Wpis z mikrobloga

Zwycięstwo po ciężkim meczu, podczas którego nerwy są spore, ale na koniec jest satysfakcja. Wróciliśmy do rozgrywania meczu stykowego, który udało się wygrać. Z pewnością byłoby łatwiej, gdyby nie kolejny wylew i kolejny stracony gol z rzutu karnego.

Legia przegrała w tym sezonie już całkiem sporo meczów i obok żadnej z tych porażek nie da się przejść obojętnie. Z różnych powodów, ale często lista najbardziej wkurzających porażek się u mnie zmienia. Czasem najwyżej jest Omonia, czasami Stal, innym razem Podbeskidzie. Ta z Górnikiem z września wkurza mnie o tyle, że praktycznie przy każdej okazji (najczęściej meczów Górnika przez te ostatnie miesiące) była przypominana. Mam wrażenie, że oni cały czas jadą na opinii z tamtego meczu, a od tamtej pory ani razu się do tego poziomu nie zbliżyli. Oczywiście teraz to zwycięstwo tego nie wymaże i tym bardziej pewnie będzie się przewijać, ale nie lubię, gdy stwarzamy różnym zespołom możliwość odnoszenia takich „historycznych” zwycięstw. To samo będzie pewnie w przypadku Stali Mielec (jak dotąd ich ostatnie zwycięstwo). We mnie chęć rewanżu była bardzo duża, a jak jeszcze przypomniałem sobie poprzedni mecz w Zabrzu, to już w ogóle. Na szczęście ja nie grałem, ale wyjątkowo zależało mi, żeby znowu Górnik nie wzbogacił się o punkty naszym kosztem.

Zaczęło się nieźle, mniej więcej tak jak powinno, tylko że wzorem wielu poprzednich meczów, wystarczyło tego na 15-20 minut. Potem Legia oddała pole i przez kolejne 20 minut niewiele się działo, ale ostatnio przysypialiśmy w ostatnich minutach pierwszej połowy (gol dla ŁKS-u, sytuacja Imaza z Jagiellonią, dwa gole Wisły Płock) i teraz to znów się powtórzyło. Brakuje umiejętności wybronienia takich okresów do końca, żeby zagrać kilka meczów na zero z tyłu i nieco łatwiej przepychać takie zwycięstwa.

Zamiast tego, znowu na własne życzenie wepchnęliśmy się w walkę, która równie dobrze mogła być zakończona nieco wcześniej. Zresztą w drugiej połowie wyglądało to coraz gorzej. Czesław próbował reagować zmianami, ale zajęło to trochę czasu, aby to zaskoczyło. Możemy mówić o pewnym szczęściu, że nie straciliśmy drugiego gola, za to gdy niewiele na to wskazywało, znowu rozprowadziliśmy świetną akcję, która dała zwycięstwo. Oczywiście Górnik popełniał spore błędy, wychodziliśmy na nich od połowy z przewagą liczebną, ale to się z czegoś wzięło. Dwa razy akcje zwodami napędził Luquinhas, wyszła odpowiednia liczba zawodników do przodu (i byli prawidłowo ustawieni), a trzeba pamiętać, że było to wyprowadzenie od samego tyłu, więc jeszcze i inni zawodnicy mieli w tym udział. Bardzo ładne, zespołowe akcje, właśnie takie, które powinny rozmontować sporo biegający i wysoko ustawiony zespół przeciwnika.

Ogólnie był to jednak słabszy mecz Legii. Były problemy z wyjściem spod pressingu, środek pola tym razem nie dojechał i dopiero po korektach w drugiej połowie, i to nie od razu, jak wspomniałem, odzyskiwaliśmy kontrolę. Trochę słabiej zagrali wahadłowi, nie pozwalali sobie na aż tak dużo z przodu, może oprócz początkowego fragmentu. Praktycznie przez długi czas graliśmy bez napastnika. No i standardowe indywidualne błędy obrońców w tyłach. Bardzo dużo tutaj nie grało, a lustrzane ustawienie taktyczne nie sprawdziło się tak dobrze, jak to było z Rakowem. Zresztą Legia pewną część drugiej połowy zagrała czwórką z tyłu, Jędrzejczykiem jako typowym prawym obrońcą. Można było się też zastanawiać, czy Czesław nie przeholował z ofensywnymi zmianami i czy po wyjściu na prowadzenie będzie miał kto bronić. Można było mieć zastrzeżenia, ale końcówka, przy powrocie do trzech stoperów, była nieco lepsza niż reszta drugiej połowy.

