Wpis z mikrobloga

Połowa lipca i polski klub nie kompromituje się w eliminacjach, a pokonuje porządnego przeciwnika? Nie może być, wciąż wydaje się to niemożliwe.

Trochę ciężko zważyć, kto był ostatnim tak mocnym przeciwnikiem pokonanym przez Legię w eliminacjach. Bo w fazie grupowej wiadomo – Sporting. W eliminacjach była Astana, ale to zwycięstwo nie dało awansu. Atromitos, mimo że z niezłej ligi, był wyjątkowo cienki. A tak to Irlandczycy, Finowie, klub z Kosowa… Dlatego chyba trzeba się cofnąć aż do Zorii Ługańsk, m.in. z Rusłanem Malinowskim w składzie. A to już piękne czasy, kiedy Legia wygrywała w eliminacjach właściwie wszystko, a przynajmniej na boisku. Teraz na razie też mamy sto procent skuteczności, a do tego wydaje się, że najtrudniejsze już za nami i mamy z górki.

Dziś było trochę inaczej niż w pierwszym meczu. Nie udało się wyjść na prowadzenie na samym początku, a Bodo wzięło piłkę i nie bardzo chciało oddać. W pierwszych kilkunastu minutach Legia miała szansę na wyjście z kontrą, ale często brakowało szczegółów już na etapie środka pola. Nie podchodziliśmy pod pole karne, nie mówiąc o oddawaniu strzałów. Normalnie można by się obawiać, że głównie się broniąc, prosimy się o stratę gola. I tak mogłoby być, ponad 30 minut w defensywie było niemal perfekcyjne, ale była ta jedna sytuacja, która prawdopodobnie zdecydowała. Bodo przestrzeliło, a nam od tej pory zaczęło iść lepiej. Najpierw od długich podań przez pół długości boiska, a potem przez kapitalną akcję wyprowadzoną od naszej bramki, zakończoną rajdem i golem Luquinhasa. Nie wydarzyło się to przez przypadek, a kolejny raz w tym dwumeczu Legia pokazała coś interesującego czysto piłkarsko.

Ostatecznie wynik pokazuje dużą przewagę Legii i te zwycięstwa są zasłużone, ale przez większość czasu wcale nie było łatwo. Nawet gdy tak się wydawało w Norwegii, to akurat wtedy oni strzelali i było bardziej nerwowo. Dzisiaj w drugiej połowie znowu był względny komfort, ale Bodo nadal nie odpuszczało. Nie było tak, że już dogrywaliśmy na stojąco, tylko cały czas trzeba było walczyć o swoje. Norwegowie nie poddawali się w żadnej sytuacji. Ten dwumecz pokazuje zresztą, dlaczego warto grać w pucharach. Starliśmy się z zupełnie innym pomysłem i spojrzeniem na piłkę. Jest to coś zupełnie innego niż na co dzień w lidze. Nawet jeżeli poziom piłkarski Bodo nie był nie wiadomo jaki (chyba wcześniej zostali trochę przepompowani, takie mam wrażenie), to był to bardzo poważny sprawdzian. Dostaliśmy przeciwnika, który niezależnie od warunków próbował dominować za wszelką cenę i grać cały czas w ten sam sposób. Jak się okazało – nieskuteczny, ale jak widać, taka gra w lidze przeciwko słabszym zespołom wielokrotnie im się opłacała.

Warunki wokół meczu to też aspekt, który trudno pominąć. Można się zastanawiać, jakim sposobem zawodnicy biegali tyle za piłką, skoro przez upał i zaduch praktycznie nie dało się funkcjonować stojąc w miejscu. Oczywiście to jest ich obowiązek i nikt ich nie będzie z tego powodu żałować, ale widać, że obie drużyny sporo to kosztowało, z czego Bodo chyba trochę więcej. Również świetną rzeczą jest mecz u nas z publicznością, a teraz czeka to nas jeszcze trzy razy z rzędu. Zupełnie inna sprawa niż rok temu przy pustych trybunach.

Wciąż aktualny jest jeden z wniosków po pierwszym meczu. W Legii wciąż jest sporo rzeczy do poprawienia, a czas powinien pracować na naszą korzyść. Jeżeli uda się jeszcze co nieco poukładać i jeszcze do gry będą wszyscy nowi zawodnicy, to może to wyglądać jeszcze lepiej. Z formą i przygotowaniem udało się trafić już na pierwsze mecze, co u nas jest rzadkością. Dojdą nam jeszcze mecze w weekendy, więc może być trudniej, ale na razie wszystko ułożyło się idealnie. Niektórym warto będzie dać szansę w lidze, ale coraz więcej zawodników będzie można brać pod uwagę w eliminacjach i to cieszy.

