Wpis z mikrobloga

Jak zwykle remis w Białymstoku. Ciężko się zachwycać, zwłaszcza że spokojnie można było to wygrać, ale sami komplikujemy sobie sytuację.

Przynajmniej tyle dobrego, że chociaż tym razem coś się działo. Nawet jeżeli mówimy o głupio sprokurowanych rzutach karnych czy dużej liczbie kartek, to jeszcze przynajmniej była próba gry w piłkę z naszej strony. Jagiellonia praktycznie jej nie podejmowała, jej najgroźniejsze akcje poprzedzone były długim podaniem przez pół boiska, ale nie można było jej lekceważyć. Nie było też pewności, czy nasza defensywa znowu nie wyleje, więc uzasadnione mogły być obawy nawet o ten jeden punkt. Już naprawdę wolałem, żeby Wieteska wybił w aut, jak to raz zrobił, niż próbował grać profesora, bo to mogłoby się skończyć tragicznie.

Obawiam się, że po tym meczu w drużynie mogą stwierdzić, że wszystko cacy, akurat Pekhart miał słabszy dzień, jeśli chodzi o skuteczność, ale tak to wszystko jest w porządku. Ja jednak nie jestem zadowolony. Oczywiście Czech sprawił niemiłą niespodziankę aż tak rażącym brakiem skuteczności jak na siebie, ale wypadałoby, aby ktoś jeszcze oprócz niego i Luquinhasa wziął na siebie odpowiedzialność za strzelanie. Nawet w nowym ustawieniu nadal mamy w składzie czterech piłkarzy o walorach bardziej ofensywnych i trzeba od nich wymagać znajdowania się w sytuacjach, a oni często nawet nie wbiegali w pole karne. Mało tego, przy tak cofniętym przeciwniku, do gry pod jego polem karnym zostali zmuszeni Slisz i Martins – sorry, ale oni też muszą stwarzać większe zagrożenie, choć Slisz pod tym względem i tak się poprawia. Jak dodamy do tego Mladenovicia i Juranovicia, którzy potrafią zagrać piłkę na nos, to naprawdę są warunki do tego, aby bramkarza takiej drużyny jak Jagiellonia pokonać więcej razy, niż tylko jeden, i to z karnego.

Patrzę na dwa poprzednie przegrane mecze (ze Stalą i Podbeskidziem) oraz na dwa z Jagiellonią (ten oraz ten z sierpnia). O ile porażki z beniaminkami to tylko bezproduktywne bicie głową w mur, to z Jagą w obu meczach, zwłaszcza w drugich połowach, były długie fragmenty zepchnięcia przeciwnika do defensywy i wystarczająca liczba sytuacji, aby osiągnąć lepsze wyniki. Nie chcę tutaj dodawać od razu 11 punktów, bo każdy zespół w lidze może tak zrobić i nie ma to żadnej wartości. W każdym razie boli mnie, że straciliśmy ich aż tak dużo w tych zaledwie czterech meczach. Nawet połowa tego (5-6 punktów więcej) bardzo by się przydała. Doliczając do tego niewytłumaczalnie stracone punkty z Piastem, ale też uwzględniając punkty zdobyte przez nas szczęśliwie, wyjdzie pewnie około zera, albo na lekkim minusie.

Zmierzam do tego, że trochę za dużo zrobiło się meczów, w których w jedną czy drugą stronę wynik był stykowy. Brakuje nam spokojnych zwycięstw, takich jak ostatnio z Rakowem. Podobnie było ostatnio z ŁKS-em – zamiast wygrać ten mecz już w pierwszych 45 minutach i wpuszczać młodzież do ogrania, trzeba było ratować wynik podstawowymi zawodnikami. Dzisiaj to samo – ławka jak zwykle nie do użytku, a młodzi mogliby dostać szansę praktycznie tylko przy pewnym wyniku. Jesienią na ławce siedział m.in. Mosór – prosiłoby się, aby go wpuścić w drugiej połowie nawet do środka pomocy, ale nie było takiej możliwości nawet w meczu ze Stalą u siebie. Tylko z Rakowem i Wartą wyglądało to tak jak powinno. Jednocześnie oprócz braku wpuszczania młodzieży efekt jest też taki, że nie da się oszczędzić podstawowych zawodników, nawet gdy już są na granicy wytrzymałości. Pekhart powinien dziś zejść nawet z 10 minut wcześniej, ale rozumiem też, że Czesław nie chciał go wymieniać na Lopesa. Bardzo by się przydał ktoś za Wszołka na wahadło, bo ten też miał już pod koniec dość, albo kogoś bardziej ofensywnego za Slisza lub Andre do środka. Niestety nie ma kogo, więc musi grać goła jedenastka i ten brak zmian w trakcie meczu jest całkowicie zrozumiały.

