Połowa lipca i polski klub nie kompromituje się w eliminacjach, a pokonuje porządnego przeciwnika? Nie może być, wciąż wydaje się to niemożliwe.

Trochę ciężko zważyć, kto był ostatnim tak mocnym przeciwnikiem pokonanym przez Legię w eliminacjach. Bo w fazie grupowej wiadomo – Sporting. W eliminacjach była Astana, ale to zwycięstwo nie dało awansu. Atromitos, mimo że z niezłej ligi, był wyjątkowo cienki. A tak to Irlandczycy, Finowie, klub z Kosowa… Dlatego chyba trzeba się cofnąć aż do Zorii Ługańsk, m.in. z Rusłanem Malinowskim w składzie. A to już piękne czasy, kiedy Legia wygrywała w eliminacjach właściwie wszystko, a przynajmniej na boisku. Teraz na razie też mamy sto procent skuteczności, a do tego wydaje się, że najtrudniejsze już za nami i mamy z górki.

Dziś było trochę inaczej niż w pierwszym meczu. Nie udało się wyjść na prowadzenie na samym początku, a Bodo wzięło piłkę i nie bardzo chciało oddać. W pierwszych kilkunastu minutach Legia miała szansę na wyjście z kontrą, ale często brakowało szczegółów już na etapie środka pola. Nie podchodziliśmy pod pole karne, nie mówiąc o oddawaniu strzałów. Normalnie można by się obawiać, że głównie się broniąc, prosimy się o stratę gola. I tak mogłoby być, ponad 30 minut w defensywie było niemal perfekcyjne, ale była ta jedna sytuacja, która prawdopodobnie zdecydowała. Bodo przestrzeliło, a nam od tej pory zaczęło iść lepiej. Najpierw od długich podań przez pół długości boiska, a potem przez kapitalną akcję wyprowadzoną od naszej bramki, zakończoną rajdem i golem Luquinhasa. Nie wydarzyło się to przez przypadek, a kolejny raz w tym dwumeczu Legia pokazała coś interesującego czysto piłkarsko.

Ostatecznie
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

No witam ( ͡°( ͡° ͜ʖ( ͡° ͜ʖ ͡°)ʖ ͡°) ͡°) Gdzie wasze potężne łososie? Oczywiście zaraz wyjdzie, że to nie tak, Bodo to przecież anonimy z Grenlandii, kto to widział grać w czasie Euro i takie tam.

Należałem do tych, którzy po losowaniu załamywali ręce. Niby pseudo śmieszkując, ale jednak siałem defetyzm w komentarzach. I właściwie nadal ta ocena może być aktualna. Z Luksemburgiem albo Irlandią byłoby łatwiej, a Bodo wciąż może nas wyrzucić do Ligi Konferencji. Ale skoro już ich dostaliśmy, trzeba było się spiąć i nawet z osłabionym składem zrobić wszystko, co się da, żeby zachować szanse na awans po meczu w Norwegii.

Jakby rzucić tylko powierzchownie okiem, to dziura była tylko na prawym wahadle, a tak to wszystko cacy. Tylko że jednocześnie trzeba było drżeć o zdrowie Wieteski (!), a Hołownia stał się absolutnym pewniakiem. Mimo siedmiu meczów bez straty gola w końcówce ligi, mit „kuzynów” przylgnął już na dobre. Kilku innych zawodników też bez zmienników, dwóch top grajków na urlopach po Euro. Mogło być gorzej, ale sytuacja kadrowa wisiała nam na
  • 7
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

@Kimbaloula: Szkoda tej bramki na 2-3 bo 1-3 dało by już względny spokój, no ale i tak wielu przed meczem mówiło że remis będzie dobry więc nie jest źle, koncentracja za tydzień i powinno być dobrze, Bodo nawet w swojej lidze na wyjazdach gra słabiej niż u siebie.
  • Odpowiedz
Kończy się sezon i runda rewanżowa (kolejki 16-30), w której Legia nie doznała żadnej porażki. Ciężko powiedzieć, aby zwycięstwo z Podbeskidziem było jakimś wyjątkowym rewanżem za wynik ze stycznia w Bielsku-Białej, ale przynajmniej znowu nie było bezbramkowego remisu.

Ostateczny wynik punktowy wygląda nieźle. Jest to najwyższa średnia punktów od sezonu 2013/14, skończonego z 10 punktami przewagi (teraz 5). Raków ze swoją średnią punktów byłby mistrzem w poprzednich kilku sezonach, a my mamy nad nimi te 5 punktów przewagi. Jednego gola zabrakło, aby mieć najmniej straconych w lidze razem z Pogonią, ale w ostatnich siedmiu kolejkach nie straciliśmy żadnego. Najsłabiej wygląda to pod względem strzelonych – 48 goli to najsłabszy wynik od czasów Śląska Wrocław, uznawanego za jednego ze słabszych mistrzów Polski ostatnich lat. W ostatnich latach przynajmniej można było to nadrabiać w ostatnich siedmiu kolejkach, a tutaj zostało to na takim przeciętnym poziomie. A i tak był to najlepszy wynik ze wszystkich drużyn w tym sezonie.

Teraz widać, że szkoda tych dwóch straconych goli z Pogonią – mielibyśmy osiem ligowych meczów bez straty gola z rzędu i wyrównanie rekordu (za to jest rekord bez podziału na rozgrywki – siedem). A tak to za dwa miesiące wszystko zacznie się od nowa i niewykluczone, że w lipcu będziemy już tracić taśmowo. W pewnym sensie też szkoda, że rozłożyło się to na trzech bramkarzy, a nie na jednego, który mógłby mieć swoją passę minut. Ale Miszcie należało dać szansę, a Cierzniakowi możliwość pożegnania się, to było oczywiście ważniejsze.

