Wpis z mikrobloga

Od Wisły Płock do Zagłębia Lubin – pierwszy i ostatni mecz z serii pięciu zwycięstw to dwie bardzo pewne wygrane. W dodatku dziś obyło się bez nerwów choćby przez chwilę i bez prezentów dla rywali. Marzec kończymy efektowniej niż można było przypuszczać.

Nawet 3:0 po niecałych 20 minutach nie mogło być przyjmowane z całkowitym spokojem, bo pamiętamy, jakie potrafiliśmy tracić gole nawet przy większej boiskowej przewadze. Rzadko zdarza się, aby przeciwnik popełniał takie błędy i był aż tak bezradny. Sporo uwagi może się tu skupić na Zagłębiu, które było dziś słabiutkie. To prawda, ale my nie zawsze byliśmy w stanie wykorzystać takie prezenty. W meczu ze Stalą też takie dostaliśmy, a „odwdzięczyliśmy się” jeszcze bardziej kuriozalnymi. No i nie było też tak, że tylko cztery razy byliśmy w polu karnym i wszystko zawdzięczamy tylko obrońcom Zagłębia. Akcja na 3:0 była ładnie wyprowadzona, podobnie jak ta, która ją poprzedzała (zakończona rzutem rożnym). Oczywiście zawsze można znaleźć coś, do czego można się przyczepić, w tej konkretnej akcji fart w wykończeniu Pekharta, ale w ten sposób można szukać dziury w całym wszędzie aż do przesady. Pewnie byłoby fajnie, gdyby Luquinhas albo Gwilia strzelili po innych składnych akcjach, ale ciężko się obrażać za cztery gole, na które w dużej mierze zapracowaliśmy.

Do tej pory ulubionym rywalem Pekharta była Wisła Kraków, której strzelił dwa razy po dwa gole. Trzykrotnie strzelił po razie Jagiellonii, a dublety miał też z Rakowem i wcześniej z Zagłębiem. Przed i po kontuzji wydawało się, że trochę się zaciął. W tym roku z gry strzelił tylko ŁKS-owi, a tak to tylko z rzutów karnych. Był nieskuteczny z Jagiellonią i ze Śląskiem. Pod jego nieobecność drużyna dobrze się spisywała, a strzelanie rozłożyło się na wahadłowych i ofensywnych pomocników. Nie było to takie oczywiste, że gdy wróci do składu, to aż dobrze mu pójdzie. Już nie mówię o czterech golach, ale nawet o golu z gry. Tymczasem przyciągał piłkę jak rzadko kiedy, a na mnie największe wrażenie zrobiło, jak błyskawicznie zerwał się z murawy do strzału na 2:0. W pozostałych sytuacjach widać było, że czego by nie zrobił, piłka i tak wpadnie do bramki. W ten sposób prawie 1/3 ze swoich 19 goli strzelił Zagłębiu, i w tych dwóch meczach strzelił tyle, że prawie został najlepszym strzelcem Legii w historii meczów z tym zespołem. Ma w sobie coś takiego, że czuć, iż inny napastnik w tych samych sytuacjach strzeliłby góra 1-2 gole.

Legia w bardzo umiejętny sposób wykorzystała nieogarnięcie Zagłębia. Odbierała piłkę z dziecinną łatwością, równie łatwo omijała pressing, a podania na wolne pole do wybiegających wahadłowych to było złoto. Już dawno nie mieliśmy na boisku tak łatwo. Zagłębie próbowało wyjść na drugą połowę trochę odważniej, ale nie sprawiło nam poważniejszych problemów, z większości udało się wyjść dzięki wywalczeniu kilku fauli. To wybiło ich z rytmu, a jeszcze udało się poprawić czwartą bramką i można było już bez konsekwencji dograć sobie mecz na stojąco. Dobrze, że tym razem stało się to dopiero po czwartej, fragmentami też po trzeciej, a nie po pierwszej strzelonej bramce. To, że pazernie poszliśmy po kolejne gole, zamiast odpuszczać po pierwszym, jest jednym z największych pozytywów tego meczu.

Innym jest to, że znowu udało się zastąpić ważnego zawodnika i nawet nie było widać, że go brakuje. Nieobecność Mladenovicia mogła osłabić nam dwie pozycje naraz, tymczasem wcale nie było tak źle. Nawet jak na brak lewej nogi u Juranovicia, jego centry były w porządku. Z Jędrzejczykiem było trochę gorzej, bo regularnie zakładał „stołek” Podlińskiemu, dwa razy też nadepnął przeciwnikom na stopę, tak że cud, że obyło się bez kartki. Podobnie inny zagrożony pauzą, Slisz, też powinien ją dostać, dla mnie było to ewidentne. Karnego, który był, nie kwestionuję, drugiej sytuacji z Żubrowskim – nie wiem, ja tam nic nie widziałem, ale już w trzeciej na pewno był faul na Szabanowie. No nie był to zbyt dobrze posędziowany mecz. Wyniku to by nie zmieniło, ale na pewno te decyzje są ważne w kontekście następnego meczu z Pogonią, zwłaszcza jeśli chodzi o występ Slisza.

