że jak się wytnie nożyczkami dziurę w powietrzu, to tam nie będzie tlenu i nie będzie jak oddychać a także, że bilety w komunikacji miejskiej to paliwo i każdy musi skasować, bo jak nie skasuje to autobus/ tramwaj nie pojedzie (z braku paliwa). Często stałam przy kasowniku i kasowałam ludziom bilety (a wtedy były trochę inne kasowniki, takie z wajchą, kto stary ten pamięta).
Dziś nie będzie o trasie per se, choć na pewno nigdy jej nie zapomnę. Dziś będzie o zasadzie n+1, a w zasadzie o k+1. I o prawie niespodzianki.
Zostało mi jeszcze ze 30 km do domu, postanowiłem zatrzymać się na chwilę i rozprostować plecy. W tym miejscu jest zadaszony przystanek, z którego czasem korzystam na tej trasie, ale teraz był zarośnięty wysoką trawą. Nie bardzo miałem ochotę się przez nią przedzierać, a po drugiej stronie był zjazd na polną drogę, więc tam skręciłem i zaparkowałem. Wziąłem bidon i dreptałem sobie w tę i z powrotem, korzystając z ostatniej chwili spokoju od cywilizacyjnego zgiełku, gdy nagle dobiegło mnie piskliwe miauknięcie. I zaraz drugie, i trzecie. Jego źródło było gdzieś blisko, zacząłem rozglądać się po krzakach. Chwilkę zajęło mi namierzenie emiautera tego dźwięku, ale gdy w końcu rozchyliłem właściwą kępkę trawy, zobaczyłem maluteńką, czarną kuleczkę, wpatrującą się we mnie zielonym okiem. Jednym, bo drugie miał mocno zapuchnięte i zaropiałe. Stanąłem jak wryty, a on patrzył na mnie i miauczał raz po raz. I też pewnie nie miał pojęcia, co z tego miauczenia wyniknie.