Najbardziej żałuję pierwszej połowy, bo już wtedy gra stawała się z minuty na minutę coraz lepsza. Schematy z Wszołkiem działają, była ogromna szansa na wykorzystanie jego możliwości, bo naprzeciwko siebie miał cienkiego dziś Nasticia, a także Twardka. Było jasne, że nawet ktoś taki jak Zając zorientuje się i dokona zmian na tej stronie boiska, bo on przynajmniej miał z kogo wybierać. W dodatku oprócz Kapustki bardzo dobrze rozegranie wspomagał na tej stronie Juranović, więc nie wystarczyło tylko przykryć jednego zawodnika, granie tamtą stroną można było rozwiązywać na kilka sposobów. Pojawiali się tam także Luquinhas, Martins – wszystko świetnie, tylko trzeba było to wykorzystać, a tak to po zmianach w Jagiellonii już tak fajnie nie było, do tego właśnie miałem wrażenie, że Wszołek pod koniec miał już dość. U przeciwnika było kilka innych niezbyt mocnych punktów, ale nie wykorzystać obecności tamtej dwójki to był poważny grzech.

Na razie to ustawienie i zmiana poruszania się zawodników daje pewne efekty – nie możemy być do końca zadowoleni, ale coś ruszyło się w grze ofensywnej. Jeszcze sporo brakuje do ideału, ale te zmiany są obiecujące. Pytanie tylko, na jak długo taki efekt zaskoczenia zadziała. Prędzej czy później trafimy na zespół, który odetnie możliwości zagrywania do Wszołka, wtedy pozostanie praktycznie bazowanie na Mladenoviciu, bo przez środek bardzo ciężko nam cokolwiek zrobić. W tej sytuacji rozwiązaniem może być Uzbek, którego na razie nikt tu nie zna, więc może on będzie w stanie wykorzystać stworzone miejsce. Na razie mamy też próby przykrycia przez przeciwników Pekharta, które nie przynoszą efektu – Czech nadal dochodzi do sytuacji i choć w lidze strzela coraz więcej z rzutów karnych (wykonuje je znakomicie), to obrońcy nadal nie potrafią sobie z nim poradzić. W przypadku Luquinhasa wiemy, że często nie potrafią go zatrzymać inaczej niż faulem. Jeżeli dołożymy do tego Wszołka i Kapustkę, to są osoby, na których można opierać grę, ale też musi się znaleźć ktoś, kto wyskoczy niespodziewanie w stworzone miejsce. Na razie trochę tego brakuje, w sytuacjach cały czas znajdują się ci sami zawodnicy.

Można się jeszcze zastanowić, co ma większy wpływ na nie do końca korzystne wyniki – gra w ofensywie czy defensywie. W tej pierwszej jest pole do poprawy, ale ten proces przynajmniej już się zaczął, nie strzeliliśmy gola tylko z Podbeskidziem, a tak to wpada przynajmniej ta jedna bramka. Może gdybyśmy bronili jak Pogoń i nie tracili goli, to już w tych ostatnich meczach nie byłoby tak źle (Bielsko, Białystok) lub nerwowo (Łódź). Niestety dokładamy już piątego gola straconego po stałym fragmencie z rzędu w lidze, z czego czwartego z rzutu karnego. W tym konkretnym przypadku możemy wiele zrzucić na bramkarza i niestety będzie w tym sporo racji. Miszta nie poradził sobie z wyjściem na przedpole, był spóźniony w stykowej sytuacji, choć zagranie z rzutu wolnego było kapitalne, a maksymalnie niewygodne z naszej perspektywy. Że umie bronić, jest raczej jasne, ale niestety te błędy w ostatnich meczach są dość poważne. Szkoda tylko, że koledzy mu nie pomagają, bo jak wspomniałem wyżej, obrona nie dodawała pewności w tym meczu. Ostrzeżenie w ostatniej minucie pierwszej połowy potwierdziło, że w każdej chwili możemy popełnić błąd, i dobrze że chociaż w tej sytuacji Miszta nas uratował.