Co
  • 3
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

@Kimbaloula: > Jak zwykle zastanawiam się, czy nie zakończyć pisania tutaj, ale chyba zdecyduję się pociągnąć jeszcze jeden sezon.

Uprzejmnie proszę nie. Wiesz, niektórzy to czytają ;)
  • Odpowiedz
Absolutely disgusting. Nie mógłby Przemysław Małecki poprowadzić zespołu przeciwko Podbeskidziu? Może przynajmniej jakiś farfocel by wpadł, bo z Czesławem na ławce cztery ostatnie mecze to 0:0.

Spodziewałem się tego, a i tak jestem zawiedziony. Na remis ze Stalą Mielec złożyło się wiele rzeczy, które niestety były do przewidzenia. Wiele osób patrzy na inne ligi, gdzie są przepotężni dominatorzy, tylko że tam ta różnica piłkarska jest dużo większa. Tutaj też ona występuje, ale nie aż taka. Jak do tego dodamy podejście mentalne obu drużyn, to różnica jeszcze bardziej się zaciera, a do tego dochodzi atmosfera w Legii, gdzie mimo mistrzostwa wychodzą kolejne brudy. Już nie wspominam nawet o niemocy przeciwko słabszym zespołom, bo ten temat już rozpisałem tydzień temu. W Ekstraklasie tego typu wyniki są na porządku dziennym, zresztą Stal z ostatnich kilku meczów przegrała tylko jeden, po rzucie karnym w doliczonym czasie, a była w stanie pokonać trzeci zespół w tabeli. Niestety wpisaliśmy się w to, że u nas takie rezultaty po prostu nie są zaskakujące.

Nie znaczy to oczywiście, że należy się na to godzić i machać na to ręką. Jeden punkt w dwóch meczach ze Stalą w tym sezonie to kolejna kompromitacja. Jest to jedyny zespół oprócz Jagiellonii, z którym graliśmy w tym sezonie dwa razy i nie daliśmy rady go pokonać, a jeszcze może dojść do tego Podbeskidzie. Najgorsze jest to, że Stal, wcześniej Wisła czy inne zespoły, wychodzą na nas zadowolone z remisu, i na koniec go uzyskują. A my w tym czasie wyglądamy, jakbyśmy wcale nie chcieli im tej przyjemności zabierać. Nie da się wygrać wszystkiego, można mieć prawo do słabszej formy, ale nie widać tu jakiejkolwiek chęci, żeby zrobić coś obowiązkowego. Dla nas 0:0 nie jest wynikiem akceptowalnym, tylko już od pierwszej minuty zaczynamy z niekorzystnym. Jakoś miesiąc-dwa temu było to jeszcze w miarę oczywiste, a teraz, po tym co widzimy, zupełnie to zanikło na boisku.

Zawsze
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

Mówiłem, że będzie w kwietniu ( ͡° ͜ʖ ͡°) I dobrze, że tak się stało, bo widać, jak potrafimy punktować z drużynami z ogona tabeli, więc może nawet dużą przewagę bylibyśmy w stanie roztrwonić.

Na mistrzostwo zawsze trzeba patrzeć z dwóch stron. Z jednej – nic nadzwyczajnego, nie ma z kim przegrać, obowiązek i tak dalej. Jest to w dużej mierze prawda, ale jednocześnie Legia wcale nie ma tych mistrzostw nie wiadomo ile. Istnieje ponad 100 lat, a potrafiła mieć ponad 20 lat przerwy między kolejnymi zdobytymi mistrzostwami. Pod względem najważniejszego trofeum nigdy nie było tak dobrze jak teraz. Do ideału brakuje, aby była to dłuższa seria, bo jednak dwa razy została ona przerwana i od zeszłego roku trzeba ją budować od nowa. Zresztą to właśnie te dwa przypadki pokazały, że jednak można tej ligi nie wygrać, a inne – że można to zrobić ledwo ledwo. Teraz mamy mistrzostwo zdobyte w taki sposób, że nie budzi żadnych wątpliwości. Czy będziemy mieli 60 czy więcej punktów – nie jest to aż tak ważne, bo już nawet ten pierwszy wynik jest solidny jak na realia Ekstraklasy.

Punktem zdobytym z Wisłą Kraków przesądzona została średnia co najmniej dwóch punktów na mecz w tym sezonie. Po raz ostatni przekroczyliśmy ją w sezonie 2013/14, czyli ostatnim, który wygraliśmy z przewagą dwucyfrową, i to mimo podziału punktów. Zdarzało się, że nie wygrywaliśmy sezonu zasadniczego, więc te wyniki po 30 kolejkach często były słabsze niż potem pokazywała to tabela po 37. Teraz już po 28 kolejkach mamy wynik, do którego nikt w tym sezonie, ani w kilku wcześniejszych się nie zbliżył. Znowu możemy wrócić do tematu – a może jednak powinniśmy mieć 70 punktów, albo nawet 80, w sumie możemy stwierdzić, że te 60 to żałosny wynik. Ja przed sezonem chciałem zdobyć 70, i to nawet w tych 30 kolejkach (jest to oczywiście do sprawdzenia), okazało się, że nasze maksimum to będzie 66. Ale nie będę narzekał nawet na taki wynik. Gdyby nie pewna przypadłość, myślę
  • 1
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

Mój plan zakładający mistrzostwo w kwietniu nadal może zostać zrealizowany, i to w sposób, o którym pisałem w środę. W każdym razie lepiej, żeby stało się to jak najszybciej, a wtedy można bez konsekwencji tracić punkty z beniaminkami. A wszystko to, aby liga była ciekawsza.