Ten mecz zebrał w sobie niestety sporo złych rzeczy, które mają miejsce w naszej lidze. Zawsze powtarzam, że sami nie jesteśmy święci, ale to już jest przesada. Luquinhas ma chyba kości z gumy, skoro nie musiał jeszcze pauzować z powodu kontuzji. Jest szybki, ale nie na tyle, żeby być poza zasięgiem nóg rywali. Zdąży ich minąć, ale nie całkowicie im uciec. Dzieje się to co mecz, ale dzisiaj była kulminacja – według statystyk osiem fauli na nim, około połowa skończyła się kartkami, a musimy jeszcze dodać te nieodgwizdane. Temat ochrony takich zawodników toczy się od dawna i często wraca, ale nic się nie zmienia. Nie dość, że cierpi zdrowia zawodnika, to i sama gra, bo praktycznie nie ma jak zachować jakąkolwiek płynność, skoro akcje są błyskawicznie przerywane faulami.

Ogólnie sędziowanie dziś to dramat, którego dawno nie było. Karnego jestem jeszcze w stanie zrozumieć, tu niestety znowu jest ten słynny „pretekst”, którego Frankowski nigdy nie omieszka wykorzystać przeciwko nam. Za to wiele decyzji z kartkami i faulami było kompletnie niezrozumiałych. Nie wiem, jak można nie dawać kartki tylko za to, że faul był w 1. minucie – dotyczy to dzisiaj Gryszkiewicza (podobnie było niedawno z Jędzą w Białymstoku). Oburzyła mnie też sytuacja z Janzą – ten sam Frankowski w meczu Lechii z Jagiellonią wyrzucił młodego chłopaka z Lechii za machanie rękami kilka sekund po pierwszej kartce, tutaj w dużo bardziej ewidentnej sytuacji oszczędził pajaca. Kartka dla Luquinhasa za bycie kopniętym przez Koja, niezauważone ewidentne faule Szabanowa i Wiśniewskiego, niezauważony łokieć Lopesa i wiele, wiele innych błędów. Nie dziwię się wielu kibicom, którzy już dawno stracili cierpliwość, zwłaszcza że nie mówimy o błędach wypaczających wynik meczu. Po prostu z tym gościem nie da się oglądać meczów, nie wiadomo właściwie na co on pozwala, a na co nie. To nie są tylko kluczowe momenty meczu, ale on nie ogarnia przez całe 90 minut.

Wracając do Luquinhasa, on musi grać w środku. Na skrzydle też ładnie to wygląda, ale efektów zwykle jest niewiele. Zarówno Vuković, jak i Michniewicz wiele zyskali na przesunięciu go na inną pozycję i nie rozumiem zwłaszcza tego pierwszego, jak mógł dopuścić do jego powrotu na bok. Też przez pewien czas sądziłem, że aż takiej różnicy nie ma, ale każdy tego typu mecz temu zaprzecza. Będzie problem z zastąpieniem go ze Śląskiem, bo można było sobie zrobić nadzieję nowymi zawodnikami, ale... Muci wyglądał koszmarnie przez 10 minut na pozycji napastnika, kiedy został przesunięty niżej, to było już nieco lepiej. Ale to nadal nieporównywalny poziom do Luqiego, a pozostali dwaj nowi ofensywni gracze nawet jeszcze nie dostali szansy, więc muszą wyglądać jeszcze słabiej. Właśnie tego można było się obawiać – że kartki przyjdą w tym samym czasie. Dobrze, że chociaż Mladenović się uchronił – to i tak cud, że tak długo jedzie na trzech kartkach, nie zbiera ich tyle co w Lechii. Tam irytował maksymalnie, teraz to inny człowiek. Dziś zagrał słabiej, ale nie ma wątpliwości, że to kluczowy zawodnik w składzie.

