Wpis z mikrobloga

Nie spodziewałem się niczego innego. Już jesienią kilka razy zapowiadałem porażkę w Bielsku-Białej i bez satysfakcji mogę stwierdzić „a nie mówiłem”. Jest to kolejna kompromitacja, która kosztuje nas bardzo dużo. 6 punktów zgubionych ze Stalą i Podbeskidziem to nie jest byle co – to poważny dorobek, który dawałby komfort.

Od teraz pozycja w tabeli zaczęła się liczyć. Przez 14 kolejek można było jeszcze nie przywiązywać do tego wagi, ale teraz, jeżeli sezon zostanie przerwany i niedokończony, to już ta tabela będzie liczyć się jako ostateczna. Oczywiście nikt nie bierze takiego scenariusza na serio pod uwagę, ale tak samo nikt nie spodziewał się rok temu, że wiosną wszystko się zatrzyma i że w wielu obszarach będzie to trwało o wiele dłużej.

Mamy też za sobą rekordowo krótką przerwę zimową. Fajnie się oglądało Ekstraklasę w piątek, sobotę i wczesne niedzielne popołudnie. Z tyłu głowy niestety zostawało, że ten dobry nastrój łatwo może zostać zmącony. Dla tych, co nie kibicują żadnemu klubowi z obecnej Ekstraklasy, ta kolejka jak dotąd musi być super. Dla tych, którzy są zaangażowani wobec jednego klubu, było koszmarnie, dla innych cudownie, ale to też nie stan, który potrwa wiecznie, bo wszystko może się zmienić już za tydzień. Zresztą okres satysfakcji w kibicowaniu jest bardzo krótki, bo zaraz potem trzeba dalej udowadniać swoją wartość. Dlatego fajnym okresem była przerwa, nawet bez transferów można cieszyć się spokojem, papier i zgrupowania przyjmują wszystko. Powrót ligi to w większości przypadków brutalne zejście na ziemię.

Spodziewałem się porażki w Bielsku i nie zdziwiła mnie ona, bo pamiętam historię. Ona nie gra, ale w przypadku niektórych rywali naprawdę coś w tym jest. Przypomnijcie sobie ostatni ligowy mecz w tym mieście. Nawet potężny Staszek Czerczesow z gwiazdozbiorem, nieporównywalnym do obecnego, ledwo zremisował tam w ostatniej akcji meczu po aucie, i to z Podbeskidziem grającym ponad połowę meczu w dziesięciu. W tym samym sezonie Podbeskidzie zwaliło się z ligi, a Czerczesow zdążył też obskoczyć standardowy łomot w Niecieczy. Pewne rzeczy się nie zmieniają i niestety wyniki oraz gra w takich miejscach do nich należą. Już wtedy Podbeskidzie jechało z nami, tam Malarz uwijał się jak w ukropie, a mecz udało się zremisować tylko dzięki przebłyskom.

Teraz parady Boruca w pierwszej połowie już były sygnałem ostrzegawczym, ale zamiast żeby poprawić się w drugiej połowie, to było jeszcze gorzej. Właściwie przez pryzmat drugiej części, to pierwsza nawet nie była taka zła. Pojawiło się kilka okazji z ataku pozycyjnego, a gdy Boruc musiał bronić, to i tak była przerywana gra z powodu spalonych. Gdyby Legia przynajmniej utrzymała ten poziom gry, wcale przecież nie jakiś wysoki, to może wymęczyłaby remis albo nawet zwycięstwo. Natomiast po stracie gola było podobnie jak w analogicznej sytuacji ze Stalą Mielec. Dostaliśmy gonga na tyle wcześnie, że było sporo czasu, aby odrobić straty, tymczasem nie zrobiliśmy w tym kierunku nic. Nie było tak, że to Peskovic musiał jakoś wyjątkowo się sprężać, był ogromny problem ze stworzeniem sytuacji, o groźnych celnych strzałach już nie wspominając.

Będąc uczciwym, można zobaczyć tu trochę pecha, bo tak padł gol dla rywali, a w pierwszej połowie można było uznać gola dla Legii (nie upieram się przy tym, ale sytuacja 50/50 akurat na naszą niekorzyść) – trudno. Gdzieś miało to wpływ, ale oczywiście nie można na tym budować żadnej narracji. Poleganie tylko na tym pokazałoby, jak mało zrobiliśmy w tym meczu.