Powtarza się też sytuacja, w której jeden zawodnik z trójki środkowych obrońców gra co najmniej poprawnie, ale pozostali dwaj ścigają się na liczbę baboli. Jędrzejczyk właściwie już w pierwszej minucie powinien dostać kartkę, mieliśmy dużo szczęścia że nie wyleciał z boiska, bo nawet w drugiej połowie się nie pilnował i łącznie z 3-4 jego faule zasługiwały na kartki. Po drugiej stronie podobnie było z Borysiukiem i tu trochę się dziwię, że Marciniak najpierw kartkował wszystko, a potem jakby zupełnie o tym zapomniał. W każdym razie Jędza też ma pewien wkład w straconego gola, bo z niegroźnej sytuacji zrobił się rzut wolny, a tuż po nim karny. Był on jedynym naszym zawodnikiem, który zdążył dotknąć piłkę, zanim straciliśmy gola, no i nie wyszło to za dobrze. Nie pomagał też notorycznie spóźniony z powrotami Mladenović, a dziwne rzeczy tradycyjnie odstawiał Wieteska. Niestety, ale jeżeli w obronie jest dwóch gości, co do których mamy pewność, że daną rzecz w meczu przynajmniej raz zmalują, to nie wróży to dobrze. Jędzy wiele rzeczy uchodzi na sucho, tym razem akurat Mateuszowi też, ale problem istnieje, skoro najlepszym stoperem w tym meczu był nominalny prawy obrońca.

Dlatego tak ważna jest rola Slisza i Martinsa, bo przez większą część meczu jednak czyścili dobrze i przynajmniej nie dawali naszym asom defensywy się wykazać. Nie da się pewnie do końca uniknąć podchodzenia rywala pod nasze pole karne, ale do pomocników mam tutaj niewiele pretensji. Zresztą jak spojrzymy też na Wszołka, Kapustkę czy Pekharta pracujących w defensywie, to tutaj jest ok. Znacznie większy problem jest z obrońcami i lewą stroną, gdzie Mladenović często nie zdąży wrócić, a Luquinhas nie jest orłem gry defensywnej.

Właściwie nie nastawiałem się na wiele przed tym meczem, ale z drugiej strony trzeba też wymagać. Legia ma momenty, w których przynajmniej próbuje zagrać coś przygotowanego. Próbuje też odczarować stałe fragmenty, dziś na przykład był wariant z rozstawieniem się piłkarzy w bocznych częściach pola karnego i zostawieniem środka pustego, ale tam wykonanie zupełnie zawiodło. Niestety zbyt często te próby nie są udane i do pewnego momentu to klepanie piłki, mimo że niby poprawne, to jednak nie jest efektywne. Nawet mając świadomość wielu braków i problemów, to taki skład i taka gra powinny wystarczyć do zwycięstwa, choćby stykowego.

Teraz mam też obawy przed Wisłą Płock i to nie z naszego powodu. Może nie grają nic wielkiego, ale są w gazie i praktycznie nie tracą goli, a jak na naszą ligę to całkiem sporo. Forma w lidze niby nie znaczy wiele, bo dużo rzeczy dzieje się losowo, ale Wisła jest jednym z niewielu zespołów, który i w tym, i w zeszłym sezonie był w stanie wygrać tyle meczów z rzędu. Często ta forma jest moim zdaniem bardziej decydująca niż nazwiska w składzie czy miejsce w tabeli. Może być problem z przebiciem się przez ich zasieki, bo ostatnio bronią naprawdę dobrze. Rzecz jasna trzeba celować w zwycięstwo i każdy inny wynik będzie porażką, ale na razie w tym roku byliśmy w stanie pokonać zespół w słabej formie oraz I-ligowca. Podbeskidzie i Jagiellonia to nie był poziom dużo wyższy, a i tak się nie udało, więc nie będę do końca spokojny przed następnym meczem. A nawet jeśli uda się wygrać, to pewnie znowu na styku i o spokoju w trakcie meczu może tu nie być mowy.

#kimbalegia #legia