Mam też nadzieję, że wróci Pekhart, bo tym razem Lopes był dramatyczny. Nie chcę, żeby wyszło, że jestem do niego uprzedzony, staram się na niego patrzeć przychylnym okiem. Ale dziś nie znajduję żadnego pozytywu w jego występie. A najgorsze jest to, że jemu ciągle coś dolega. Prawdopodobnie, gdyby regularnie trenował i grał, choćby w końcówkach, to byłoby lepiej. A tak to praktycznie nie ma możliwości złapania rytmu. Nie wiem, czy uda się wyjść z tego błędnego koła, z Pekhartem to odwrotny problem – za dużo grał i był przeciążony, ale znowu wracamy do tego problemu, że nowi zawodnicy są jeszcze niegotowi. I tak dobrze, że przynajmniej jeden z nich (ofensywnych) regularnie grał i może w ogóle być wprowadzany. Na razie nie miał takiego wejścia jak jego rodak na tym samym stadionie. Sadiku strzelił tam gola, kiedy przegraliśmy z kretesem 1:3 za Magiery i przez jakiś czas dawał nadzieję, że może być poważnym napastnikiem. Muci zaczął słabiej, ale na papierze ma potencjał. Takich transferów już od jakiegoś czasu nie robiliśmy, a szkoda. Na razie jest bardzo pompowany przez Czesława. Nie wiem, czy to dobrze, mieliśmy już w Legii bardzo różne podejścia do takich zawodników. Po 45 minutach nie ma co go oceniać, ale nie da się ukryć, że w tygodniu zrobiono trochę nadzieję, której Albańczyk na razie nie sprostał.

Dużym pozytywem są młodzi zawodnicy, których Michniewicz wpuszcza z ławki i dają punkty w trudnym momencie. Oczywiście to na razie zdarzyło się tylko dwa razy, ale to i tak nieźle. Nie jesteśmy Ajaksem czy Salzburgiem, gdzie co sezon wjeżdżają z buta do składu młodzi zawodnicy i z miejsca wyrastają na gwiazdy. Michniewicz wyciągnął Skibickiego praktycznie znikąd, podobnie teraz Kostorza. Zaskakujące było wpuszczenie go aż tak wcześnie na boisko. Właściwie to głównie był niewidoczny, ale w kluczowej akcji zachował się wypisz wymaluj jak Jarek Niezgoda – ta sama pochylona sylwetka, idealne ustawienie względem obrońcy, nawinięcie go i pewne, choć też fartowne wykończenie. W tych dwóch ostatnich meczach, które zagrał, widać świetne agresywne pójście do każdej piłki zagranej do przodu. Już wcześniej mógł dostać taką od Gwilii, ale Gruzin zagrał za mocno. W każdym razie chłopak po przejściach, już nie taki bardzo młody (21 lat), sporo czasu już stracił, ale może jeszcze jest nadzieja. Nie wiem, czy ktokolwiek jeszcze na niego liczył. Teraz też ciężko, żeby miał być lekiem na całe zło po jednym meczu, konkurencję będzie miał poważną, ale nawet dla tego jednego meczu było warto trzymać go w kadrze. Jego obecność pozwoliła też na zdjęcie z boiska Slisza, co okazało się dobrą decyzją – podobnych okoliczności zabrakło niestety np. z Podbeskidziem.

W defensywie… No co mam powiedzieć. Znowu to samo. Nawet nie można powiedzieć, aby Jędrzejczyk i Wieteska grali przez 89 minut jakoś wyjątkowo źle. Zwykle większość rzeczy na boisku wykonują poprawnie. No ale zawsze będzie ten jeden moment, w którym coś zawalą. Wieteska dał się łatwo nawinąć Nowakowi, a w doliczonym czasie miał szczęście, że po jego interwencji piłka nie wpadła do bramki. Tam prawdopodobnie nieszczęściu zapobiegł Boruc, który był cichym bohaterem tego meczu. Jeśli chodzi o Jędzę, jest podobnie jak ze Stalą. Tam przy trzecim karnym faulu nawet nie było, tutaj był „miękki”, no ale niestety – był. Po prostu jako doświadczony obrońca nie można takich rzeczy robić. Na razie gra, bo nie ma innego wyjścia. Jedyną nadzieją jest w tej chwili powrót Lewczuka, ale on dwóch miejsc na boisku naraz nie obskoczy. Pewniakiem na razie jest zawodnik, który ostatnio prawie w ogóle nie grał w Dynamie Kijów, są drobne błędy u Szabanowa, ale gra dość prosto i pewnie. Można kombinować z Hołownią albo Juranoviciem, ale nie sądzę, aby Michniewicz na poważnie to rozważał. Na razie nie bardzo widzę wyjście z tej sytuacji.