W tym miejscu postaram się powalczyć z dwoma mitami, które powstały po tym meczu. Pierwszy jest taki, że rzekomo Legia próbowała wyłącznie dośrodkowań na Pekharta – to już się utarło i mówi się tak nawet po meczu, w którym tych dośrodkowań aż tak dużo nie było. Nie było tak jak ze Stalą, że niemal każda akcja kończyła się centrą bocznego obrońcy, wybiciem i tak w kółko. Legia próbowała różnych sposobów – były oczywiście te wrzutki, ale oprócz tego także stałe fragmenty, strzały z dystansu, próby rozegrania po ziemi pod polem karnym. Oczywiście nic nie wychodziło, nie było z tego żadnego zagrożenia, ale nie było tego, że Legia atakowała tylko w jeden określony sposób. To, co się tylko powtarzało, to takie klepanie piłki między sobą aż do znudzenia – Legia znowu wykręciła spore posiadanie piłki i wysoką celność podań, ale to wygląda dobrze tylko na papierze. Oczywiście dobrze, że próbuje tak grać w odróżnieniu od lagi, którą czarowała latem, ale to z tego klepania przede wszystkim nic nie wynika. Podają tak sobie w miejscu i rzadko przesuwają się w ten sposób do przodu. Jest duży problem z graniem przez nas ataku pozycyjnego i można mieć wątpliwości, na ile ten skład na to stać. Rzecz jasna powinien pokonać Podbeskidzie bez żadnego gadania, ale w przeszłości, z innymi piłkarzami, wyglądało to lepiej.

Druga rzecz to już kompletna bzdura, której nawet nie należy poświęcać zbyt wiele czasu. Na celowniku znalazło się zgrupowanie w Dubaju, uznawane za niepotrzebne i przekombinowane. Nawet nie wiem jak to skomentować. Jak pokazała ta kolejka – nie ma żadnej prawidłowości odnośnie tego, kto się gdzie przygotowywał i jakie były wyniki. Bayern czy inne tego typu zespoły jakoś źle na ZEA nie wychodzą i coś mi mówi, że przyczyna tego leży gdzie indziej niż w miejscu zgrupowania.

Wystawianie indywidualnych ocen za ten mecz nie ma za bardzo sensu, bo w zasadzie wszyscy jako zespół zawiedli. Interesujące było w zasadzie tylko to, czy Hołownia da sobie radę na środku obrony. W porównaniu do pozostałych stoperów w kadrze, ma niewątpliwy atut w postaci lewej nogi, ale można było mieć wątpliwości, czy to wystarczy. Powiedziałbym, że może na przyszłość jest to jakaś opcja, za to w tym meczu aż tak dobrze w rozegraniu nie było, popełnił parę błędów w pierwszej połowie. Za to był niezły w destrukcji, kilka razy uratował zespół, podczas gdy Lewczuk miał niestety problemy z dogonieniem rywali.

Hołownia nie był w tym meczu naszym problemem, ale był jednym z symboli tego, jak wygląda obecnie nasza kadra. Nadal brakuje w niej środkowego obrońcy, co najmniej dwóch ludzi do linii pomocy i jednego do ataku. Pierwszy skład jeszcze jest ok – w dużej mierze ten sam co jesienią, może w perspektywie próby gry atakiem pozycyjnym, o którym wspomniałem wyżej, jest za słaby, ale na takie Podbeskidzie musi być wystarczający. Natomiast jeżeli ci zawodnicy zawodzą, to nie mamy kompletnie alternatyw i pola manewru na ławce. I co gorsza, bez transferów nie będzie lepiej. Z aktualnej kadry do ofensywy mogą wrócić Gwilia, Vesović, Skibicki i Włodarczyk – o nich można by myśleć ze zmianami w razie gonienia wyniku, ale do każdego z nich znajdziemy też jakieś „ale”. Jeżeli nie zostanie przywrócony Kante, to już tylko transfery mogą nas uratować. Ewentualnie obecny skład weźmie się za siebie i w tych trudnych warunkach jakoś przejdzie tę rundę. Ale właśnie, to będzie „jakoś” i tylko działanie wobec przeciwności losu. Nie będzie sytuacji, w której trener ma komfort w wyborze i o tym należy pamiętać przy jego ocenie.

