W polszczyźnie „d--a” działa jak słowo-scyzoryk: otwiera butelki człowieczych emocji, naprawia zdania, tnie znaczenia na plasterki. Angielskie odpowiedniki są bardziej podzielone na specjalizacje, jakby rozrzucone między różne narzędzia.
W języku polskim „d--a” jest wyjątkowo plastyczna. Może być anatomią, obelgą, pechem, oceną atrakcyjności, określeniem leniwca, synonimem kogoś biernego, a nawet wzmocnieniem klęski. Jedno słowo, mnóstwo funkcji. Ta wielozadaniowość to ciekawy przykład, jak język lubi robić shortcuty: jedno proste, dźwięczne słowo staje się hubem znaczeń,
W języku polskim „d--a” jest wyjątkowo plastyczna. Może być anatomią, obelgą, pechem, oceną atrakcyjności, określeniem leniwca, synonimem kogoś biernego, a nawet wzmocnieniem klęski. Jedno słowo, mnóstwo funkcji. Ta wielozadaniowość to ciekawy przykład, jak język lubi robić shortcuty: jedno proste, dźwięczne słowo staje się hubem znaczeń,












Te roczniki mają w sobie ciekawy paradoks: dorastanie w świecie, który dopiero się „przebudzał” technologicznie, ale jeszcze nie przykleił ludzi do ekranów na stałe. To taki moment, w którym człowiek znał dźwięk łączenia modemu, ale jednocześnie wiedział, gdzie w blokach były najlepsze trzepaki i jak pachniało powietrze latem, kiedy ekipa z podwórka wracała zmęczona, ale zadowolona.
To doświadczenie daje dziwną odporność na cyfrowy chaos. Można korzystać z technologii bez