Te babole w defensywie, a także stałe fragmenty to rzeczy, które u Michniewicza są zdecydowanie do poprawy. A można było mieć nadzieję, że akurat to poukłada, bo wychodziło mu to w poprzednich klubach. Dziś przeciwko Górnikowi nie liczyłem na wiele, to wysoka drużyna, gdzie zawodnicy dobrze grają głową. Ale to jest jakaś przesada, że jesteśmy pod względem goli ze stałych fragmentów zdecydowanie NAJGORSZĄ drużyną w lidze. Mając wysokich zawodników, jak i takich, którzy potrafią dośrodkować. Może Pogoń Szczecin nie do końca jest drużyną, na której chciałbym się wzorować, zwłaszcza że drugą kolejkę z rzędu będą za nami w tabeli. Ale nie wiem, jak to jest, że u nich dokładnie te elementy działają, w których u nas nie ma poprawy od dłuższego czasu.

Michniewicz pracuje w Legii od pięciu miesięcy, zdążył już zagrać z każdym ligowym rywalem. Wyniki w lidze są ok – przegrał w niewytłumaczalny sposób z beniaminkami, zremisował trzy mecze, z których dwa to punkty stracone na własne życzenie, a wszystko pozostałe wygrał. Nieraz w sposób przepchnięty jak dzisiaj, ale na razie punktowanie jest niezłe. W Pucharze Polski też na razie zrobił to co powinien. Na jego konto idą też Karabach i Superpuchar, i to niezależnie od tego, że miał niewiele czasu. Na razie trener nie daje nadziei, że odmieni cykl, który męczy nas już od pewnego czasu. Wszystko idzie tym samym schematem, niezależnie od tego, kto i jak tu pracuje. Wielu jego poprzedników punktowało podobnie w analogicznym okresie. Michniewicz nie będzie miał rundy finałowej, więc do końca sezonu zostało mu już dość niewiele. Na razie główne zastrzeżenia są te, które wymieniłem powyżej. Po stronie plusów chyba możemy zapisać rozwój taktyczny, choć to chyba tylko u nas zmiana ustawienia (z meczu na mecz albo w trakcie meczu) uchodzi za wydarzenie. W każdym razie mam wrażenie, że gra jest bardziej uporządkowana, a kilku zawodników zrobiło postęp. Michniewicz nie będzie miał też wyjścia i będzie musiał wprowadzać młodych. Na papierze nie wygląda to najlepiej – najczęściej gra tylko Slisz, który wypełnia limit młodzieżowca, a już za chwilę będzie miał 22 lata. Miszta, Skibicki czy Kostorz dostali na razie bardzo niewiele minut. Na tym etapie mam wrażenie, że Sa Pinto i Vuković robili to odważniej. Z drugiej strony, to nie są ci sami zawodnicy. Michniewicz może nie mieć ich aż tak obiecujących, dlatego stara się nadmiernie nie ryzykować. Z drugiej strony, gdy to robi, to czasami, tak jak dzisiaj, to się opłaca.

Przed nami mecz w pucharze z Piastem. Jak do mało którego zespołu w Polsce, do nich mam respekt. Nawet jak grają słabiej, są dobrze zorganizowani i trudno ich pokonać. Nie brakuje im szczęścia, tak jak dzisiaj z Jagiellonią. Cenię też Fornalika jako trenera klubowego. Na ten moment to najtrudniejszy przeciwnik, jakiego mogliśmy trafić. I nie wiem, czy to tak dobrze, że w końcu u siebie. Na stadion i tak nie będzie można wejść, a zespół ostatnio lepiej prezentował się na wyjazdach. Nie jestem do końca dobrej myśli, ale oczywiście nie można tego meczu odpuszczać.

#kimbalegia #legia
  • 1