Na razie na pewno możemy powiedzieć, że brak ławki nie pomógł Michniewiczowi w odwróceniu tego meczu, ale też był to tylko jeden z problemów. Ci zawodnicy wyglądali, jakby wcale nie byli na żadnym zgrupowaniu, nie pracowali zimą nad niczym, a teraz widzieli się na boisku po raz pierwszy. Liczba strat wynikająca z prostych nieporozumień była porażająca. Niekorzystnie wypadał tu Kapustka, ale tu nie jestem pewien, czy należy jego obarczać winą. Może to jednak adresaci podań zawalali, a Kapustka akurat wykonywał to, co miał nakreślone. W każdym razie nie wierzę, że Michniewicz w ten sposób kazał im grać i że taki był pomysł. Na zgrupowaniu wyglądało to zupełnie inaczej – były błędy, ale całość wyglądała znacznie bardziej uporządkowanie. Zawodnicy z pewnością nie zrealizowali tego co mieli, a trener nie był w stanie tego wyegzekwować i odmienić gry na lepsze.

Gorzej być nie może, w takim sensie, że nie ma już w Ekstraklasie nikogo notowanego niżej od Stali i Podbeskidzia. Ok, jest jeszcze ŁKS w Pucharze Polski, ale niewygranie tego trofeum po raz kolejny jeszcze nie byłoby aż tak bolesne. Trzeba się ogarnąć w lidze, jakoś jesienią było to możliwe. Teraz mobilizacja na Raków będzie niewątpliwie inna, tu spodziewam się, że jednak potraktowanie rywala będzie zupełnie inne niż teraz. Z tym że to i tak nie zmieni całego obrazu i systemowego problemu, który toczy nas od lat.

Już rok temu mieliśmy podobną sytuację – na inaugurację „wiosny” graliśmy u siebie z ŁKS-em, czyli też zdecydowanie najgorszym zespołem ligi, tracącym mnóstwo goli. Udało się wtedy uratować, ale przez pewien czas było nieciekawie. Teraz jest jeszcze gorzej – Podbeskidzie jesienią było jeszcze większym pośmiewiskiem, a my nie byliśmy w stanie strzelić mu nawet gola, mając w składzie najlepszego strzelca w lidze. Przecież to jest jakiś koszmar.

Skończyła się też passa dobrych wyników na wyjeździe, więc chyba jedyna dobra rzecz, która jeszcze w miarę się utrzymywała przez cały sezon. Oczywiście liga jest na półmetku, nic nie jest przegrane, ale nawet zdobycie mistrzostwa nie da poczucia, że coś tu się zmieniło. Michniewicz będzie miał naprawdę ciężko, żeby to odmienić, bo jak widać pewne rzeczy dzieją się tu niezależnie od trenerów. Ostatnio nie miał też za bardzo wsparcia od dyrektora sportowego, co w tej chwili jest wyjątkowo potrzebne. Niby jest jeszcze czas do końca lutego, ale jeżeli nie ściągną kogoś naprawdę konkretnego i gotowego od razu, to będzie naprawdę słabo. Tu nie ma czasu, liga kończy się szybko, meczów jest mało. Nie jestem wielkim fanem transferów dla samych transferów, ale już nawet na Jankovicia patrzę przychylnie, jeżeli wreszcie go potwierdzą. Już wolę jego niż nikogo, bo po prostu trzeba będzie mieć kogokolwiek na ławce.

Najbardziej martwi mnie to, że takie mecze naprawdę odzierają z nadziei i po prostu nie przynoszą kompletnie nic pozytywnego. To nie była pechowa porażka, jakie się zdarzają. To jest znowu przegrana w kompromitującym stylu, i to taka, którą spokojnie można było przewidzieć. Nie tylko ja, ale wiele innych osób brało to pod uwagę, nawet poprawnie typując strzelca gola. Takie rzeczy nie powinny być u nas standardem, a jednak są. Niestety trzeba z tym żyć i spróbować to przetrawić przynajmniej do następnego meczu.

#kimbalegia #legia
  • 4
@Kimbaloula: Ja nie rozumiem dwoch rzeczy. Dlaczego Kostorz nie gral, skoro podobno byl takim fenomenem na zgrupowani, a wszedl Lopes. Druga rzecz to czy my w tym sezonie mielismy strzal spoza pola karnego, ktory lecial nizej niz 5m nad bramka? To jest jakis zart, wszystkie wolne, czy zwykle strzaly ida w okolice dachu.
@miki4ever: Kostorza pewnie można było dać na maks 10 minut za Slisza, ale nic więcej. Jest po ciężkiej chorobie i trochę mu zajmie dojście do sprawności.

Czy to z bliska czy z daleka, w tej drużynie jest tylko jeden gość, który potrafi wcelować w bramkę. Rzuty wolne to od lat kompromitacja, Carlitos przejdzie do historii jako ostatni, który strzelił gola dla Legii z wolnego przed długi czas.