Mam też pewną satysfakcję, że przewidywałem zdobycz punktową na trudnych wyjazdach w tym tygodniu. Potwierdziło się kilka rzeczy – lepiej się gra Legii przeciwko lepszym zespołom niż słabszym, a także lepiej na wyjeździe. Nie wiem o co chodzi, ale bilans 10-3-1 i 19:5 w bramkach poza swoim stadionem to jest jakiś kosmos. W jednym sezonie lepszy wynik miał Jacek Magiera (11-1-1), ale bilans całego tamtego sezonu został popsuty przez haniebne porażki w Lublinie z Górnikiem Łęczna oraz w Niecieczy (obie autorstwa Hasiego). Poza tym w kolejnym sezonie Magiera zaczął przegrywać również na wyjeździe. Tutaj na wspomniany wynik złożyło się dwóch trenerów, więc bilans Michniewicza to „tylko” 8-3-1. Przez remis z Lechem do pobicia rekordu zwycięstw z rzędu jest bardzo daleko, ale jedna porażka w tylu spotkaniach to i tak znakomity wynik.

Do tego można doliczyć 12 meczów ligowych bez porażki, 367 minut bez straty gola… I w sumie tak samo by było, gdybyśmy nawet te dwa ostatnie mecze też zremisowali 0:0, ale na pewno przyjemniej się to przywołuje, gdy większość z tych spotkań to jednak zwycięstwa. Nadal nie możemy powiedzieć, że Legia wróciła do tej samej gry co z Zagłębiem czy z Pogonią w pierwszej połowie, ale widać, że to co jest, zupełnie wystarcza przynajmniej do nieprzegrywania.

Wciąż
  • 7
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

Legia ROZJECHAŁA Piasta 1:0. Łaski nie zrobiła, ani też tym bardziej nie jest to wyrównanie ostatnich przegranych lub zremisowanych meczów przeciwko tej drużynie. Ale przynajmniej ta koszmarna passa wreszcie się zakończyła, podobnie jak wcześniej z Pogonią.

Nie dał rady Vuković w czterech meczach, choć wcześniej jako tymczasowy między Klafuriciem a Sa Pinto pokonał Piasta, i to w Gliwicach. Ostatnie dwie próby były Michniewicza, też nieudane, mimo chyba jeszcze większej przewagi na boisku niż w meczach za Vuko. Potrzebny był Przemysław Małecki, który awaryjnie prowadził zespół, żeby wreszcie wygrać z Piastem.

Tym samym Legia nie pokonała w lidze w tym sezonie tylko Jagiellonii, Stali i Podbeskidzia, choć z tymi ostatnimi dwoma ma jeszcze szansę. Tylko z tymi trzema zespołami plus Górnikiem Zabrze ma ujemny bilans bezpośrednich meczów. Nie ma to w sumie większego znaczenia oprócz Pogoni i Rakowa, które mogą jeszcze myśleć o wyprzedzeniu nas. No ale przynajmniej w większości meczów potwierdzamy swoją przewagę i to widać też w wynikach. Choć akurat z Piastem zwykle było odwrotnie, takie mecze na ogół kończyły się wykorzystaniem przez nich jedynej sytuacji, takiej jaką miał Alves, a z naszej strony nie wpadłoby zupełnie nic.

Dlatego
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

Nie dadzą w spokoju popisać o meczu. Może to i dobrze, bo mecz z Cracovią ma dokładnie te same zalety, co z Lechem. Czyli właściwie brak, a jeśli już, to jeden mecz mniej do końca, czyste konto z tyłu i brak kartek.

Mieliśmy dostać odpowiedź, czy remis z Lechem to tylko wypadek przy pracy, czy początek wyhamowywania Legii. Niestety coraz więcej wskazuje na to drugie. Co gorsza, wpisuje się w to nasz cykl, w którym właśnie w końcówce sezonu zaczynamy jechać na oparach i czołgamy się do mistrzostwa albo i nie. Potem doskonale wiemy, co jest latem. Oczywiście postaram się też nie robić tragedii z dwóch remisów, ale na pewno są one bardziej niepokojące niż jeden.

Ewidentnie coś jest z tymi meczami z dołem tabeli. Jest to odwrotne niż u Vukovicia, który golił dół, ale miał problem z silniejszymi. Michniewicz z czołówki stracił punkty tylko z Pogonią (ale też i z nią wygrał), a także z Piastem. Z kolei w ostatnich trzech meczach z ostatnią trójką zrobił jeden punkt (na szczęście wygrał chociaż wcześniejszy mecz z Cracovią).

Normalnie,
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

Jeden mecz mniej do końca sezonu – głównie taką wartość ma 0:0 w Poznaniu.

Te mecze na ogół są dość zacięte, ale już od dłuższego czasu nie było w nich remisu, a bezbramkowego to już w ogóle. Właściwie nie różniło się to wiele od tego, co oglądaliśmy rok temu w maju po restarcie, tylko tym razem van der Hart nie trafił swojego obrońcy piłką w plecy i Pekhart nie dostał jej pół metra przed pustą bramką. Kilka innych meczów Lecha z Legią też było w najlepszym razie takie sobie piłkarsko, ale przynajmniej były jakieś emocje, bo padały bramki w ciekawych momentach.

