wrażeń (wcale nie wyłącznych, bo wiele scen mi się podobało), krew zaczęła szybciej krążyć i już bez wybojów cieszyłem się pisarską wyobraźnią Lovecrafta.

#bookmeter #lovecraft #ksiazki #literatura #horror #weirdfiction #fantastyka #sciencefiction #literackieimpresje #poe #bookmeter #horrorbookmeter
Pobierz podsloncemszatana - 92 + 1 = 93

Tytuł: Zew Cthulhu
Autor: H.P. Lovecraft
Gatunek: ho...
źródło: comment_1673815594l41kfCnO8s5nikuqWqpjfU.jpg
  • 15
@pod_sloncem_szatana: Coś w tym jest, gdzieś widziałem jak ktoś przerobił instrukcje do bojlera w styl Lovecrafta i też trzepało ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Ale jak 7/10 to pewnie chcesz wracać. Zew Cthulhu to dla mnie najsłabsze chyba jego opowiadanie. A bardzo dobrze wchodzi mi w formie krótkiej, tak do 20-30 stron. Wszędzie tam gdzie można to na jeden strzał przeczytać.
Wtedy jest efekt jak opisali w Metrze
@wytrzzeszcz: Tak, zamierzam coś jeszcze przeczytać, zresztą już czytam, tyle że nie opowiadania, ale „Koszmary i fantazje” (czyli wybór listów i esejów Lovecrafta). Ale z twórczości czysto literackiej też jeszcze po coś sięgnę.

Co do długości, to tak, to też może decydować o wspomnianym znużeniu. Zresztą to jedna z różnic między nim a lubianym przeze mnie Poem, który na ogół pisał krótsze opowiadania, nie wpadając w nich w przestoje. U Lovecrafta
@Alky: Myślałem, że piszesz ogólnie o swoich preferencjach gatunkowo-rodzajowych.

A które u Lovecrafta to powieści, a które opowiadania? Bo tych, które ja czytałem, nie da się jednak moim zdaniem określić powieściami choćby dlatego, że nie spełniają warunku wielowątkowości.
@pod_sloncem_szatana: amerykańskie stowarzyszenie literackie definiuje "powieść" jako utwór ugułem powyżej 30k słów (
esej = 300
szkic = 300-3000
opowiadanie = 3k-17k
novella (nie ma polskiego odpowiednika – minipowieść? długie opowiadanie?) = 17k-30k
powieść= powyżej 30k
)
Chociaż oczywiście nie da się tego odmierzyć wagą aptekarską. "W paszczy szaleństwa" ma bodajże 41k słów (więc spełnia definicję)
– ALE –
jak sam zauważyłeś, jest skonstruowane tak, jak pozostałe teksty Lovecrafta, więc nie
@Alky: Dlatego nawet w tym tekście o książce powyżej miałem opory zarówno przed używaniem słowa „opowiadanie”, bo raczej utożsamiam je z tekstem maksymalnie kilkunastostronicowym (jak to często jest u Poego, którego twórczość lubię), jak i „powieść” – ze wspomnianej wcześniej przyczyny. Wolałem „opowieść”, chociaż – przyznaję – nie wiem, czy z perspektywy literaturoznawstwa to określenie wnosi cokolwiek innego.
@pod_sloncem_szatana: polska szkoła literaturoznawstwa nie dzieli(-ła?) prozy wg długości tekstu, tylko wg ilości wątków (nowela = jeden główny bohater, jeden wątek; powieść= rozbudowana, wielowątkowa narracja). Stąd różnice w polskiej i anglosaskiej terminologii.