Dobrze, że Czesław zdjął go w końcówce, tak samo też trochę szkoda, że znowu wcześnie zdjął Martinsa, który w tym meczu wyjątkowo dobrze grał do przodu. Widać było, że dla Kisiela i Muciego na razie na grę w pierwszym składzie jest zdecydowanie za wcześnie. Właściwie Kostorza też nie da się zbyt pozytywnie ocenić. Fajnie, że w końcu była okazja do tych zmian, choć pewnie nie każdy chciałby widzieć takie sparingowe potraktowanie końcówki meczu ligowego.

Pewnym małym minusem jest słabsza gra Luquinhasa i Kapustki, zwłaszcza tego drugiego. Zastanawiam się co by było, gdyby cała nasza drużyna była w stanie zagrać na maksimum swoich możliwości naraz, a nie raz jeden, raz drugi. Nawet przy kilku słabszych punktach, mogliśmy dziś wygrać wyżej niż 4:0. Zresztą właśnie ci dwaj zawodnicy powinni mieć gola i asystę po jednej z ładniejszych akcji. Dobrze też, że tym razem do antybohaterów nie należał nikt z defensywy. Parę razy miałem wrażenie, że Wieteska już chce coś odwalić, ale ostatecznie interweniował dobrze, poza dwoma faulami, na początku obu połów, kiedy był wyraźnie spóźniony. Szabanow z piłką przy nodze wygląda super, w defensywie ostatnio też nie zawala, miał też dziś trochę lepszą asekurację ze strony Juranovicia i przede wszystkim Slisza. Już chciałem zacząć standardowe narzekanie gdzie jest Lewczuk, skoro od jakiegoś czasu już trenuje, ale to kolejny z zawodników, o których braku można było szybko zapomnieć.

Kilka słów należy się trenerowi, który już sporo zdążył przegrać, w lidze też do tej pory szło mu różnie, ale teraz ma chyba najlepszy czas w Legii. Już nie gramy dobrze tylko początków spotkań, potrafimy narzucić swoje warunki przez dłuższy czas, nowe ustawienie wciąż się sprawdza i widać, jak rywale nie mają sposobu na wielu zawodników Legii atakujących ich bramkę. Zagrożenie może nadejść z każdej strony. Po meczu z czterema golami Pekharta ciężko tak mówić, ale może udało się uniezależnić grę od jednego zawodnika, bo wcześniej za każdym razem decydujący o wyniku był kto inny. Nie pomagają Michniewiczowi transfery, ma zespół lepszy o Szabanowa, ale uboższy m.in. o Karbownika i Antolicia, na przydatność nowych zawodników ofensywnych cały czas musi czekać. Z młodzieży na razie ciężko coś wyrzeźbić, ale i tak dała nam ona już kilka punktów. Minęło pół roku pracy Michniewicza w Legii i po trudniejszym momencie z Piastem udało się to znowu poukładać, ale wiemy, że ma tutaj jeszcze sporo do zrobienia i udowodnienia.

Ciężko nie doceniać ostatniej dobrej serii. Nawet lepsze zespoły Legii miały problemy z wygraniem pięciu meczów z rzędu. Terminarz na papierze nie należał do łatwych, ale my często właśnie w takich momentach się wykładaliśmy. Ja byłem przekonany, że aż do teraz gdzieś pogubimy punkty, ale poza wywrotką w pucharze, nic złego się nie wydarzyło. Nie spodziewałem się, że będę żałował nadejścia przerwy na reprezentację. Po niej mamy teoretycznie trudniejsze mecze, zwłaszcza z Pogonią możemy bardzo ułatwić sobie życie. Punktowanie jest na poziomie nieosiągalnym w naszej lidze, często aby znaleźć taką przewagę albo taką średnią punktów na tym etapie, trzeba się cofać ładnych parę lat w historii. Jak dobrze pójdzie, to mistrzostwo mogłoby być zapewnione nawet w kwietniu. Przez ostatnie sezony nie byliśmy jacyś znakomici w sezonie zasadniczym i często trzeba było nadrabiać w grupie finałowej. Teraz sytuacja jest komfortowa i żebyśmy tylko nie zepsuli tego z Pogonią, bo już taki mecz z Piastem niestety mieliśmy dwa lata temu i stworzyliśmy wtedy potwora. Trzeba uniknąć powtórki za wszelką cenę i powinno być ok.

#kimbalegia #legia
  • 2