Od jakiegoś czasu nie przyjeżdżamy do Poznania jak do siebie. Poza tą wspomnianą wygraną, nie tak rzadko było w plecy. Trochę mi się przypomniał sezon 2018/19, gdzie Lech podobnie miał już w zasadzie przegrane rozgrywki, a my graliśmy o mistrzostwo. Najpierw Lech za schyłkowego Nawałki, już naprawdę beznadziejny, świeżo po przyjęciu czwórki od Piasta, pokonał Legię Sa Pinto 2:0, i to strzeliła nam taka pokraka jak Vujadinović. W rundzie finałowej tym bardziej już o nic nie grał, a i tak Żuraw ograł Vukovicia 1:0 po golu Marchwińskiego. Te stracone 6 punktów miało swój wpływ na brak mistrzostwa, zatem bywało już nawet gorzej w podobnych sytuacjach.

Teraz
  • 6
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

@Kimbaloula: Mecz meczem, ale kwik naszych kibiców jest absurdalny. Połowa by już chciała Michniewicza wywalić, druga połowa zaczyna pisać o przegranym sezonie.

Ja wiedziałem, ze w sieci będzie płacz po pierwszym niewygranym meczu, ale niektórzy mocno przesadzają.
  • Odpowiedz
Już prawie to mamy. 10, a w zasadzie 11 punktów przewagi (lepsze mecze bezpośrednie) nad Pogonią to około połowa tego, co można jeszcze zdobyć do końca sezonu. Na szczęście z beniaminkami gramy dopiero na samym końcu, więc do tego czasu wszystko powinno być już jasne.

Jeszcze nie jest to moment, w którym można wyciągnąć leżak, ale można sprawić, że mistrzostwo na 3-4 kolejki przed końcem będzie realne. Sytuacja po serii zwycięstw jest już tak komfortowa, że powinno się to przełożyć na jeszcze spokojniejszą końcówkę sezonu niż rok temu, kiedy jechaliśmy już na oparach.

Analogia do poprzedniego sezonu nie daje mi spokoju. Oczywiście rok temu o tej porze nie było gry w piłkę i można tylko gdybać, ale do przerwania rozgrywek Legia wyglądała bardzo dobrze, nawet mimo porażki z Piastem. Potem nieźle też wystartowała po powrocie w końcówce maja i dopiero w dalszych tygodniach zaczęło się to rozjeżdżać. Na razie nie ma momentu, który by to zwiastował, bo zespół poradził sobie także z przerwą reprezentacyjną, która mogła go trochę rozregulować. Z podstawowego składu czterech zawodników rozjechało się po Europie, jedni grali mniej, inni więcej, w każdym przypadku to była właściwie loteria, jak dany zawodnik na to zareaguje. Sądziłem przy tym, że Michniewicz oszczędzi np. Juranovicia, ale zrezygnował z Wszołka i jego braku nie było w ogóle widać. Dobór składu i taktyki okazał się ponownie trafiony, 44 znakomite minuty dały nam kolejne pewne zwycięstwo.

Znowu
  • 5
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

Od Wisły Płock do Zagłębia Lubin – pierwszy i ostatni mecz z serii pięciu zwycięstw to dwie bardzo pewne wygrane. W dodatku dziś obyło się bez nerwów choćby przez chwilę i bez prezentów dla rywali. Marzec kończymy efektowniej niż można było przypuszczać.

Nawet 3:0 po niecałych 20 minutach nie mogło być przyjmowane z całkowitym spokojem, bo pamiętamy, jakie potrafiliśmy tracić gole nawet przy większej boiskowej przewadze. Rzadko zdarza się, aby przeciwnik popełniał takie błędy i był aż tak bezradny. Sporo uwagi może się tu skupić na Zagłębiu, które było dziś słabiutkie. To prawda, ale my nie zawsze byliśmy w stanie wykorzystać takie prezenty. W meczu ze Stalą też takie dostaliśmy, a „odwdzięczyliśmy się” jeszcze bardziej kuriozalnymi. No i nie było też tak, że tylko cztery razy byliśmy w polu karnym i wszystko zawdzięczamy tylko obrońcom Zagłębia. Akcja na 3:0 była ładnie wyprowadzona, podobnie jak ta, która ją poprzedzała (zakończona rzutem rożnym). Oczywiście zawsze można znaleźć coś, do czego można się przyczepić, w tej konkretnej akcji fart w wykończeniu Pekharta, ale w ten sposób można szukać dziury w całym wszędzie aż do przesady. Pewnie byłoby fajnie, gdyby Luquinhas albo Gwilia strzelili po innych składnych akcjach, ale ciężko się obrażać za cztery gole, na które w dużej mierze zapracowaliśmy.

Do tej pory ulubionym rywalem Pekharta była Wisła Kraków, której strzelił dwa razy po dwa gole. Trzykrotnie strzelił po razie Jagiellonii, a dublety miał też z Rakowem i wcześniej z Zagłębiem. Przed i po kontuzji wydawało się, że trochę się zaciął. W tym roku z gry strzelił tylko ŁKS-owi, a tak to tylko z rzutów karnych. Był nieskuteczny z Jagiellonią i ze Śląskiem. Pod jego nieobecność drużyna dobrze się spisywała, a strzelanie rozłożyło się na wahadłowych i ofensywnych pomocników. Nie było to takie oczywiste, że gdy wróci do składu, to aż dobrze mu pójdzie. Już nie mówię o czterech golach, ale nawet o golu z gry. Tymczasem przyciągał piłkę jak rzadko kiedy, a na mnie największe wrażenie zrobiło, jak błyskawicznie zerwał się z murawy do strzału na 2:0. W pozostałych sytuacjach widać było, że czego by nie zrobił, piłka i tak wpadnie do bramki. W ten sposób prawie 1/3 ze swoich 19 goli strzelił Zagłębiu, i w tych dwóch meczach strzelił tyle, że prawie został najlepszym strzelcem Legii w historii meczów z tym zespołem. Ma w sobie coś takiego, że czuć, iż inny napastnik w tych samych sytuacjach strzeliłby góra 1-2 gole.

