Pamiętacie mój wpis sprzed tygodnia? Dzisiaj ciąg dalszy "atrakcji".
Przyjechałem na miejsce krótko po 10.00 i grzecznie usiadłem przed gabinetem. Co istotne za chwilę, parę razy mijał mnie mój "ulubiony" lekarz jak również niejednokrotnie obok przechodziła p. asystentka (zajmuje się wszystkim oprócz leczenia, czyli ogarnianiem wizyt, papierów, telefonami do pacjentów, umawianiem na badania itd). Minęły prawie trzy godziny i w końcu, jako ostatni, (mam nazwisko na W ale kolejność nie jest alfabetyczna)
Przyjechałem na miejsce krótko po 10.00 i grzecznie usiadłem przed gabinetem. Co istotne za chwilę, parę razy mijał mnie mój "ulubiony" lekarz jak również niejednokrotnie obok przechodziła p. asystentka (zajmuje się wszystkim oprócz leczenia, czyli ogarnianiem wizyt, papierów, telefonami do pacjentów, umawianiem na badania itd). Minęły prawie trzy godziny i w końcu, jako ostatni, (mam nazwisko na W ale kolejność nie jest alfabetyczna)








Młody recytuje formułkę: Jezus Chrystus eeee yyyy na krzyżu... dla naszego zbawienia.
Mama: no ale co robił na tym krzyżu? tańczył? No umarł na krzyżu.
Ok kolejna próba, młody pełne skupienie: Jezus Chrystus tańczył na krzyżu dla naszego zbawienia!
Śmiechom nie było końca