Legia bardzo dobrze funkcjonowała jako zespół w defensywie, poza kilkoma momentami drzemki. Przez długi czas problemy miał Mladenović (znowu koszmar z szybkim czarnoskórym na skrzydle u przeciwników), ale gdy tamten trochę padł fizycznie, to nawet Mladen w swojej przeciętnej formie był w stanie sobie z nim radzić. Dużo zastrzeżeń można było mieć do Kapustki, który poza kilkoma momentami w drugiej połowie niewiele pokazał, ale w defensywie harował kapitalnie. Również Juranović dużo dał w tym elemencie w miejsce Skibickiego, choć nie był w takiej formie, aby robić taki sam wiatr z przodu (wiem jak to brzmi, ale pod kątem samej dyspozycji tak to w tej chwili wygląda). Jest jeszcze Slisz, co do którego liczyłem na więcej. To były idealne mecze pod niego, gdzie trzeba sporo biegać i przeszkadzać, a jednak nie dał rady. Martins musiał ogarniać trochę sam, a w pierwszej połowie też często wychodził do przodu i wtedy robiła się spora dziura. Pamiętam taki wariant z meczu w Mielcu, wtedy to się nie sprawdziło, tu jakby też nie do końca.

Świetne skoki pressingowe wykonywał Luquinhas, który parę razy idealnie rozczytał zamiary graczy Bodo. Przede wszystkim jednak znowu dał popis w ofensywie. Szarpał do przodu sam, potrafił rozegrać z kolegami, zaliczył gola i przedostatnie podanie. Gol praktycznie jak z ŁKS-em w Pucharze Polski, więc jest pewna powtarzalność! Co najważniejsze, ma z kim grać, bo Mladenović chętnie wychodzi do przodu, Emreli porusza się prawie wszędzie, zawodnicy się ruszają i Luqi nie zostaje zupełnie sam. Ogromną wartością jest też utrzymywanie piłki na połowie przeciwnika przez Azera. Robi to kapitalnie, ma też łatwość w dochodzeniu i stwarzaniu sytuacji. Mecz kończy z asystą, wykonał ogromną pracę, z której można być zadowolonym.

Bardzo dobrze wyglądali obrońcy. Jędrzejczyk w powietrzu jest nie do powstrzymania, a gdyby nie pomyłki Martinsa i Slisza, nie popełniłby agresywnego faulu, cud, że tam nie było kartki. Nawiasem mówiąc, Kapustka i Mladenović mogą mieć problemy z kartkami (możliwa pauza), ale w tym momencie w takiej formie może nie byłaby to aż taka strata. Z kolei Wieteska i Hołownia bez większych zarzutów, zwłaszcza w przypadku tego ostatniego jest to duże pozytywne zaskoczenie, że daje radę na tym poziomie.

Dużym zwycięzcą dzisiaj jest Michniewicz. Dał się poznać ze swojej najlepszej strony, rozpracował przeciwnika i ustawił odpowiednio zespół. Pod względem taktycznym tak dobrze już dawno nie było. Wiem, że nie do końca jest w modzie chwalenie go, ale na razie chcę, żeby robił dalej to, co robi. Teoretycznie przeszedł już najtrudniejszą pułapkę, a zobaczymy jeszcze, jak zweryfikuje go gra co trzy dni.

Wracając jeszcze do tego, że teraz jest z górki. My możemy sobie traktować Florę z góry, gra tam Ojamaa, Zenjov i kilka innych wynalazków. Ale Czesław z ekipą nie mają prawa tego zrobić. Eliminacje się nie skończyły, a przeciwnicy sami się nie pokonają. Ułatwiliśmy sobie sprawę w dużym stopniu, tylko żeby teraz nie wyłożyć się w głupi sposób. Widać, że z Bodo koncentracja była na wysokim poziomie, ale z Florą musi być co najmniej na takim samym. Nie będziemy aż tyle biegać za piłką, tylko prawdopodobnie samemu trzeba będzie nieco kreować. Nie ma zasady goli wyjazdowych, więc w pierwszym meczu u siebie nie ma się czego bać. Trzeba już wtedy ułożyć sobie ten dwumecz jak najlepiej, bo są ku temu idealne warunki.

Wcześniej jeszcze jest Superpuchar z Rakowem. Nie spodziewam się cudów. Przy priorytetowym potraktowaniu Flory, jakichś urazach po dzisiejszym meczu, pewnie będą ciężary i brak trofeum. Mimo wszystko to mecz oficjalny, więc lepiej go nie poświęcać, ale pamiętamy, jak to w ostatnich latach wyglądało. Legia przegrywała te Superpuchary w każdej sytuacji. Trzeba być przygotowanym na to, że znowu tak będzie, ale skoro Czesław odmienił już chociaż częściowo los w pucharach, to może i w tym meczu to się uda.

#kimbalegia #legia