Legia
  • 2
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

@Kimbaloula: Strasznie obawiam się meczu z Pogonią. Nie w oparciu o konkretne boiskowe argumenty, ale mam takie wspomnienia, że Legia lubi przegrywać mecze, którymi mogłaby zapewnić sobie przewagę nie do odrobienia. Trochę jak ten przykład z Piastem. Gdybym miał stawiać pieniądze na wynik, to pewnie jakąś małą kwotę na Pogoń.
  • Odpowiedz
Trochę czasu mi zajęło, aby dojść do siebie. Nawet gdy Legia wygrywa, nie jest łatwo to śledzić. Wygląda na to, że nie ma meczu, którego nie dałaby rady sobie skomplikować.

Zwycięzców się nie sądzi, punkty jak zwykle są najważniejsze, ale znów nie możemy przejść obojętnie wobec powtarzających się problemów. Wciąż brakuje wygranych w sposób spokojny, o które nie trzeba się martwić do ostatniego gwizdka. W tym roku najbliżej takiego ideału był mecz z Rakowem, a na drugim miejscu trzeba dać zwycięstwo z Wisłą Płock – trzybramkowe, ale też z koszmarnym fragmentem pod koniec pierwszej połowy i dwoma straconymi golami. Wszystkie pozostałe zwycięstwa były jednobramkowe i ok, mogą takie być do końca sezonu, ale ciężko zakładać, że taka gra się nigdy nie zemści.

Mimo trzech strzelonych goli i bycia na prowadzeniu przez łącznie 84 minuty, nie do końca mówiłbym o dobrym meczu w wykonaniu Legii. Kiedy była taka potrzeba, przyciskała, ale po strzeleniu gola znowu działo się coś niepokojącego. Nie potrafię tego wytłumaczyć inaczej niż pewnym odpuszczeniem i celowym spowolnieniem tempa meczu. Przez pewien czas było to kontrolowane, ale w końcówce to już była panika. W trakcie spotkania obawiałem się powtórki ze Stali Mielec – wtedy Legia bardzo dobrze zareagowała na straconego gola i szybko odrobiła straty, ale po wyjściu na prowadzenie nie poszła za ciosem, tylko pozwoliła sobie na taki niepewny wynik, i jeszcze „poprawiła” go dwoma karnymi. Dziś znowu był karny i to już naprawdę przestaje być zabawne – mieliśmy ich przeciwko sobie aż 7 w tym sezonie, razem z Podbeskidziem i Wisłą Kraków to najwięcej w całej lidze!

Na
  • 2
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

Wygrywasz w tej lidze trzy mecze z rzędu – jesteś kimś. Wydawałoby się, że skoro Lechia Gdańsk jest w stanie to zrobić, to może to zrobić każdy, ale niekoniecznie. Takie Zagłębie Lubin nie potrafi zanotować takiej serii od 2017 roku. Nawet jeżeli to są średniacy ligowi – raz na jakiś czas mimo wszystko powinno się udać. Tymczasem taka seria to u nas duże wydarzenie, które solidnie potrafi namieszać w ligowej tabeli.

W naszym przypadku, i w połączeniu z trzema porażkami Pogoni oraz siedmioma punktami Rakowa w trzech meczach (to akurat nieźle), dało to już siedem punktów przewagi. A jeszcze przed chwilą było minus dwa. W dodatku z tych trzech zwycięstw tylko jedno było przekonujące, to pierwsze z Wisłą Płock. Z Górnikiem i Śląskiem trzeba było te punkty wydrzeć siłą, niepokojąc się o nie do ostatniej minuty. Nie ma się co czarować, większość meczów tak wygląda, ale umiejętność ich przepchnięcia zwykle na koniec daje mistrzostwo.

Z wyniku i punktów się cieszę, ale jednak coś mnie gryzie. Nie gramy nic wielkiego, Michniewicz na tym etapie nadal osiąga mniej więcej to samo, co poprzedni trenerzy. Natomiast patrzę na naszą konkurencję i to jest dramat. Dwa zespoły z zeszłorocznego podium kręcą się gdzieś w tej masie z miejsc 4-13, a przecież mimo osłabień nadal powinny należeć do ścisłej czołówki. One akurat teraz też wygrywają, ale ledwo-ledwo. Lech trzy spotkania przepchnął, a Piast w ostatnim tygodniu chyba wyczerpał limit farta, wliczając mecz pucharowy. Oni i my, zamiast wygrywać ledwo, powinniśmy robić to pewniej, a jeżeli już w czołówce pojawił się ktoś inny, to niech też pokaże coś na dłuższym dystansie. Na razie punkty zdobyte przez Pogoń i Raków dają im pewną przewagę nad resztą stawki, ale to, co oni ostatnio wyczyniają, jest trudne do opisania. Jedni przegrywają trzy mecze z rzędu, drudzy nie są w stanie poradzić sobie z grą co trzy dni raz na kilka tygodni. Jeżeli oni chcą do pucharów i nawet wejdą do eliminacji, to taka zabawa skończy się pewnie tuż po zakończeniu Mistrzostw Europy.

Oczywiście
  • 1
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

Przeczucie mnie nie myliło. Wielki Piast Waldka Fornalika nadal boli. Historia prawie zatoczyła koło – przedostatnie nasze „zwycięstwo” z Piastem to… remis w PP w 2018 roku, po którym był awans po rzutach karnych. Półtora miesiąca później drużyna Sa Pinto pokonała Piasta 2:0 i na tym się skończyło. Od tamtej pory dwa nędzne remisy i cztery razy w plecy.

Te mecze często wyglądały podobnie. W uproszczonej i podkoloryzowanej wersji Legia gra, a Piast strzela i muruje. Oczywiście jeżeli prześledzimy je dokładniej, to ciężko będzie stwierdzić, że to zawsze jest tylko nasz pech i ich fart. Z drugiej strony, rzeczywiście Piast broni w tych meczach wyjątkowo głęboko, a pod naszą bramką pojawia się rzadko i wykorzystuje to do maksimum. Sam chciałbym wiedzieć, jak oni to robią.

Cztery z tych sześciu meczów idą jeszcze na konto Vukovicia i wtedy mówiono, że przebieg i wyniki tych meczów biorą się bezpośrednio z poziomu trenerów. Przyjęto, że Fornalik pokazywał w ten sposób swoją wyższość nad Vuko. Tylko że już dwa kolejne mecze zagrał z Piastem Michniewicz i wyglądało to tak samo. Może po prostu Czesław nadaje się tak samo jak jego poprzednik, na razie zdążył przegrać już trzy rozgrywki, o dwóch poprzednich pisałem już w krótkim podsumowaniu jego pracy po meczu z Wisłą Płock.

Na
  • 7
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

@Kimbaloula Też mi się wydaje, że z gestu Badii nie ma co wyciągać wniosków o atmosferze w drużynie, ale na pewno nie był to gest pod publiczkę.
Badia to po prostu spoko gość, raczej nie myślał: "o gość leży, pobiegnę do niego może mnie kamera złapie".
  • Odpowiedz
@kali84: Kucharski mówił ostatnio w Lidze+Extra, że rozmawiają, ale nie powiedział z kim i na jakim etapie są negocjacje. Z Wszołkiem, a na pewno z Vesoviciem będzie problem, jeżeli chodzi o pensję. Pod tym względem tak wczesne odpadnięcie z pucharu też ma swoje konsekwencje. Ciężko machnąć ręką na kilka milionów złotych nagrody za wygranie rozgrywek.
  • Odpowiedz
Zwycięstwo po ciężkim meczu, podczas którego nerwy są spore, ale na koniec jest satysfakcja. Wróciliśmy do rozgrywania meczu stykowego, który udało się wygrać. Z pewnością byłoby łatwiej, gdyby nie kolejny wylew i kolejny stracony gol z rzutu karnego.

Legia przegrała w tym sezonie już całkiem sporo meczów i obok żadnej z tych porażek nie da się przejść obojętnie. Z różnych powodów, ale często lista najbardziej wkurzających porażek się u mnie zmienia. Czasem najwyżej jest Omonia, czasami Stal, innym razem Podbeskidzie. Ta z Górnikiem z września wkurza mnie o tyle, że praktycznie przy każdej okazji (najczęściej meczów Górnika przez te ostatnie miesiące) była przypominana. Mam wrażenie, że oni cały czas jadą na opinii z tamtego meczu, a od tamtej pory ani razu się do tego poziomu nie zbliżyli. Oczywiście teraz to zwycięstwo tego nie wymaże i tym bardziej pewnie będzie się przewijać, ale nie lubię, gdy stwarzamy różnym zespołom możliwość odnoszenia takich „historycznych” zwycięstw. To samo będzie pewnie w przypadku Stali Mielec (jak dotąd ich ostatnie zwycięstwo). We mnie chęć rewanżu była bardzo duża, a jak jeszcze przypomniałem sobie poprzedni mecz w Zabrzu, to już w ogóle. Na szczęście ja nie grałem, ale wyjątkowo zależało mi, żeby znowu Górnik nie wzbogacił się o punkty naszym kosztem.

Zaczęło się nieźle, mniej więcej tak jak powinno, tylko że wzorem wielu poprzednich meczów, wystarczyło tego na 15-20 minut. Potem Legia oddała pole i przez kolejne 20 minut niewiele się działo, ale ostatnio przysypialiśmy w ostatnich minutach pierwszej połowy (gol dla ŁKS-u, sytuacja Imaza z Jagiellonią, dwa gole Wisły Płock) i teraz to znów się powtórzyło. Brakuje umiejętności wybronienia takich okresów do końca, żeby zagrać kilka meczów na zero z tyłu i nieco łatwiej przepychać takie zwycięstwa.

Zamiast
  • 1
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

W meczu z Wisłą Płock dostaliśmy to, czego chcieliśmy, czyli pewnego i wysokiego zwycięstwa, ale i nie zabrakło wylewów w obronie, przez które znów mogliśmy sami sobie skomplikować sytuację. I to znowu ci sami zawodnicy, w sytuacji, gdzie cierpliwość większości kibiców już chyba dawno się wyczerpała.

Nie spodziewałem się, że będzie aż tak łatwo. Starałem się na logikę wziąć formę naszą i naszego przeciwnika, no ale jak to w Ekstraklasie, było nieco na odwrót. Z jednej strony bardzo ważne było szybkie wyjście na prowadzenie i poprawienie drugim golem. Tylko że my już w tym sezonie mieliśmy mecze, gdzie zaczynaliśmy nieźle i animuszu starczało na kwadrans, góra 20-25 minut. Teraz wytrzymaliśmy aż 40, więc jest postęp! Po trzecim golu chyba już każdy myślał, że to koniec, i niestety takim samym myśleniem wykazują się panowie piłkarze. Już na 3:1 byłem wkurzony, bo nie znoszę tracenia goli przy wysokim prowadzeniu, a w przerwie to już naprawdę nerwy były nie na żarty, bo samemu zrobić z wygranego meczu nerwówkę to trzeba umieć. Teraz już rozumiem, jak czuli się w Wiśle Kraków w przerwie meczu z Piastem.

Na szczęście nie trzeba było się zastanawiać, czy znowu takie coś da się odwrócić na wynik 3:4, bo w drugiej połowie udało się skutecznie zabić jakiekolwiek emocje. Wisła miała w tym okresie tylko jeden niecelny strzał Zbozienia po rzucie rożnym i to wszystko. Nie było też tak, że Legia tylko stała i czekała na koniec, tylko cały czas parła po kolejne trafienia. Tego dnia bardzo dużo wychodziło i nawet ze stałych fragmentów było blisko – czy to pośredniego, czy bezpośredniego rzutu wolnego. Ostatecznie można powiedzieć, że 5 goli to wręcz minimum tego, co należało tu dzisiaj strzelić, biorąc pod uwagę, że były jeszcze sytuacje Kapustki (w tym słupek).

Zgaduję,
  • 3
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

@Kimbaloula: ja bym dodał jedną rzecz, którą może wnieść Szabanow - tak, jak chyba chce nim grać Czesiek, czyli w wariancie z kuzynami i Jurą na prawym wahadle. Jeśli będziemy w tym ustawieniu przechodzić do 442 w obronie (jak np. preferuje obecny selekcjoner repry) to możemy dużo łatwiej schować Mladenovica, bo funkcję lewego obrońcy będzie pełnił Ukrainiec. W wariancie z Jurą jako trzecim stoperem było to średnio możliwe, a tu
  • Odpowiedz
Jak zwykle remis w Białymstoku. Ciężko się zachwycać, zwłaszcza że spokojnie można było to wygrać, ale sami komplikujemy sobie sytuację.

Przynajmniej tyle dobrego, że chociaż tym razem coś się działo. Nawet jeżeli mówimy o głupio sprokurowanych rzutach karnych czy dużej liczbie kartek, to jeszcze przynajmniej była próba gry w piłkę z naszej strony. Jagiellonia praktycznie jej nie podejmowała, jej najgroźniejsze akcje poprzedzone były długim podaniem przez pół boiska, ale nie można było jej lekceważyć. Nie było też pewności, czy nasza defensywa znowu nie wyleje, więc uzasadnione mogły być obawy nawet o ten jeden punkt. Już naprawdę wolałem, żeby Wieteska wybił w aut, jak to raz zrobił, niż próbował grać profesora, bo to mogłoby się skończyć tragicznie.

Obawiam się, że po tym meczu w drużynie mogą stwierdzić, że wszystko cacy, akurat Pekhart miał słabszy dzień, jeśli chodzi o skuteczność, ale tak to wszystko jest w porządku. Ja jednak nie jestem zadowolony. Oczywiście Czech sprawił niemiłą niespodziankę aż tak rażącym brakiem skuteczności jak na siebie, ale wypadałoby, aby ktoś jeszcze oprócz niego i Luquinhasa wziął na siebie odpowiedzialność za strzelanie. Nawet w nowym ustawieniu nadal mamy w składzie czterech piłkarzy o walorach bardziej ofensywnych i trzeba od nich wymagać znajdowania się w sytuacjach, a oni często nawet nie wbiegali w pole karne. Mało tego, przy tak cofniętym przeciwniku, do gry pod jego polem karnym zostali zmuszeni Slisz i Martins – sorry, ale oni też muszą stwarzać większe zagrożenie, choć Slisz pod tym względem i tak się poprawia. Jak dodamy do tego Mladenovicia i Juranovicia, którzy potrafią zagrać piłkę na nos, to naprawdę są warunki do tego, aby bramkarza takiej drużyny jak Jagiellonia pokonać więcej razy, niż tylko jeden, i to z karnego.

Patrzę
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

Tym razem mecz Legii w Pucharze Polski był trochę ciekawszy, ale ponownie o zwycięstwo nie było łatwo. Jak zwykle był to test dla nominalnie rezerwowych zawodników i niestety oni nie bardzo dali argumenty, aby zmieniać pogląd na ich temat. Nadal potrzebne są wzmocnienia kadry, aby było kim rotować bez znacznej utraty poziomu.

Skład był mniej więcej taki, jakiego można było się spodziewać, czyli zmiany były niemal wszędzie tam, gdzie dało się je przeprowadzić. Jedynie pewnie Valencię dałoby się jeszcze wstawić, ale tu chyba nikt by go nie zaryzykował kosztem Kapustki czy tym bardziej Slisza. Całe szczęście, że to nie nastąpiło, bo i tak trzeba było oglądać Cholewiaka czy Lopesa, a to do przyjemności nie należało. Wprawdzie Portugalczyk zaliczył asystę i był bliski drugiej, ale nadal nie mogę się do niego przekonać. Mało który element piłkarski wykonuje na tyle dobrze, żeby warto go było trzymać na boisku. Niestety podobnie nie zaistniał Cholewiak, a Skibicki znajdował się w sytuacjach, ale raziła jego nonszalancja. Widać, że Czesław ewidentnie chce na niego stawiać, ale wszystko ma swoje granice, więc zostawienie go w szatni i pewnie jakiś ochrzan na pewno tutaj nie zaszkodzą.

Mecz należało zamknąć wcześnie i wpuszczać tylko młodych, aby sobie pograli, niestety sami skomplikowaliśmy sobie sytuację. Strzeliliśmy trochę z niczego na 1:0 – to prawda, ale tak samo z niczego były oba gole dla ŁKS-u, a zwłaszcza w pierwszej połowie prowadzenie powinno być już odpowiednio bezpieczne. Pierwsze 10 minut było koszmarne, wystarczyło podejście wyżej ŁKS-u, aby nasi obrońcy permanentnie oddawali im piłkę. Na szczęście oni próbowali grać tak jak zwykle i ich też wystarczało nacisnąć, aby tracili ją na naszą rzecz. Wspólnym punktem obu drużyn było też wystawienie swoich standardowych babolarzy – na szczęście pod tym względem nadal Sobociński > Wieteska, w znaczeniu że ten pierwszy jest jeszcze bardziej pechowy i zawala jeszcze więcej goli. Półtora roku temu na tym stadionie zdemolował go wracający z niebytu Niezgoda, teraz trzeba było do tego Pekharta, a nie zabrakło też standardowego elementu pecha obrońcy ŁKS-u przy golu Slisza.

Akurat
  • 2
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

@Kimbaloula: Leżę w szpitalu i akurat nie mogłem obejrzeć meczu, a dzięki Twoim wpisom wiem, jak mogło to wszystko wyglądać. Dziękuje, byczku i czekamy na kolejne meczycha
  • Odpowiedz
Niemal dokładnie w 6. rocznicę założenia przeze mnie konta na mirko mam okazję pisać o zwycięstwie Legii z Rakowem. Wreszcie dało się to oglądać, na co złożyło się kilka rzeczy.

Michniewicz przed tym meczem musiał coś zmienić, ale jednocześnie było jasne, że personalnie może co najwyżej wstawić Jędrzejczyka wracającego po pauzie za kartki. Do tego doszła mu kontuzja Lewczuka, więc ostatecznie wyglądało to jeszcze mniej obiecująco. Trener zaryzykował i zmienił ustawienie, które było już wcześniej ćwiczone, ale w zasadzie nie zostało sprawdzone w warunkach meczowych.

Z jednej strony oczekiwalibyśmy, że Legia czy jakikolwiek inny zespół Ekstraklasy wypracuje sobie swój styl i nie będzie patrzył na to, co zagra przeciwnik, nie będzie się do niego dostosowywał i zmieniał całego sposobu gry na jeden konkretny mecz. Z drugiej strony, wypadałoby jednak wymagać jakiejś elastyczności taktycznej i umiejętności gry w kilku ustawieniach, w których ci sami zawodnicy mogą mieć różne zadania. Być może wyszło to tylko przy okazji, ale straty personalne, chęć zmian i wykorzystania tego co mamy, sprawiły, że akurat na Raków przyszykowaliśmy coś nowego, a ustawienie na papierze było kalką przeciwnika. W praktyce na boisku wyglądało to nieco inaczej, ale przynajmniej wreszcie możemy powiedzieć, że powstał jakiś pomysł na ustawienie tego zespołu, a co najważniejsze, został on pomyślnie wprowadzony w życie. Nie jest tak, że sama zmiana dała nam od razu trzy punkty, ale przy tak ubogiej ławce i braku wzmocnień trzeba było oczekiwać od trenera, że da coś od siebie i on ma spory udział w tej wygranej.

Nie
  • 1
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

@Kimbaloula: Ja właśnie uważam, ze mówienie iż drużyna musi mieć swój styl i wszyscy inni maja się do niej dostosowywać to bzdura, przynajmniej w ekstraklasie. Tzn. można tak robić jak się myśli o grze w Polsce, ale prawda jest taka, jeżeli chcemy zaistnieć w Europie musimy mieć więcej niż 1 taktykę do gry, a już najlepsze by było jakbyśmy zaczęli grać tak jak się gra w obecnych czasach, czyli dynamicznie
  • Odpowiedz
Nie spodziewałem się niczego innego. Już jesienią kilka razy zapowiadałem porażkę w Bielsku-Białej i bez satysfakcji mogę stwierdzić „a nie mówiłem”. Jest to kolejna kompromitacja, która kosztuje nas bardzo dużo. 6 punktów zgubionych ze Stalą i Podbeskidziem to nie jest byle co – to poważny dorobek, który dawałby komfort.

Od teraz pozycja w tabeli zaczęła się liczyć. Przez 14 kolejek można było jeszcze nie przywiązywać do tego wagi, ale teraz, jeżeli sezon zostanie przerwany i niedokończony, to już ta tabela będzie liczyć się jako ostateczna. Oczywiście nikt nie bierze takiego scenariusza na serio pod uwagę, ale tak samo nikt nie spodziewał się rok temu, że wiosną wszystko się zatrzyma i że w wielu obszarach będzie to trwało o wiele dłużej.

Mamy też za sobą rekordowo krótką przerwę zimową. Fajnie się oglądało Ekstraklasę w piątek, sobotę i wczesne niedzielne popołudnie. Z tyłu głowy niestety zostawało, że ten dobry nastrój łatwo może zostać zmącony. Dla tych, co nie kibicują żadnemu klubowi z obecnej Ekstraklasy, ta kolejka jak dotąd musi być super. Dla tych, którzy są zaangażowani wobec jednego klubu, było koszmarnie, dla innych cudownie, ale to też nie stan, który potrwa wiecznie, bo wszystko może się zmienić już za tydzień. Zresztą okres satysfakcji w kibicowaniu jest bardzo krótki, bo zaraz potem trzeba dalej udowadniać swoją wartość. Dlatego fajnym okresem była przerwa, nawet bez transferów można cieszyć się spokojem, papier i zgrupowania przyjmują wszystko. Powrót ligi to w większości przypadków brutalne zejście na ziemię.

Spodziewałem
  • 4
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

@Kimbaloula: Ja nie rozumiem dwoch rzeczy. Dlaczego Kostorz nie gral, skoro podobno byl takim fenomenem na zgrupowani, a wszedl Lopes. Druga rzecz to czy my w tym sezonie mielismy strzal spoza pola karnego, ktory lecial nizej niz 5m nad bramka? To jest jakis zart, wszystkie wolne, czy zwykle strzaly ida w okolice dachu.
  • Odpowiedz